Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Nadchodzi czas dla Polski najlepszy od 500 lat

Nowy złoty wiek Polski przewiduje w raporcie analityk Banku światowego Marcin Piątkowski. Nasze PKB w relacji do krajów Europy Zachodniej jest już teraz najwyższe od 500 lat. Za 10 lat Warszawa ma być lepszym miejscem do życia niż Londyn. Doceniać to będą imigranci ze Wschodu, których należy pozyskiwać już dziś.
Nadchodzi czas dla Polski najlepszy od 500 lat

Od czasu panowania króla Zygmunta Starego Polska nie była bliżej zachodniej Europy niż obecnie.

Obserwator Finansowy: W raporcie „Nowy złoty wiek Polski” zauważa Pan, że PKB na głowę mieszkańca wyniesie w tym roku 62 proc. średniej z 17 krajów strefy euro. Tyle samo, ile w 1500 roku w stosunku do ówczesnej Europy Zachodniej. Żyjemy w najlepszych czasach od pięciu stuleci i nikt o tym nie wie?

Marcin Piątkowski: Faktycznie tak jest. Jestem ekonomistą, a nie socjologiem, ale wydaje mi się, że wynika to z naszego przesiąknięcia sceptycyzmem i tendencji do minimalizowania własnych sukcesów, szczególnie, jeśli nie są jednorazowym wydarzeniem, lecz pewnym procesem historycznym.

Od 1989 roku do dziś nasze PKB wzrosło najbardziej w Europie. W niecałe ćwierć wieku odrobiliśmy 500 lat zaległości! Gdybyśmy mieli trochę inny narodowy charakter, to pewnie każdy polski minister, czy premier nie mówiłby o niczym innym, niż o tym, że jesteśmy numerem jeden na kontynencie.

Naprawdę jesteśmy? Policzył Pan PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej i wtedy wychodzi 21 tys. dolarów. Bank Światowy liczy nominalnie i wynik jest mniej imponujący – 12 tys. dolarów.

Korygowanie PKB o wartość siły nabywczej jest najlepszym sposobem na odzwierciedlanie zmian we wzroście gospodarczym i jakości życia. Jest to ogólnie przyjęty standard międzynarodowy. Międzynarodowy Fundusz Walutowy także podaje PKB per capita z uwzględnieniem siły nabywczej, uważając, że najlepszym odzwierciedleniem zmian PKB nie są chwiejne i zależne od kursu walutowego zmiany nominalne, ale właśnie zmiany dochodu uwzględniające różnice w poziomach cen.

Pytam o metodologię dlatego, że toczy się dyskusja o tym czy Polsce może grozić tzw. pułapka średniego dochodu i czy gospodarka zwolni gdy PKB przekroczy 15 tys. dolarów na głowę mieszkańca. Jeśli przyjmiemy parytet siły nabywczej to okazuje się, że mamy 21 tys. dolarów i dyskusja jest bezzasadna.

Ta dyskusja jest rzeczywiście mało zasadna. Nie ma naukowych dowodów na to, że pułapka średniego dochodu naprawdę istnieje. Dostępne badania wskazują na to, że jeśli nawet założymy, że rzeczywiście istnieje, to dotyczy ona krajów z poziomem dochodu poniżej 16 tys. dolarów, uwzględniając wartość siły nabywczej, a więc Polska jest już 5 tys. dolarów dalej.

Bank Światowy i OECD już od kilku lat zaliczają Polskę do krajów o wysokim, a nie o średnim dochodzie. Na koniec wreszcie – Komisja Europejska, OECD i niezależne ośrodki badawcze zajmujące się długoletnimi prognozami nie wspominają o tej pułapce i zakładają, że przynajmniej do 2030 roku Polska będzie rozwijać się szybciej niż kraje Europy Zachodniej.

Z pułapki średniego rozwoju już więc uciekliśmy.

Zatem mamy nieustanny wzrost gospodarczy od 1992 roku i będziemy go mieli przynajmniej do 2030 roku, kiedy PKB per capita zbliży się do 80 proc. średniej dla krajów strefy euro?

Żeby było jasne – nie zakładam, że Polska będzie nieustannie rosła i że zmniejszenie dystansu do Zachodu odbędzie się automatycznie. To jest tylko pewna szansa, którą wykorzystamy albo nie.

Ta liczba – 80 proc. PKB nie jest wzięta z sufitu. To średnia z prognoz Komisji Europejskiej, OECD, PWC i Goldman Sachs. Według tych prognoz Polska co najmniej przez kolejne 17 lat będzie rosnąć szybciej niż Zachód i osiągnie najwyższy poziom relatywnego dochodu w swojej ponad 1000 letniej historii. Być może jeszcze szybciej, bo doświadczenie pokazuje, że np. prognozy Komisji Europejskiej w stosunku do Polski są na ogół nadmiernie pesymistyczne.

Dlaczego zatem w raporcie o konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego Polska od 2004 roku krąży wokół 40 miejsca i nie może dostać się do grupy najbardziej rozwiniętych państw, gdzie rozwój następuje poprzez wzrost innowacyjności, a nie przez proste reformy zwiększające efektywność. Co to jest, jeśli nie pułapka średniego dochodu?

Zwróćmy uwagę na to, że ranking Światowego Forum Ekonomicznego nie ma wartości predykcyjnej. Miejsce w nim nie ma zbytniego wpływu na to co się będzie działo z krajem w przyszłości. Istnieje nawet negatywna korelacja – im wyżej w rankingu dany kraj, tym ma niższy wzrost gospodarczy, co zresztą jest całkowicie zgodne z teorią konwergencji, która mówi, że biedne kraje powinny rosnąć szybciej. W tym rankingu biedne kraje są zaś niżej.

Oczywiście cenne jest to, że w badaniu wypunktowane są słabości, które ograniczają możliwość awansu. I zgadzam się, że w przypadku Polski wyzwanie polega na tym, żeby przejść z rozwoju opartego na imitacji na rozwój oparty na innowacji.

Moim zdaniem mamy jednak jeszcze trochę miejsca na absorpcję technologii skoro nasz poziom wydajności pracy, to około 60 proc. średniej dla Europy Zachodniej. Faktycznie jednak potem widać już ścianę.

Uderzymy w nią czy staniemy się innowacyjni?

Nie tylko innowacje zwiększają wydajność pracy i poziom PKB kraju, a precyzyjniej: nie tylko innowacje technologiczne. Wydajność pracy można polepszyć podnosząc jakość kapitału ludzkiego, jakość zarządzania i wielu innych rzeczy, które z technologią nie mają wiele wspólnego. Jest to dla nas o tyle pocieszające, że w całej naszej historii trudno znaleźć przykłady innowacji, a już prawie zupełnie nie ma przykładów innowacji skomercjalizowanych. Maria Skłodowska-Curie czy Mikołaj Kopernik niewiele skomercjalizowali.

Nawet Ignacy Łukaszewicz, który wymyślił pierwszą lampę naftową i pierwszy szyb wydobywczy ropy naftowej, na tych przełomowych wynalazkach niewiele zarobił. To nie technologiczne innowacje do tej pory pchały w górę wydajność pracy, ale żeby ten proces trwał będziemy musieli się jednak nauczyć również innowacji technologicznych i umiejętności ich komercjalizacji.

Jakie są słabe punkty Polski? Poza niską innowacyjnością.

Jest ich jeszcze sporo, o czym szerzej piszę w swoich publikacjach nt. nowego modelu wzrostu. Musimy koniecznie zwiększyć krajowe oszczędności, a także poziom zatrudnienia. Potrzeba nam lepszej polityki prorodzinnej, ale ona sama nie wystarczy. Już teraz powinnyśmy się szeroko otworzyć na imigrację, najlepiej na tą najwyżej wykwalifikowaną.

Polska ma potencjał aby przyciągnąć milion zagranicznych studentów, głównie ze Wschodu, którzy wyszkolą się za własne pieniądze i zostając w Polsce pomogą zredukować problem demograficzny, przy okazji ratując polski system edukacji. Jeśli wydaje nam się to niemożliwe to pamiętajmy, że Hiszpania w latach 90. przyjęła 6 milionów emigrantów, a nasi sąsiedzi Czesi pół miliona w ciągu niecałej dekady.

Jak możemy zwiększyć imigrację?

Można zacząć od przyznawania automatycznych kart pobytu dla zagranicznych absolwentów, poprawy systemu przyznawania wiz, szczególnie dla naszych sąsiadów na Wschodzie, oraz jasnego sygnału od politycznych liderów, że imigracja jest mile widziana.

Z czego brał się nasz nieprzerwany wzrost od 1992 roku? Przedsiębiorczość? Demografia? Proste gonienie bogatszych?

Jest wiele czynników. Po 1989 roku nasza przedsiębiorczość została uwolniona pierwszy raz w historii. Przed ostatnim rozbiorem nasze elity nie były zainteresowane nowoczesnym rozwojem. Później mieliśmy 123 lata, gdy Polska straciła państwowość, potem okres międzywojenny, w którym polskie elity biznesowe także się nie wyłoniły. Na liście największych przedsiębiorstw w 1938 roku nie ma wielu polskich nazw. Następnie oczywiście komunizm i dopiero po jego upadku nasza przedsiębiorczość miała szansę się ujawnić w postaci łóżek polowych i szczęk, a potem coraz większych przedsięwzięć.

Do tego doszły głębokie post-transformacyjne reformy i chęć dążenia za wszelką cenę do Europy, która sprawiła, że nie wyłonił się żaden odpowiednik Peróna czy Cháveza. Mieliśmy szczęście do liderów. Do tego doszedł boom edukacyjny, szczególnie na studia wyższe, bo kiedyś jakiś urzędnik zadecydował, że można dać szansę szkolnictwu prywatnemu. Pomogła nam też otwartość na handel i kapitał zagraniczny. To wszystko razem sprawiło, że polska gospodarka zawsze miała wzrost.

Dlaczego zatem ponad 2 mln Polaków stąd wyjechało? Popełnili błąd?

Nie można tego w ten sposób oceniać. Jeżeli ktoś może być dwa albo trzy razy bardziej produktywny w Londynie, co ma też odzwierciedlenie w jego zarobkach, to nie ma sensu mówić mu o patriotycznych hasłach i o powrocie. Warto jednak zwrócić uwagę, że odrabiamy dystans do Zachodu w średnim tempie 1,5 – 2 pkt proc. rocznie. Do 80 proc. PKB na głowę brakuje nam zatem góra 17 lat, a być może zaledwie 9 -10 lat! W dodatku nasza jakość życia jest wyższa niż wskazywałby na to nasz poziom dochodów. Świetnie widać to we wskaźniku Better Life Index opracowanym przez OECD. Biorąc to wszystko pod uwagę już niedługo Warszawa może być lepszym wyborem niż Londyn czy Dublin.

Rozmawiał Marek Pielach

>>Raport: Poland’s New Golden Age na stronie Banku Światowego

Marcin Piątkowski – starszy ekonomista w Banku Światowym w Warszawie, doktor nauk ekonomicznych Akademii Leona Koźmińskiego. Był głównym ekonomistą PKO BP (2008 r.), w latach 2004 – 2008 ekonomista w departamencie europejskim i doradca dyrektora wykonawczego w MFW w Waszyngtonie. Stypendysta m.in. Harvard University i London Business School.

Od czasu panowania króla Zygmunta Starego Polska nie była bliżej zachodniej Europy niż obecnie.

Otwarta licencja


Tagi