Bez popytu gospodarki nie zaczną wzrastać

Próby pobudzenia gospodarki za pomocą polityki strukturalnej, czyli kształtowania rynku pracy i podatków, są pozbawione sensu – powiedział w październiku w trakcie konferencji MFW w Waszyngtonie Larry Summers, były sekretarz skarbu USA. Problemem jest brak adekwatnego popytu.
Bez popytu gospodarki nie zaczną wzrastać

Larry Summers (CC BY-NC-ND 2.0 International Monetary Fund)

Summers podkreślał przy tym, że moce produkcyjne nie stanowią problemu – podobnie jak nie ograniczały one możliwości produkcji w latach 30. XX w.

Poglądy Summersa zostały szerzej przedstawione w artykule pt: Voters sour on tra­ditional economic policy, opublikowanym w tym czasie na łamach wpływo­wego Financial Times. To kolejna zresztą istotna wypowiedź Summersa w tym roku. W lutym opublikował on w Foreign Affairs artykuł pt. The Age of Secular Stagnation: What It Is and What to Do About It, oraz udzielił wywiadu portalowi Washington Center for Equitable Growth (CEG) zaty­tu­łowanego Equitable Growth in Conversation: An inter­view with Lawrence H. Summers.

W swej ostatniej publikacji Summers stwierdza, że w trakcie niedawnego dorocznego zgromadze­nia ministrów finansów i prezesów banków centralnych w Waszyngtonie nastroje zdominowało widmo se­ku­larnej stagnacji i zbyt wolnego wzrostu gospodarczego oraz narastającego populizmu i dezintegracji gos­podarki globalnej. Dominowała świadomość, iż gospodarka wkracza na niezbadane, niebezpieczne obszary. Prognozy MFW rozpowszechnione przed spotkaniem zawierały kolejną rewizję „w dół” wskaźników wzrostu gospodarczego. Wprawdzie na żadnym z większych obszarów świata nie pojawiła się groźba recesji, ale tem­po wzrostu maleje w sposób niebezpieczny i zbliża się do zera.

W wywiadzie dla CEG oraz w artykule dla Foreign Affairs (FA) Summers przywołuje diagnozy Alvina Han­se­na z lat 30.XX w., który ówczesną sytuację opisywał jako stagnację wywołaną chronicznym nad­miarem osz­czędności w stosunku do inwestycji w gospodarce (zarówno konkretnego kraju jak i gospodarki globalnej – dodaje Summers), wynikających z rosnącej skłonności do oszczędzania i malejącej skłonności do inwesto­wa­nia w krajach uprzemysłowionych.

Summers wymienia przyczyny takiego stanu rzeczy: wzrost skłonności do oszczędzania jest skutkiem wzrostu nierówności ekonomicznej i zwiększenie udziału bogatych w dochodzie narodowym; wzrost niepewności co do długości czasu na emeryturze i wypłat z funduszów emerytalnych; zmniejszenie możliwości zaciągania kredytów (zwłaszcza hipotecznych) oraz zwiększona akumulacja papie­rów wartościowych przez banki zagraniczne i fundusze. Z kolei osłabienie dynamiki inwestycji wynika z wol­niejszego wzrostu siły roboczej, osiągalności tańszych dóbr kapitałowych oraz ostrzejszych warunków udzie­lania kredytu.

>> Granice skuteczności polityki pieniężnej

Ponadto – co być może najważniejsze – tzw. nowa gospodarka ma tendencję do „oszczę­dza­nia kapitału”. Np. firmy Apple i Google podlegają presji podziału zysku między akcjonariuszy. Z kolei odnoto­wać należy ograniczenie popytu inwestycyjnego w skutek pojawienia się nowych technologii. Można tu wskazać np. wpływ Airbnb na bu­downictwo hoteli, Ubera na popyt na samochody, Amazona na budowę centrów handlowych oraz – bardziej ogólnie – wpływ technologii informatycznej na popyt na kopiarki, drukarki i przestrzeń biurową. Niezależnie od tego w okresie silnych zmian technologicznych rozsądnym jest powstrzymanie się z inwestycjami do czasu zastąpienia starej technologii nową.

Banki centralne nie zrobią więcej niż mogą

Konsekwencją takiej sytuacji jest presja na obniżanie realnych stóp pro­centowych, słabość popytu i w efek­cie niska stopa wzrostu gospodarczego i niska inflacja, poniżej celu in­f­la­cyjnego. Wahania koniunktury do­ko­nują się wokół relatywnie niskiego poziomu. Jeśli nawet obserwu­je­my okresy znaczącego wzrostu gospo­darczego (jak w USA w latach 2003-2007), to wynika on z niebez­piecz­nych rozmiarów pożyczek, które pro­wadzą do tego, że nadmierne oszczędności przeobrażają się w in­wes­tyc­je, których poziomu nie da się utrzy­mać. Wówczas skończyło się to „bańką mieszkaniową”. Zdaniem Sum­mersa koncepcja Hansena lepiej służy wyjaśnieniu aktualnej sytuacji niż teoria „nawisu zadłużenia” au­tor­stwa Kennetha Rogoffa, teoria „przeciw­nych wiatrów po stronie podażowej” Roberta Gordona, teoria „nadmiernego wzrostu oszczędności” Bena Bernanke oraz teoria „pułapki płynności”.

W swych wypowiedziach Summers stwierdza, iż banki centralne mają już niewiele moż­liwości interwe­nio­wania. Powszechnie przyjmuje się – twierdzi Summers – iż przeciwdziałanie recesji wy­maga obniżenia stóp o 5 punktów procentowych. Żaden z banków centralnych w uprzemysłowionym świecie nie ma takiej moż­li­wości, nawet jeśli uwzględnimy niekonwencjonalne środki w rodzaju „luzowania ilościowego”. I z prog­noz nie wynika, by taka możliwość polityki pojawiła się w najbliższych latach.

Po siedmiu latach nadmiernego optymizmu co do perspektyw wzrostu, narasta świadomość – stwierdza Summers – iż obecnie po­ja­wiające się wyzwania stanowią nie tyle następstwo kryzysu finansowego, co głę­bokich zmian struktural­nych w gospodarce światowej. Narasta uzasadniona wątpliwość w to, że uprzemys­ło­wiony świat jest w sta­nie jednocześnie utrzymać: stopy procentowe na poziomie zadowalającym oszczę­dzających, stabilność fi­nan­sową oraz aktualny system finansowy i odpowiedni wzrost gospodarczy. Osz­częd­ności stały się nadmier­nie obfite, inwestycje niewystarczające, a stagnacja raczej chroniczna niż przejś­cio­wa.

Gdy wzrost maleje budzą się demony

Gdy wzrost gospodarczy maleje – stwierdza Summers – to jego beneficjenci stanowią drobną cząstkę spo­łeczeństwa. W efekcie wy­borcy tra­cą zaufanie do dotychczasowych środków polityki gospodarczej i ich zwo­lenników. Nie ulega wątpliwości, iż mamy do czynienia z renesansem populistycznego autorytaryzmu (Bre­xit, popularność Trumpa i Sandersa w USA, Putina w Rosji i spuścizny Mao w Chinach oraz wzrost znaczenia prawicowych nacjonalistów w wielu krajach europejskich).

Procesy te wzajemnie się wzmacniają. Słaba gos­podarka rodzi popularność radykalnych polityków, a to powoduje wzrost niepewności, co z kolei osłabia gospodarkę. Ludzie utracili wiarę za­równo w kompetencje przywódców gospodarczych jak i w ich gotowość służby raczej społeczeństwu niż je­go elitom. Nie sposób lekceważyć tych nastrojów.

A trzeba odnotować, na przykładzie 60 lat doświadczeń Ameryki Łacińskiej, iż nacjonalizm gospodarczy to nie jest dobra strategia. Trze­ba międzynarodowej współ­p­racy i skoncentrowania się na szeroko pojętej klasie średniej, a nie na eli­tach. Owa współpraca powinna skupić się na korzyściach dla pracy a nie – jak dotychczas – na szan­sach dla kapitału. Osiągnięcie tego celu wymaga wzmożonej współpracy przy zwalczaniu „czarnej strony” przepływów kapitału – prania pieniędzy, korzystania z luk w systemie (regulatory arbitrage), uni­ka­nia po­datków i uchylania się od ich płacenia.

Banki centralne muszą współpracować z rządami

Oznacza to konieczność odrzucenia ekonomii ograniczeń (austerity) na rzecz ekonomii inwestycji. Rynki wskazują, że inflacja jest zbyt niska – zatem banki centralne powinny współpracować z rządami. Prioryte­tem polityki fis­kalnej powinno być powiększanie inwestycji infrastrukturalnych w sektorze publicznym i pry­watnym.

Aż do lat 70.XX wieku większość ekonomistów uważała, iż jeśli rządy będą właściwie zarządzać popytem, to ich gospodarki będą charakteryzowały się niskim bezrobociem i względnie niską inflacją. Pojawienie się stag­f­la­c­ji w końcu lat 70. doprowadziło do powszechnej akceptacji hipotezy „naturalnej stopy” – mianowicie, że zbyt niskie bezrobocie prowadzi do przyśpieszenia inflacji. Zadaniem polityków stało się hamowanie inflacji, zwiększanie elastyczności pracy – ale bez możliwości wpływu na tempo wzrostu dochodu narodowego.

W połowie lat 80., gdy inflację zredukowano do jednocyfrowej, większość ekonomistów głównego nurtu za główny cel polityki makroekonomicznej uważała osiągnięcie niskiej i relatywnie stabilnej inflacji – ponieważ nie było żadnych korzyści z jej wyższego poziomu. Zatem postulowali oni poprzez umocnienie niezależności banku centralnego oraz ustanowienie celu inflacyjnego – dla stabilizowania oczekiwań inflacyjnych. Przyjmowano, że polityka fiskalna nie powinna odgrywać głównej roli, bo jest powolna i może działać na rzecz wzrostu stopy procentowej. A poza tym – polityka pieniężna jest wystarczająco skuteczna.

Gdy na problem patrzy się przyjmując hipotezę chronicznej stagnacji obraz wygląda inaczej: problemem po­li­tyki pieniężnej jest to, że nie jest ona w stanie zmusić bankierów do stworzenia popytu wystarczających roz­miarów, by spowodować wzrost inflacji do poziomu wyznaczonego przez cel inflacyjny. Otwiera się pole dla polityki fiskalnej – czego, niestety zdają się nie dostrzegać decydenci. Głównym problemem stagnacji jest to, że neutralne realne stopy procentowe są zbyt niskie. Polityka pieniężna nie jest w stanie jej podnieść. Trzeba polityki fiskalnej.

Głównym problemem dzisiejszych czasów nie jest (podobnie jak nie był nim w latach 20.i30.) brak mocy wytwórczych – jest nim niewystarczający popyt. Problem te trzeba rozwiązywać przy pomocy polityki fiskalnej, a banki centralne winny współpracować z rządami na rzecz przełamania chronicznej stagnacji.

dr Jerzy Kropiwnicki jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej, w przeszłości obejmował stanowiska ministerialne, był też prezydentem Łodzi oraz doradcą prezesa NBP

Larry Summers (CC BY-NC-ND 2.0 International Monetary Fund)

Tagi