Autor: Martyna Kośka

Ekspert rynków Europy Środkowej i Wschodniej; doktoryzuje się z ochrony konsumentów na rynku usług finansowych.

Białoruś chce korzystać i ze Wschodu, i z Zachodu

Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka nieustannie lawiruje między Rosją a zachodnimi instytucjami. Z jednej strony liczy na dalszy strumień pomocy z Moskwy, z drugiej wierzy, że MFW ugnie się i udzieli kolejnego kredytu.
Białoruś chce korzystać i ze Wschodu, i z Zachodu

(infografika Darek Gąszczyk/CC BY-NC-SA Chichangchong)

Białoruś najpierw ostrzega Unię, że nie pozwoli jej mieszać się do wewnętrznych spraw kraju, następnie przekonuje, że konflikt na linii Mińsk-Bruksela został wyolbrzymiony przez nieprzychylne Białorusi siły. Niby chce integrować się z Rosją i pozostałymi byłymi republikami radzieckimi, a zaskakuje stanowiskiem, że Ukraina powinna mieć prawo zadecydować, czy chce podpisać Umowę stowarzyszeniową i Moskwa nie ma prawa wywierać na niej presji.

Okazuje się, że białoruski rząd, który wyraźnie dał do zrozumienia, że w pierwszej kolejności przykłada wagę do współpracy z Rosją, ma nadzieję na uzyskanie dalszej pomocy z MFW. Nadzieja taka wydaje się nieuzasadniona o tyle, że jak dotychczas Białoruś nie zastosowała się do zaleceń Funduszu, które dotyczyły przede wszystkim prywatyzacji własności państwowej i stworzenia przejrzystych zasad rynkowych.

Sam Fundusz nie odrzuca możliwości udzielenia pomocy w przyszłości, ale wyłącznie pod warunkiem, że białoruskie władze wreszcie zrealizują ustalone warunki. Pod koniec października na stronie MFW opublikowano oświadczenie następującej treści:

„Obecnie nowy program finansowy nie jest przedmiotem dyskusji, lecz nie jest to wykluczone w przyszłości. Taki program wymaga intensywnego zaangażowania wszystkich sił politycznych – w tym sił najwyższego szczebla, w celu ustanowienia kompleksowego i spójnego pakietu  polityki makroekonomicznej i głębokiej reformy strukturalnej, które zyskają poparcie członków MFW”.

Nawet uważny obserwator łatwo pogubi się w gospodarczo-politycznych aspiracjach Białorusi. Raz odrzuca ona współpracę z krajami Europy Zachodniej i deklaruje wieczną lojalność wobec Rosji, innym razem daje do zrozumienia, że jednak chciałaby widzieć u siebie zachodnich inwestorów. Nie inaczej było w trakcie ostatniego Szczytu Partnerstwa Wschodniego, w trakcie którego minister gospodarki, Mikołaj Snopkou przekonywał, że w sferze biznesu nie ma żadnych głębokich różnic między Białorusią a Unią.

„Charakter inwestycji w naszym kraju oraz naszych inwestycji świadczy o tym, że nie ma tu żadnych antagonizmów” – powiedział i podkreślił, że strony powinny kontynuować prowadzoną aktywność, tzn. nadal organizować spotkania na najwyższym szczeblu, nawiązywać kontakty.

Także białoruski minister spraw zagranicznych, Władimir Makej uważa, że konflikty i antagonizmy, istniejące rzekomo w relacjach UE i Białorusi, zostały sztucznie wykreowane. W lipcu tego roku przyznał, że wszystkie problemy istniejące na tej linii są do pokonania. Według niego, Białoruś ma dla Unii ogromne znaczenie, gdyż przez jej terytorium odbywa się transport towarów na wschód, a ponadto prowadzi ona intensywne działania na rzecz walki z przemytem,  handlem ludźmi i nielegalną imigracją.

Wyrażając zdziwienie, że Unia zgłasza zastrzeżenia do pewnych białoruskich wniosków i postulatów, powiedział z przekonaniem, że „samo życie zmusi Unię Europejską do wzmocnienia współpracy z Białorusią. „

Odgrzebywanie euroobligacji

Dopóki nie napłynie do Mińska jakaś zdecydowana fala pieniędzy, zadłużona białoruska gospodarka gdzie indziej musi szukać nowych form finansowania bieżących wydatków. W trakcie zdominowanego przez sprawę ukraińską Szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie Mikołaj Snopkou ogłosił, że rozważane jest ponowne emitowanie przez ten kraj euroobligacji. Biorąc pod uwagę złe perspektywy gospodarcze tego kraju, czy znajdą się chętni na nie nabywcy?

W 2010 r. Białoruś po raz pierwszy w swej historii wyemitowała – w dwóch turach – pięcioletnie obligacje za 1 mld dolarów. W styczniu 2011 r. miała miejsce  trzecia emisja siedmioletnich euroobligacji o wartości 800 mln dol. i oprocentowaniu 8,95 proc. rocznie. Sprawnie przeprowadzona emisja, na którą znaleźli się nabywcy, wywołała uzasadnione zadowolenie w Mińsku. Tyle tylko, że w 2011 r. w wyniku silnego załamania na rynku finansowym tego kraju, rubel białoruski stracił blisko jedną trzecią wartości, a agencje ratingowe zgodnie obniżyły oceny Białorusi do poziomu B-. W ostatnich trzech latach Białoruś nie dała się poznać jako wiarygodny partner, istnieje więc obawa, że inwestorzy sceptycznie podejdą do oferty zakupu białoruskich obligacji.

Cytowany przez „Financial Times” niezależny analityk finansowy Aleksander Mukha wyraża przekonanie, że znajdą się inwestorzy gotowi uwierzyć, że sytuacja na białoruskim rynku ustabilizuje się. „Zwrot zagranicznych pożyczek (w szczególności spłata kredytu udzielonego przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i euroobligacji) zmniejszy zadłużenie kraju oraz udział zadłużenia zagranicznego w PKB” – przekonuje.

Mariaż z Rosją, marzenie o Unii

„Łukaszenka stoi w obliczu zasadniczego wyboru: Zachód albo Rosja. Integracja z Europą oznacza demokratyzację i zmniejszenie zakresu władzy. Poddanie się Rosji oznacza z kolei utratę kontroli nad własną gospodarką” – zauważa Aleksander Brakel, ekspert Fundacji Konrada Adenauera, think-tanku zajmującego się m. in. państwami byłego ZSRR. W połowie listopada napisał on, że Łukaszenka wybrał tę drugą opcję. Być może już niedługo będzie musiał przyznać, że pierwsza opcja nagle wydała się Białorusi równie atrakcyjna?

Maria Davydchyk z DGAP wyjaśnia przyczyny, dla których Białoruś tak szybko zatęskniła za zacieśnianiem współpracy z Unią Europejską.

Po pierwsze, udział w Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu wcale nie przyniósł spodziewanych rezultatów ekonomicznych, wprost przeciwnie, interesy Białorusi są w tym układzie poważnie naruszone.

Po drugie, po wstąpieniu Rosji do WTO stało się oczywiste, że istniejąca wbrew logice rynkowej białoruska produkcja nie jest w stanie konkurować z produktami zagranicznymi, które dzięki istnieniu Unii Celnej jeszcze łatwiej „wpływają” na białoruski rynek. Są one lepszej jakości i przy tym często tańsze, więc wypierają towary pochodzenia białoruskiego.

Po trzecie wreszcie, co chyba najważniejsze,  to fakt, że Białoruś naprawdę traktuje współpracę z Rosją jak małżeństwo z rozsądku, w którym brakuje miłości, a na pewno wzajemności. Z tego powodu co kilka miesięcy sonduje, czy możliwe jest podjęcie rozmów z Brukselą i czy warunki stawiane przez Unię nie uległy złagodzeniu. Nie jest przecież tak, że Unia całkowicie odrzuca możliwość wsparcia Białorusi – rozpatruje taką możliwość, ale pod takim samym warunkiem, jaki stawia MFW – demokratyzacja kraju.

Ciekawe, że Łukaszenka, który w większości kwestii związanych z polityką zagraniczną zgadza się ze stanowiskiem Władimira Putina, w sprawie umowy stowarzyszeniowej Ukrainy i UE pozwolił sobie na sformułowanie opinii dalece odbiegającej od polityki gróźb nałożenia na Kijów sankcji i zaostrzenia zasad współpracy, którą jasno wyraził rosyjski prezydent.

Łukaszenka oświadczył, że nie można naciskać na Ukrainę, gdyż jest suwerennym państwem, a ewentualne podpisanie umowy stowarzyszeniowej zmusiłoby po prostu państwa Unii Celnej do znalezienia innej formuły dla współpracy Ukrainy z tą organizacją. Jakoś trudno uwierzyć, by tak liberalne stanowisko wynikało li tylko z troski o Ukrainę i potrzeby poszanowania niezależności każdego państwa. Był to raczej ukłon w stronę Unii Europejskiej i próba pokazania umiłowania dla swobody i demokracji – nikt chyba jednak nie dał się przekonać, że prezydent nagle zapragnął chronić te wartości. Niejednokrotnie dał się poznać jako człowiek, który dla realizacji bieżących celów może podpisać się pod dowolnym stanowiskiem. Najwyraźniej uznał, że skoro Unia nie chce dostrzec, jak bardzo się zmienił, to sam zademonstruje rozmiar tych zmian. Trzeba przyznać, że zdecydował się na odważny krok.

Kto inwestuje na Białorusi

Blisko połowa zagranicznych inwestycji przypada na Rosję. Drugim największym inwestorem na Białorusi jest Wielka Brytania. Jak dla kraju, który chciałby możliwie najbardziej uniezależnić się od potężnego sąsiada, są to złe wyniki, a skoro nic nie zapowiada wzmożonego zainteresowania inwestorów z Unii Europejskiej, należy zapraszać biznesmenów z innych części świata.

Zagraniczne inwestycje na Białorusi (2012 r.)

źródło: http://belarusdigest.com

Białorusini z duża nadzieją obserwują chińskie plany agresywnego wejścia na rynek i budowy zakładów przemysłowych i kompleksów mieszkaniowych. Wyobraźnię rozpalają zwłaszcza plany budowy pod Mińskiem ogromnego centrum przemysłowo-handlowego, które miałoby być pierwszą tego rodzaju inwestycją ekonomiczną Chin w Europie. Projekt jest tak ambitny, że niewielu wierzy, że budowa nowoczesnego kompleksu, zawierającego apartamenty, park przemysłowy i będącego przy tym węzłem handlowym zakończy się sukcesem, a w każdym razie – że będzie prawidłowo funkcjonowała w państwie, w którym nie ma wolnego rynku.

Tak czy inaczej, prezydent Łukaszenka jest nim zachwycony nie mniej niż Chińczycy, którzy od dawna marzą o zbudowaniu przyczółka tak blisko granic UE. Jeśli projekt zostanie sfinalizowany, Chińczycy łatwiej będą mogli wprowadzać swoje towary na rynek państw Unii Celnej, więc gra toczy się nie tylko o prestiż inwestycji, ale przede wszystkim o bardzo duże pieniądze.

Tylko czarne scenariusze

Powtarzanie, że białoruska gospodarka jest w fatalnej kondycji i bez reform kraj popadnie w wieloletnią recesję to truizm, który nic nie wnosi do rozważań. W moim przekonaniu największym problemem jest to, że w kręgu rządzących nie ma pomysłu na to, w jaki sposób gospodarkę ulepszać i czy w tym celu należy trwale zbliżyć się do Rosji i przyjąć wszystkie tego konsekwencje, czy też współpracować z Unią Europejską na jej zasadach. Lawirowanie między dwiema potęgami jako metoda kierowania gospodarką dobrze sprawdza się tylko w krótkich okresach i nie zastąpi wypracowania spójnego, wieloletniego planu gospodarczego.

Łukaszenka najwyraźniej przyzwyczaił się do tego, że Unia Europejska jako całość, jak i poszczególni jej członkowie łatwo wybaczali mu wszystkie nadużycia i tylko w okresach przed- i powyborczych straszyli sankcjami, grozili wycofaniem dyplomatów. Dopiero po bezprawnym aresztowaniu opozycjonistów w 2010 r., które nastąpiło po sfałszowanych wyborach prezydenckich, Zachód konsekwentnie zaczął te groźby realizować. Widząc, że tym razem to nie jest już gra na czas, Łukaszenka zaczął wysyłać sygnały, jakoby był gotowy do kontynuacji współpracy, a wzajemne antagonizmy to tylko część skierowanego przeciw niemu spisku.

Tylko czy człowieka, który z dużym przekonaniem mówi o potrzebie stworzenia „wspólnej strefy gospodarczej od Lizbony do Władywostoku”, która miałaby niwelować niedostatki Unii Europejskiej i projektowanej Unii Eurazjatyckiej, ktokolwiek powinien traktować poważnie?

OF

(infografika Darek Gąszczyk/CC BY-NC-SA Chichangchong)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane