Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Chiny tłumaczą się światu z gorszych wyników

Obniżające się wyniki gospodarcze za pierwsze miesiące roku, jednoznacznie świadczące o spowolnieniu w Chinach, wywołały falę spekulacji. Niektórzy obserwatorzy, w tym tak wpływowi jak Paul Krugman czy Fareed Zakaria, wieszczą chińskie załamanie, inni, w tym sami Chińczycy, mówią tylko o zmianie strategii rozwoju. Kto ma rację i o co tu chodzi?
Chiny tłumaczą się światu z gorszych wyników

Czy Chiny doszły do ściany w swoim modelu rozwojowym? (CC BY-NC Rita Willaert)

To zaskoczenie: w pierwszym kwartale wzrost gospodarczy w Chinach obniżył się w skali roku do 8,2 proc. a licząc z miesiąca na miesiąc – jeszcze bardziej, do 7,4 proc. Odnotowano też poważny spadek wzrostu eksportu – z 20,3 w marcu 2011 r. do 9 proc. w marcu tego roku. Władze mają też cały czas problem z inflacją. W roku ubiegłym najbardziej rosły ceny żywności, przykładowo wieprzowiny o ponad 50 proc., owoców, w tym jabłek o 30 proc. a jogurtów i przetworów mlecznych ponad 25 proc. Inflacja w lutym tego roku sięgnęła 3,2 proc., a w marcu jeszcze wzrosła – do 3,6 proc., cały czas oscylując na granicy wyznaczonej przez władze.

Obniżające się wyniki gospodarcze za pierwsze miesiące roku, jednoznacznie świadczące o spowolnieniu, wywołały falę spekulacji. Przez trzy dekady Chiny przyzwyczaiły nas do wysokiego, ok. 10-procentowego wzrostu. Niektórzy obserwatorzy i specjaliści, w tym tak wpływowi jak Paul Krugman czy Fareed Zakaria, nie mówiąc o komentarzach w „Financial Times” lub „The Wall Street Journal”, wieszczą chińskie załamanie. Inni, jak twórca pojęcia BRIC, a więc czterech największych wschodzących rynków i ich gorący zwolennik Jim O”Neill z Goldman Sachs, są bardziej optymistyczni. Natomiast sami Chińczycy, jak chociażby wpływowy szef Rady Nadzorczej Chińskiej Korporacji Inwestycyjnej Jin Liqun, czy główny strateg współpracujący z władzami Hu Angang (jego także już tutaj poznaliśmy), zdają się być bardziej wstrzemięźliwi i trzeźwi; powiadają, że owszem, Chiny zwalniają, ale nie jest to wynikiem jakiegoś załamania, czy spisku mrocznych sił, lecz raczej skutkiem świadomego zabiegu ze strony władz, zmieniających wektory dotychczasowej strategii rozwoju. Inaczej ujmując, spowolnienie jest faktem, ale jego interpretacje znacząco się różnią. Kto ma rację i o co tu chodzi?

Chińskie bolączki i niedomogi

Wszystko wskazuje na to, że kryzys na światowych rynkach i stałe turbulencje w eurozonie przyspieszyły „moment prawdy” w Chinach, stawiając przed nimi, spodziewane od dawna, wyzwanie, jakim zawsze jest przejście z okresu stałego, szybkiego wzrostu do fazy wzrostu bardziej umiarkowanego. Innymi słowy, pojawia się w całej krasie pytanie: czy szybko rosnące Chiny, przypominające obserwatorom z zewnątrz ruchomy cel lub stale się zmieniający punkt, wylądują w nowym okresie miękko, czy też spadną twardo w nową rzeczywistość?

Wbrew pozorom, ten „chiński model” (Zhongguo moshi), jakiego się dotychczas dopracowano i o jakim tak wielu mówi z zazdrością, nie tylko nie jest do końca dopracowany, ale też nie pozbawiony mankamentów – i to poważnych.

Wymieńmy te najważniejsze, chińskie bolączki:

  • „przegrzana” infrastruktura i wielka bańka na rynku nieruchomości;
  • trudne do wyliczenia „złe kredyty”, powiązane z nieprzejrzystymi powiązaniami systemu bankowego z władza polityczną, oczywiście państwową, ale też regionalną;
  • stale rosnące rozwarstwienie społeczne, przy współczynniku Gini sięgającym 0,5, a więc wyższym w ChRL niż w USA i przekraczającym, zdaniem socjologów, poziom możliwości wybuchu społecznych rozruchów i demonstracji (w 2011 r. oceniono ich ilość na ponad 140 tys.);
  • degradacja środowiska naturalnego, z 90 proc. wód w rzekach i jeziorach nie nadającymi się do spożycia, a często nawet użytku np. rolnego;
  • wysoka korupcja i uwłaszczenie nomenklatury spod znaku KPCh.

Pod tym względem większego sporu akurat nie ma. Niedociągnięcia i niedomogi „chińskiego modelu”, stanowiącego specyficzną hybrydę systemową o wręcz zabawnej nazwie „socjalizmu o chińskiej specyfice”, są dobrze znane i rozpoznane, tak w chińskich władzach i tamtejszych think-tankach, jak w światowej literaturze fachowej. Wszystko wskazuje na to, iż przyszedł czas, by się z nimi zmierzyć. Stało się jasne, że dotychczasowego modelu rozwojowego nie da się już dłużej utrzymać, trzeba go zmodyfikować lub wręcz zmienić. Jak to jednak zrobić nie powodując kolizji? O to właśnie toczy się spór, tak wśród fachowców na świecie, jak też, co ważniejsze, w chińskim kierownictwie.

Albowiem wiele wskazuje na to, że niedawny, głośny upadek jednego z najważniejszych chińskich polityków, otwarcie nawiązującego do haseł minionej i źle pamiętanej „epoki maoistowskiej” Bo Xilaia, to nic innego, jak dowód wewnętrznych sporów i tarć w najwyższym kierownictwie, próbującym odpowiadać na leninowskie pytanie: „Co robić?”

Opcję powrotu do zamykania Chin, izolacji i autarkii odrzucono, to już wiemy. A co w zamian się proponuje? To nie jest do końca jasne. Cały czas głośno o nowym pakiecie stymulującym, na wzór tego, który zastosowano jesienią 2008 r., bezpośrednio po upadku Lehman Brothers (przypomnijmy, ze wówczas było to 4 bln juanów, ok. 586 mld dolarów). Tym razem, jak się sugeruje, mogłoby to być 2 bln juanów. Albowiem stale powtarzana mantra, ostatnio przez premiera Wen Jiabao pod koniec maja, brzmi: „Musimy utrzymać wzrost, a zarazem zapewnić stabilność”. Wygląda na to, że łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Oba pojęcia nie są bowiem tożsame.

Zastosowanie takiego samego pakietu stymulującego na rzecz wzrostu, jak w 2008 r., to w obecnych uwarunkowaniach istne szaleństwo, powiadają niektórzy chińscy eksperci. I natychmiast sugerują inny pakiet – na rzecz spokoju społecznego i stabilizacji. Innymi słowy, nowe środki nie mogą być przeznaczone na nowe inwestycje i rozwój infrastruktury, jak większość tych z 2008 r., lecz na niwelowanie nierówności i zapewnienie społecznego spokoju. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, co mówił premier Wen Jiabao na ostatniej, dorocznej sesji Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL – parlamentu). Skrupulatnie wymieniał w „Raporcie o pracach rządu”, ile środków przeznaczona już na odbudowę niemal doszczętnie zniszczonego w fazie szybkiego wzrostu systemu świadczeń socjalnych. Podkreślał, że w 2011 r. już 289 mln osób w miastach i 326 mln na wsiach objęto podstawową emeryturą, 473 mln osób podstawowym ubezpieczeniem medycznym, aż 177 mln osób otrzymało renty robotnicze, a 143 mln rekompensaty z powodu braku zatrudnienia (zasiłki dla bezrobotnych). Ubezpieczono też 139 mln matek z dziećmi.

Cała paleta wyzwań

Podstawowe cele, jakie sobie przy tym władze stawiają, są równie ambitne, co trudne do osiągnięcia. Mówią one otwarcie o niwelowaniu różnic dochodowych, szczególnie między miastem a wsią. Tymczasem, co mówią oficjalne dane? W 2009 r. przeciętne dochody mieszkańców miast wyniosły 15 781 juanów, a wsi – 4 761 juanów. W roku 2011 wynosiły one odpowiednio: 21 810 i 6 977 juanów. Dochody rosną, ale rozdźwięk między miastem a wsią nadal się utrzymuje i wcale nie zmniejsza.

Jeszcze bardziej spędza sen z powiek stale wysoka inflacja. Z jednej strony można z nią wiązać „fenomen Bo Xilaia”, a więc nostalgię za stabilnością cen i urawniłowką, powszechnie w coraz bardziej zróżnicowanych Chinach odczuwalną, ale z drugiej chodzi o kwestię znacznie poważniejszą. Chińscy komuniści doskonale pamiętają, że w czasie wojny domowej przed dojściem do władzy rządzący wówczas Guomindang – Partię Narodową w równym stopniu niszczyły Armia Ludowo-Wyzwoleńcza oraz hiperinflacja. Można się spierać, co było czynnikiem bardziej decydującym o upadku reżimu Czang Kaj-szeka.

W takim kontekście, cele krótkoterminowe stają się jasne: hamować inflację, schłodzić nadmiernie rozgrzany rynek nieruchomości i ograniczać niekontrolowane inwestycje. To ostatnie może być jednak najtrudniejsze, bo wiąże się z trzema chronicznymi bolączkami, wręcz wykolejającymi cały model rozwojowy, a więc nadmiernie rozbuchanymi budżetami władz lokalnych, nieograniczonymi apetytami (i możliwościami, poprzez polityczne koneksje) deweloperów oraz forsowanymi przez państwo i władze przedsiębiorstwami, korzystającymi z łatwo dotychczas dostępnych kredytów.

Jeśli chodzi o inne, kluczowe zadanie, ożywienia eksportu, wchodzimy zarazem w sferę zdań najważniejszych i długofalowych; tych o które toczy się właśnie ożywiony spór. Jest to bowiem nic innego, jak próba, a zarazem konieczność, wytyczenia zarysów nowego programu rozwojowego, już w fazie niższego wzrostu, albowiem eksport – z racji uwarunkowań zewnętrznych – się zmniejszył, natomiast rynek wewnętrzny wymaga uporządkowania i wzrostu. Bodaj we wszystkich dokumentach rządowych podkreśla się teraz, że głównym zadaniem jest rozbudowa chińskiego rynku wewnętrznego i wzrost konsumpcji.

Co do innych kluczowych kwestii, sporu nie ma co do idei, natomiast toczy się zacięta walka co do form i formuł implementacji niezbędnych zmian. O co tu z kolei najbardziej chodzi? Wymieńmy najbardziej palące zagadnienia:

  • wprowadzenie rządów prawa,
  • reformy polityczne,
  • cała paleta środków na rzecz utrzymania społecznego spokoju,
  • przejście do gospodarki innowacyjnej i nacisk na rozwój nowoczesnych technologii,
  • walka o budowę chińskich marek (wraz z ewentualnym przejmowaniem najgłośniejszych na świecie, na przykładzie Volvo).

Bez kolejnej rewolucji

To jest, niezmiernie skomplikowany, obszar poszukiwań nowego modelu rozwojowego. Przy czym, tak jak w kwestiach gospodarczych łatwiej znaleźć konsensus, tak w kwestiach budowy państwa prawa, niezbędnego do zwalczania chociażby korupcji, czy reform politycznych, niezbędnych do pełnej modernizacji kraju, takiego konsensusu nawet nie widać na horyzoncie. W tym sensie możemy mówić, że po raz pierwszy od tragicznych wydarzeń na placu Tiananmen wiosną 1989 r. chińskie kierownictwo i tamtejsze elity – władzy, pieniądza i wiedzy – są podzielone w ożywionej debacie nt. przyszłości kraju.

Niedawny komunikat oficjalnej agencji Xinhua z 29 maja, mówiący o tym, że „nie będzie nowego wielkiego programu stymulującego wzrost gospodarczy” zdaje się świadczyć, że celem nadrzędnym władz staje się stabilizacja i społeczny spokój. Nie da się ich osiągnąć bez lokowania dużych środków w odbudowę sieci świadczeń socjalnych, a więc tym samym, ograniczania środków na inwestycje i wzrost, co robiono dotychczas bez większych zahamowań. Jak jednak zmienić obyczaje ludzi, jak zmienić instytucje i mechanizmy dotychczas do takich praktyk „łatwego pieniądza” przyzwyczajone?

Najświeższe dane mówią, że mimo zabiegów władz centralnych, poziom inwestycji w stosunku do PKB wzrósł z 48,1 proc. w roku 2010 do 49,2 proc. w roku ubiegłym. Tymczasem poziom konsumpcji gospodarstw domowych utrzymał się na tym samym poziomie – 34,9 proc. Oznacza to, że gospodarka nadal jest przegrzana, środki na inwestycje kierowane są ogromne, a popierana przez władze deklaratywnie konsumpcja rośnie, ale zbyt wolno. Mówiąc inaczej, właściwe programy może już są, ale problemy wiążą się z ich implementacją. Od wyników ich realizacji zależy nie tylko przyszłość Chin, ale też – z racji ich rozmiarów i znaczenia – całej gospodarki światowej.

Bogdan Góralczyk

Czy Chiny doszły do ściany w swoim modelu rozwojowym? (CC BY-NC Rita Willaert)

Otwarta licencja


Tagi