Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Co Niemcy stracą, a co zyskają na Brexicie

Brexit sprawi, że niemiecka gospodarka będzie rozwijać się wolniej. Za naszą zachodnią granicą coraz częściej słychać jednak głosy, że wyjście Brytyjczyków z Unii może mieć także dobre strony. Już teraz chcą z nich skorzystać niektórzy politycy.
Co Niemcy stracą, a co zyskają na Brexicie

– To prawda, Europa znalazła się na rozdrożu, ale dziś stawką nie jest życie i śmierć. Keep calm and carry on – tak, korzystając ze słynnego brytyjskiego sloganu z II wojny światowej, niemiecki ambasador w Warszawie uspokajał swoich gości po wotum Brytyjczyków. Nawoływał, by o przyszłości Starego Kontynentu rozmawiać mniej emocjonalnie, a bardziej rzeczowo.

Ten przekaz był bardzo spójny z tym, co tego samego dnia przedstawiła w wystąpieniu w Bundestagu Angela Merkel. Niemiecka kanclerz zrezygnowała z podniosłej, udramatyzowanej retoryki i zamiast tego bardzo spokojnie i pragmatycznie odniosła się do kolejnego kryzysu, któremu musi stawić czoło.

Zapewniła, że Niemcy bardzo cenią sobie współpracę z Wielką Brytanią, ale też zapowiedziała, że opuszczając Wspólnotę Brytyjczycy nie tylko pozbywają się obowiązków członkowskich, ale i przywilejów. Merkel mocno podkreślała, że Brytyjczycy pozostają ważnym sojusznikiem w NATO oraz że pozostałe 27 krajów UE będzie wspólnie  podejmować decyzje na temat przyszłości Unii.

„Powiedziała wszystko, co należało powiedzieć, ale dlaczego nie pokazała więcej pasji i nowej wizji Europy? To powinno była być wyjątkowa przemowa, którą młodzież w całej Europie będzie się dzielić na Facebooku” – krytykował Merkel jeden z wpływowych lewicowych komentatorów.

Ale czy krótko po szoku wywołanym głosowaniem Brytyjczyków Niemcy i inni Europejczycy rzeczywiście potrzebują nowych rewolucyjnych pomysłów na Unię Europejską?

Lewica wzywa do rewolucji w UE

Zdaniem niemieckiej lewicy właśnie tak. Europa potrzebuje teraz rewolucji, która sprawi że Unia będzie bardziej zintegrowana i sprawna. „Konieczna jest jasność zamiast taktycznych gierek, zdecydowanie działanie zamiast zwlekania” – tak wymogi chwili oceniał z kolei Sigmar Gabriel, wicekanclerz Niemiec. W ten sposób przewodniczący współrządzących socjaldemokratów (SPD) niemal wprost sprzeciwiał się kursowi, jaki obrała szefowa niemieckiego rządu.

Ponieważ zgodnie z konstytucją RFN to kanclerz federalny ustala kierunki polityki rządu, więc dopóki socjaldemokraci pozostają w koalicji rządowej z CDU/CSU, dopóty muszą akceptować to, co Angela Merkel uważa za słuszne. Krytykują ją więc pośrednio i nieoficjalnie. Według licznych przecieków do prasy liderzy SPD uważają, postawę Merkel wobec Londynu za zbyt łagodną, naiwną i błędną. Woleliby, żeby Wielka Brytania jak najszybciej opuściła Unię, a warunki odejścia powinny być odpowiednio dotkliwe, by nikogo nie zachęcały do naśladowania. Dodatkowo chcą wykorzystać ten moment do przeprowadzenia głębokich zmian w UE, czy – jak ujmuje to wicekanclerz Sigmar Gabriel – do detoksykacji Europy.

Postulat ściślejszej współpracy miedzy krajami

Niemal natychmiast po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum liderzy SPD przystąpili do ofensywy. Frank-Walter Steinmeier, szef niemieckiej dyplomacji, wydał wraz ze swoim francuskim kolegą Jeanem-Markiem Ayraultem manifest pt. „Silna Europa w niepewnym świecie”. W dziesięciostronicowym dokumencie ministrowie podkreślali, że współpraca Niemiec i Francji znów będzie miała kluczowe znaczenie dla przyszłości Europy. Wzywali, by po Brexicie UE stała się „unią bezpieczeństwa” ze wspólną polityką obronną. Zaproponowali również zintegrowaną europejską politykę azylową i migracyjną, która przewidywałaby „wiążące mechanizmy przy podziale obciążeń między państwami członkowskimi”.

Dodatkowo przedstawili cały pakiet propozycji dotyczących kwestii społeczno-gospodarczych, szczególnie w strefie euro. M.in. chcą ujednolicenia systemów podatkowych dla przedsiębiorstw, większych europejskich funduszy na strategiczne inwestycje w energię, gospodarkę cyfrową, badania i innowacje oraz wprowadzenie minimalnych standardów socjalnych.

Jeszcze wcześniej od Steinmeiera z podobną inicjatywą wyszli jego partyjni koledzy: Sigmar Gabriel, szef SPD i wicekanclerz Niemiec, oraz Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Już w dzień referendum w Wielkiej Brytanii wydali swój manifest wzywający do nowego aktu założycielskiego Europy. Przedstawili w nim 10-punktowy plan, który oczywiście w dużej mierze pokrywa się z propozycjami Steinmeiera i Ayraulta, np. w kwestiach wspólnej polityki migracyjnej, bezpieczeństwa, czy większych wydatków na inwestycje z budżetu UE.

W planie Gabriela i Schulza zawracają uwagę apele o walkę z oazami podatkowymi, wprowadzenie zasady „Kraj zysków jest krajem podatków”, „przemysłowy renesans” w Europie oraz stworzenie „ekonomicznego obszaru Schengen”, który przewidywałby jeszcze głębszą integrację zainteresowanych krajów w dziedzinie energii i gospodarki cyfrowej.

Według liderów SPD Europa musi stał się bardziej demokratyczna i zrozumiała dla obywateli i dlatego proponują przekształcenie Komisji Europejskiej w realny europejski rząd, który w razie potrzeby mógłby zostać zmieniony w procedurze wotum nieufności wyrażanej przez Parlament Europejski i kraje członkowskie, tworzące drugą izbę parlamentu w UE. Wszystkie te zmiany w ustroju UE Gabriel i Schulz chcą przeprowadzić nie (jak dotychczas) przez tradycyjne negocjacje między rządami państw członkowskich, ale przez debaty w Parlamencie Europejskim i parlamentach narodowych z udziałem organizacji pozarządowych. W ich opinii przybliży to Unię do obywateli.

Angela Merkel mówi nie

Czy te reformy UE są realne? Na pewno w dużej części byłyby niemożliwe do przeprowadzenia, gdyby Wielka Brytania pozostawała w Unii. Teraz też będzie trudno je zrealizować, bo wielkich zmian w konstrukcji UE nie chce Angela Merkel. Jej dystans do tych inicjatyw widoczny był podczas wystąpienia w Bundestagu.

Mimo że Gabriel, Steinmeier i Schulz byli pierwsi ze swoimi ocenami sytuacji w UE i propozycjami zmian, to jednak ich wpływ na oficjalne stanowisko niemieckiego rządu nie okazał się wielki. Nieoficjalnie wiadomo, że reformatorska aktywność ministra Steinmeiera zirytowała Merkel, która przedstawiła znacznie mniej ambitny program zmian.

– Nie chodzi o mniej czy więcej Europy, lecz o Europę sukcesu, która dotrzymuje obietnic złożonych swoim obywatelom – mówiła kanclerz.

Merkel nie chce rozpoczynać debaty o instytucjonalnej reformie UE i nowym traktacie, bo może się to okazać otwieraniem puszki Pandory. Już teraz wiadomo, że pojawi się wiele postulatów, w tym także takie, które będą szły w przeciwną stronę niż te, które teraz zgłasza niemiecka lewica. Oznaczałoby, że debaty i negocjacje traktatowe mogłyby trwać bardzo długo i jeszcze bardziej sparaliżować Unię, a tego Angela Merkel chce uniknąć. Jej mapa drogowa dotycząca korekt w UE zaczyna się jesienią i ma się zakończyć do marca 2017 roku, czyli na 60. rocznicę podpisania traktatów rzymskich powołujących wspólnoty europejskie.

Taki kalendarz wynika nie tylko z troski niemieckiej kanclerz o wspólną Europę i wrażliwości na symbole historyczne. W 2017 roku odbędą się w Niemczech wybory prezydenckie i parlamentarne. Z różnych pomysłów na przyszłość UE widać, że koalicji z rządu CDU/CSU i SPD coraz bardziej chcą się od siebie odróżniać. Europejskie kwestie są dla niektórych polityków szansą, by silniej zaistnieć w świadomości wyborców.

Nie jest już tajemnicą, że Frank-Walter Steinmeier chętnie przeniósłby się z gmachu MSZ do pałacu Bellevue w Berlinie, gdzie urzęduje prezydent RFN. W marcu z urzędu odchodzi Joachim Gauck i Zgromadzenie Federalne będzie musiało wybrać nową głowę państwa. Apele o „więcej Europy” Steinmeier adresuje więc nie tylko do zagranicznych partnerów, ale także do niemieckich zielonych i postkomunistycznej lewicy, której przedstawiciele będą wybierać prezydenta i którzy mają podobne wizje przyszłej UE.

Gdyby te kalkulacje się powiodły i po 13 latach przerwy polityk SPD znów stałby się prezydentem Niemiec, socjaldemokraci mieliby dobre widoki na sukces w wyborach do Bundestagu jesienią 2017 roku. Obecnie ich notowania utrzymują się na rekordowo niskim poziomie (około 20 proc.), ale przy udanej kampanii możliwy jest rząd z socjaldemokratycznym kanclerzem wspierany przed dwie inne partie lewicowe. Dzięki temu Sigmar Gabriel i towarzysze przestaliby być mniejszymi partnerami w wielkiej koalicji z Merkel i jej chadecją.

Potencjalne zyski i straty

Odejście Wielkiej Brytanii z UE sprawi, że znacznie wzrośnie polityczna rola Niemiec w Unii i jeszcze większe znaczenie dla reszty Europy będzie miał fakt, kto rządzi w Berlinie. Niemiecka składka do unijnego budżetu wzrośnie o około 2,5 mld euro.

Zdaniem ekspertów negatywne konsekwencje Brexitu można ograniczyć, np. poprzez wzorowanie się na modelach współpracy, jakie UE stworzyła z Norwegią względnie ze Szwajcarią. Według wyliczeń think tanku CES ifo w Monachium w zależności od przyszłych traktowych powiazań Europy z Brytyjczykami PKB Niemiec może się zmniejszyć od 0,1 proc. do 0,3 proc. w 2030 roku w porównaniu do sytuacji, gdyby do Brexitu nie doszło. Oczywiście, niektóre z branż mogą ponieść znacznie większe straty, np. dochody niemieckiego przemysłu samochodowego mogłyby spaść o 2 proc.

Wielka Brytania jest dziś trzecim rynkiem zbytu dla niemieckiej gospodarki (po USA i Francji). Wartość eksportu z Niemiec na Wyspy wynosiła w 2015 roku ponad 89 mld euro, a niemiecka nadwyżka w wymianie handlowej prawie 51 mld euro, czyli niewiele mniej niż w relacjach z USA (54 mld euro).

Z drugiej strony pojawiają się też informacje, że Niemcy mogą także gospodarczo skorzystać na Brexicie, m.in. dzięki inwestorom opuszczającym Zjednoczone Królestwo. Jeszcze niedawno siedzibą spółki powstałej po fuzji giełd w Londynie i Frankfurcie miała być brytyjska stolica, ale teraz znów możliwe jest, że będzie to Frankfurt. Ta niemiecka metropolia może zyskać także na innych przeprowadzkach z londyńskiego City, ale będzie musiała o to rywalizować z Paryżem i Dublinem.

„Przy wszystkich troskach i ryzykach decyzja w sprawie Brexitu jest szansą, którą Europa powinna odważnie wykorzystać. Stoimy na rozdrożu, gdzie okaże się, czy kontynent na nowo rozpadnie się w kłócące się państwa narodowe, czy powstania Europa silniejsza i bardziej socjalna. Niemcy jako silny największy kraj, gospodarczo silny i politycznie stabilny, mają tu szczególną odpowiedzialność. Niemiecki rząd powinny wystąpić do swoich partnerów z konkretnym planem. To wymaga odwagi i niesie ze sobą ryzyka polityczne, ale jest jedyną szansą, by zapewnić Europie i Niemcom  dobrobyt i perspektywy na przyszłość” –  komentował w dzienniku „Handelstblatt” prof. Marcel Fratzscher, szef renomowanego Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) w Berlinie.

Trudno powiedzieć na ile ten apel wpływowego ekonomisty będzie realizowany. Wiadomo natomiast, że teraz wizje i opinie na temat przyszłości Europy, które pojawiają się w Berlinie, mają większe znaczenie niż to, co mówi się w Brukseli.

Otwarta licencja


Tagi