Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Czy Niemcy będą znów lokomotywą wzrostu

Niemiecki PKB w III kwartale 2009 r. wzrósł o 0,7 proc. w stosunku do poprzedniego. To efekt rosnącego eksportu i inwestycji. Ale czy to  już po kryzysie? Rząd chciałby nadal pompować miliardy euro w gospodarkę, których już mu brakuje, a równocześnie zmniejsza podatki. Według opozycji taka polityka jest nieodpowiedzialna. Ale ekipa Merkel liczy, że tylko w tak ryzykowny sposób uda się jej wyprowadzić kraj na prostą.

W projekcie budżetu, który rząd RFN ma przyjąć w tym tygodniu, planowany jest rekordowy deficyt, czyli nowe kredyty w wysokości prawie 86 mld euro. To ponad dwa razy więcej niż w roku 1996, który pod względem nowego zadłużenia był najgorszy w historii RFN. Wówczas rząd federalny zaciągnął 40 mld euro nowych kredytów. Dziś łączna wartość zadłużenia budżetu federalnego wynosi 1 bln euro. Już teraz Niemcy wydają na obsługę zadłużenia aż 40 mld euro rocznie (to druga pozycja po wydatkach na cele socjalne), czyli jedną piątą wpływów do państwowej kasy. Politycy opozycyjnej SPD krytykują gabinet CDU/CSU-FDP za „niepoważną politykę finansową, która przypomina sytuację w Grecji”. Nawet część uznanych ekspertów zaleca rządowi podwyżkę podatków lub cięcia w budżecie. Jak na razie gabinet Angeli Merkel odrzuca te rozwiązania.

Swoją politykę liberałowie i chadecy usprawiedliwiają koniecznością wspierania kruchego wzrostu gospodarczego. Właśnie dlatego nie tylko na razie nie zamierzają oszczędzać, ale mimo kłopotów z deficytem zdecydowali się na obniżkę podatków od 1 stycznia 2010 roku. Odpis na każde z wychowywanych dzieci został powiększony z 6024 euro do 7008 euro w skali roku. Małe i średnie firmy skorzystają z ulg podatkowych, np. VAT na usługi gastronomiczne i hotelarskie zostanie obniżony do 7 proc.  Łączna wartość tego „podatkowego prezentu” wynosi 8,4 mld euro rocznie. Rząd RFN liczy, że w ten sposób uda mu się rozkręcić koniunkturę.

Oszczędzanie ma zacząć się później. W maju 2010 r. odbędą się wybory regionalne w Północnej Nadrenii-Westafalii, największym landzie RFN. Rządzą tam – podobnie jak w Berlinie – również chadecy z liberałami. By nie szkodzić partyjnym kolegom, rząd federalny dopiero po majowych wyborach ma przedstawić plan konsolidacji finansów publicznych. Niemcy zmuszone są do tego m.in. ze względu na niedawne decyzje ministrów finansów UE (ECOFIN). Niemcy należą do 20 spośród 27 krajów UE, które wykazują nadmierny deficyt finansów publicznych. Niemiecki rząd zadeklarował, że zacznie go zmniejszać w 2011 r., by w 2013 r. zejść poniżej 3 proc. PKB. Będzie to jednak możliwe, jeśli gospodarka niemiecka rzeczywiście zacznie się rozwijać.

Jak na razie sygnały od niemieckich firm są sprzeczne. Federalny urząd statystyczny szacuje, że liczba bankructw przedsiębiorstw w Niemczech wzrośnie w tym roku o jedną szóstą – łącznie zniknie aż 34 tysiące przedsiębiorstw. Najwięcej kłopotów mają przemysł maszynowy, handel oraz branża samochodowa. Po zakończeniu rządowego programu premii za złomowanie aut w tym roku spodziewanych jest szczególnie wiele przypadków upadłości firm  pracujących dla przemysłu samochodowego. Dodatkowo specjaliści spodziewają się kłopotów firm transportowych i spedycyjnych. Poważne kłopoty ma mieć także branża budowlana. Zdaniem Herberta Bodnera, prezydenta Głównego Zrzeszenia Firm Budowlanych (BHV) „rok 2010 będzie nawet znacznie trudniejszy niż 2009”. Do tej pory branża korzystała z państwowych zleceń na rewitalizację budynków, dróg i sieci kolejowych, których wartość szacowana była na 25 mld euro. Te zlecenia wkrótce się kończą, co może oznaczać redukcję przychodów i zatrudnienia. Właśnie dlatego m.in. budowlane lobby naciska rząd, by wprowadził opłaty za używanie autostrad. Według różnych szacunków dodatkowe wpływy do budżetu mogą wynieść nawet 4 mld euro, z czego 800 mln ma pochodzić od zagranicznych kierowców.

Mimo to wielu uznanych niemieckich ekspertów ocenia, że niemiecka gospodarka najgorsze ma za sobą. Według prognozy Instytutu Gospodarki Niemieckiej w Kolonii (IW) PKB Niemiec zmniejszy się w tym roku o 4,5 proc.,  w 2010 r. zaś wzrośnie o 1,5 proc. Ten plus nie jest jednak zdaniem naukowców wynikiem normalnej koniunktury, lecz efektem potężnych zastrzyków finansowych ze środków publicznych w 2009 r. Oceniają oni, że w 2010 r. 34 proc. niemieckich firm będzie produkować więcej, zaś 21 proc. zmniejszy produkcję. Najlepsze nastroje są w przedsiębiorstwach wytwarzających dobra konsumpcyjne, najgorsze we wspomnianej branży budowlanej. Z raportu IW wynika, że w 2010 r. więcej przedsiębiorców ograniczy inwestycje niż zwiększy środki na ten cel (29 proc. wobec 22 proc.). Mimo to ekspertów IW cieszy szczególnie fakt, że przedłużający się kryzys nie wywołuje dalszego wzrostu bezrobocie. Aż 55 proc. firm nie planuje zmieniać liczby zatrudnionych w 2010 r., a 17 proc. zamierza nawet przyjąć nowych pracowników.

Podobne dość optymistyczne prognozy dotyczące zatrudnienia pojawiają się również w innych niemieckich opracowaniach. Niedawno publicyści tygodnika „Die Zeit” triumfalnie ogłaszali nawet, że Niemcy inaczej niż Amerykanie nauczyli się walczyć z kryzysem, nie tracąc miejsc pracy. Jednak zdaniem prof. Norberta Waltera – do niedawnego głównego ekonomisty Deutsche Bank i człowieka, który na początku 2009 r. jako pierwszy przewidział w Niemczech skalę zapaści – nie będzie wcale tak dobrze. „Do stycznia 2011 r. liczba bezrobotnych może wzrosnąć do 4,5 mln [eksperci rządowi prognozują 4 mln – red.], a nowe miejsca pracy powstaną dopiero w 2012 r.” – mówił ostatnio podczas publicznego wykładu prof. Walter. Pociechą dla Niemców może być to, że inflacja w Niemczech wzrośnie mniej niż o jeden procent.

Rząd CDU/CSU-FDP nie ma już wielu możliwości, by finansować nowe wielomiliardowe pakiety na rzecz wzrostu. W przyszłorocznym budżecie na kredyty i wsparcie dla banków i innych branż zaplanowano ponad 14 mld euro. Zdaniem tygodnika „Der Spiegel” jest to kwota „wzięta z powietrza” i łatwo może się zmienić. Jest jednak wątpliwe, by rząd w Berlinie zdecydował się na znaczące podwyższenie tej kwoty. W niedawno opublikowanym raporcie „mędrcy gospodarczy”, jak nazywani są w Niemczech doradzający rządowi szefowie najważniejszych ośrodków naukowych zajmujących się ekonomią, skrytykowali pomysły programów poprawiających (tylko) krótkoterminowo koniunkturę.

Zdaniem Ansgar Belke, dyrektora badawczego Niemieckiego Instytutu ds. Gospodarki w Berlinie (DIW) dla Niemiec i innych krajów strefy euro możliwy jest japoński scenariusz, czyli dekada słabego rozwoju gospodarczego przy niewielkiej inflacji. Nie tylko dla Niemiec byłaby to fatalna perspektywa. Inni pesymiści mówią o 1-procentowym wzroście. Najbardziej optymistyczny jest Thomas Mayer, który na stanowisku głównego ekonomisty Deutsche Banku zastąpił legendarnego i dość pesymistycznego, cytowanego wyżej Norberta Waltera. Zdaniem Mayera niemiecka gospodarka wzrośnie w 2010 r. o dwa procent, a „Republika Federalna stanie się lokomotywą wzrostu Europy”.

Otwarta licencja