Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Fałszywy mit deglobalizacji staje się niebezpieczny

Twierdzenie, że po kryzysie finansowym rozpoczął się okres deglobalizacji, jest fałszywe, a wiara w nie przesłania rzeczywiste zagrożenia. Pierwszą ofiarą tego złudzenia mogą paść regulacje sektora finansowego, które są precedensową i częściowo skuteczną próbą zarządzania globalizacją.
Fałszywy mit deglobalizacji staje się niebezpieczny

Globalizacja, jak definiuje ją Thomas Zeiler, profesor historii polityki amerykańskiej na Uniwersytecie Kolorado, to proces, który zaczął się pod koniec XIX wieku, wraz z zakończeniem ekspansji terytorialnej przez państwa europejskie. Wszystkie kolonie zostały podbite i podzielone. Ekspansję terytorialną zastąpiła ekspansja gospodarcza. Napęd dawało jej umiędzynarodowienie rynków, technologie, w tym komunikacyjne, rozwój międzynarodowego handlu i inwestycji.

To nie był i nie jest wyłącznie proces ekonomiczny. Ogarnia wszystkie dziedziny życia – łącznie z kulturą, przepływem informacji, homogenizacją zachowań społecznych, modelami konsumpcji i powstawaniem instytucji ponadnarodowych wytwarzających globalne standardy – jak te powołane w 1944 roku w Bretton Woods. Z dzisiejszej perspektywy widać, że w pewnym sensie miały służyć do zarządzania globalizacją. Instytucje te były jednak za słabe.

Globalizacja odzwierciedla się w kulturze wysokiej. Europejska secesja jest jej produktem, gdyż jednym z jej źródeł była fascynacja sztuką japońską. Nurt powstał wkrótce po tym, jak po wiekach izolacji Japonia otworzyła się na świat. Globalizacja homogenizuje też kulturę masową, której konsumentem jest „człowiek masowy” opisywany niemal sto lat temu przez Jose Ortegę y Gasseta.

Gdy w 1962 roku Marshall MacLuhan wydawał “Galaktykę Gutenberga” – książkę, w której świat połączony przez telewizję nazywał “globalną wioską” – nie sądził zapewne, w jakim stopniu nie to opisywane przez niego (a dziś przestarzałe już medium), lecz internet i media społecznościowe zmniejszą w tej wiosce dystans pomiędzy poszczególnymi chałupami. Bowiem właśnie wtedy, kiedy powstawała globalna sieć i padał mur berliński, globalizacja rozpoczynała nową fazę – hiperglobalizacji.

 50 twarzy globalizacji

Jakie są pozytywne skutki globalizacji, nawet w fazie “hiper”? Ułatwia właściwą alokację kapitału, sprzyjając wzrostowi wydajności pracy. Umożliwia upowszechnienie nowych standardów technologicznych, dzięki czemu poprawia konkurencyjność mniej rozwiniętych gospodarek. Co do tego panuje dość powszechna zgoda.

Ale ma też inne oblicza. Alokacja kapitału bywa niewłaściwa, pośrednicy podejmują nadmierne ryzyko, którego rezultatem są bańki spekulacyjne i kryzysy. Poszukiwanie taniej i najtańszej siły roboczej tworzy enklawy wyzysku, a równocześnie powoduje dezindustrializację rozwiniętych gospodarek.

Konkurencja rządów o inwestycje bezpośrednie podkopuje ich politykę fiskalną, skłania do cięć wydatków socjalnych, czyli wyścigu do dna. Umożliwia optymalizację podatkową, a ta wzmacnia przewagę globalnych monopolistów i osiągane przez nich marże. Odpowiada za narastanie nierówności zarówno w gospodarkach dojrzałych, jak i wschodzących.

Im bardziej globalizacja jest “hiper”, tym lepiej widać jej ukryte w cieniu oblicza. Termin “hiperglobalizacja”, ukuty na przełomie stuleci, używany jest już powszechnie przez ekonomistów. Opisuje on zjawiska następujące od 1989 roku do początku globalnego kryzysu w 2007 roku. W tym okresie międzynarodowe przepływy kapitałowe wzrosły z 5 proc. globalnego PKB do 21 proc., wartość handlu z 39 proc. do 59 proc., a liczba osób mieszkających poza granicami kraju, w którym się urodziły, o ponad 25 proc. – wylicza Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW).

W ostatniej przedkryzysowej fazie (2002-2007) należności banków z USA w Europie wzrosły z 462 mld dolarów do 1543 mld dolarów, a europejskich w USA z 856 mld do 2056 mld dolarów – podaje Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS).

Konsensus ekonomistów, wyrażany również przez MFW, zauważa trzy silniki globalizacji – wolny międzynarodowy handel, swobodne przepływy kapitału i migracje. Część ekonomistów uważa, że po kryzysie silniki te się zacierają. W tym okresie zaczęto mówić o deglobalizacji. Choć pojęcie to nie zostało zdefiniowane, wiemy intuicyjnie, o co w nim chodzi – o zahamowanie handlu, zmniejszenie przepływów kapitałowych i powstrzymywanie migracji.

Wiele badań dowodzi jednak, że tak nie jest, a deglobalizacja nie jest megatrendem, który globalizację zastąpił, lecz raczej pauzą. Wynika z tego, że rozwinięte gospodarki nie doszły do siebie po kryzysie. Globalizacja trwa – mimo dwóch światowych wojen i dwóch światowych kryzysów. I będzie nieuchronnie postępować, niesiona jeszcze mocniej przez czwarty silnik – globalizację cyfrową. Gra toczy się o to, czy będzie ona hyper-, turbo- (od “turbokapitalizmu” Edwarda Luttwaka), dzika, czy też – “zrównoważona” – jaką chciałby ją widzieć wiceprezes Europejskiego Banku Centralnego Benoît Cœuré.

Delewarowanie to nie deglobalizacja

Światowy handel po kryzysie zwolnił i rozwija się z mniejszą dynamiką niż PKB, ale ani przepływy kapitałowe, ani migracje nie pozwalają sądzić, że globalizacja jest w odwrocie czy nawet się zatrzymała – pokazują dane Międzynarodowej Organizacji Handlu (WTO), MFW i BIS.

Według danych WTO po załamaniu w 2009 roku i spadku o blisko 20 proc. wartość światowego handlu odbiła rok później, po czym do 2014 roku rosła, choć znacznie wolniej niż przed kryzysem. Spadek wartości obrotów w 2015 roku o ok. 10 proc. wynikał ze spadku cen paliw o 45 proc., a nie z deglobalizacji.

Dane MFW pokazują, że na początku stulecia ok. 2,6 proc. światowej populacji stanowili migranci. W 2015 roku odsetek ten przekroczył już znacząco 3 proc. co oznacza 222 mln osób. Raport McKinsey Global Institute pokazuje, że czwarty silnik (globalizacja cyfrowa) będzie ciągnął znacznie mocniej niż obroty handlowe.

Jaime Caruana, dyrektor zarządzający w BIS, twierdzi, że trudno także mówić o załamaniu przepływów kapitałowych. Do tej pory BIS badał przepływy kapitału na podstawie danych o bilansie płatniczym uczestniczących w nim 30 największych gospodarek ze wszystkich kontynentów. Pokazywały one spadek aktywów bankowych z blisko 60 proc. światowego PKB w 2007 roku do poniżej 40 proc. w 2013 roku. Od pewnego czasu BIS nakłada na nie także dane o należnościach banków ze względu na lokalizację ich siedzib. I tu obraz przedstawia się nieco odmiennie – mówił niedawno Jaime Caruana na spotkaniu w International Center for Monetary and Banking Studies w Genewie.

Okazuje się, że należności banków w krajach z rynków wschodzących wcale się nie zmniejszają od przedkryzysowego szczytu. O 15-25 pkt proc. PKB spadły natomiast te zlokalizowane w gospodarkach rozwiniętych. Głównie są to należności banków ze strefy euro, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Zmniejszenie przepływów kapitałowych ma charakter co najwyżej regionalny, a nie globalny.

Zjawisko to nie ma też nic wspólnego z deglobalizacją, ale jest po prostu delewarowaniem po wcześniejszym przesycie. Odzwierciedla ono załamanie europejskiego kredytu bankowego w USA po 2008 roku i spadek kredytu bankowego z Europy Północnej dla Południowej po 2011 roku.

“Rozróżnienie między deglobalizacją a delewarowaniem jest ważne. Oba (zjawiska) mogą zmniejszyć należności międzynarodowe, ale motywacje i skutki są różne. Delewarowanie jest warunkiem koniecznym do przywrócenia trwałego wzrostu po boomie kredytowym” – mówił Jaime Caruana. Dane BIS pokazują, że należności zagraniczne banków z USA, Japonii, Australii, Kanady, Danii czy Szwecji od kryzysu dalej rosły.

Co więcej, o ile w bankach następuje delewarowanie i ich kredyt się zmniejsza, o tyle w przepływach trangranicznych wyręcza je rynek kapitałowy i instytucje zaliczane do bankowości cienia. Dane BIS pokazują, że od początku 2009 roku do III kwartału 2016 wartość obligacji dolarowych wyemitowanych przez nierezydentów w USA wzrosła dwukrotnie, a papierów w euro emitentów spoza strefy euro – o ponad połowę.

 Paradoks globalizacji

Profesor z Uniwersytetu Harvarda Dani Rodrik jeszcze w latach 90. XX wieku stwierdził, że niemożliwe jest równoczesne osiągnięcie pełnej liberalizacji światowych rynków, utrzymanie suwerenności narodowej oraz demokracji. To „Paradoks globalizacji”, jak brzmi tytuł jego książki, albo “globalizacyjny trylemat”. Wybierając dwie wartości z tej trójcy, musimy zrezygnować z trzeciej.

Jeśli wybór padnie na pełną globalizację gospodarczą, bez żadnych barier w wolnym handlu i dla przepływów (i odpływów) kapitału, musimy poświęcić albo suwerenność państwa narodowego, albo demokrację. Poświęcenie suwerenności może ocalić demokrację, a poświęcenie demokracji oznacza wyłonienie się autorytarnych systemów, które kooperują ze sobą, szanując wspólne reguły gry na globalnym rynku.

Skoro przyjmiemy, że globalizacji nie da się odwrócić ani zatrzymać, wejście światowej gospodarki w cykl wzrostowy może dać globalizacji napęd turbo, a równocześnie jedynie część społeczeństw będzie z niej korzystać, a część z jej powodu tracić. Przegranych łatwo kupić fałszywą monetą nacjonalizmu. Uzbroić ich w żywioł ognia nie po to, by się ogrzali, ale by podpalali sąsiednie stodoły. Prawdopodobnie najsłabszą z trójcy Daniego Rodrika jest demokracja.

Dani Rodrik uważa, że otwarcie gospodarek może skończyć się sukcesem tylko wtedy, gdy będzie osadzone w instytucjach społecznych, prawnych i politycznych, które zapewniają im prawomocność, oraz gdy nastąpi powszechne dzielenie korzyści. Największe szanse mają kraje najbogatsze, gdyż mają skuteczne sieci bezpieczeństwa socjalnego.

Nie do końca ta prognoza się spełnia. Ostatnie wybory Brytyjczyków i Amerykanów pokazują, że właśnie w bogatych krajach sieci te pękają w szwach wskutek dezindustrializacji oraz migracji, a więc czynników globalizacyjnych. Stąd deglobalizacja stała się nośnym sloganem i celem politycznym. Obiecuje zapewnienie bezpieczeństwa społecznego dzięki budowie murów, zrywaniu umów handlowych czy też kontestowaniu lub podważaniu pokryzysowych regulacji sektora finansowego.

„Jestem głęboko zaniepokojony ostatnimi wysiłkami rozmycia pokryzysowych reform, regulacji finansowych, zapowiedziami prezydenta USA, by wycofać ustawę Dodda-Franka (…) czy nadgorliwym podejściem Komisji Europejskiej do zmniejszenia obciążeń dla europejskich banków” – mówił Andreas Dombert, członek zarządu Bundesbanku na niedawnym spotkaniu z bankowcami w Londynie.

“Właściwą odpowiedzią na nierówności nie jest protekcjonizm. Jest nią polityka podatkowa i wydatkowa, która dokonuje redystrybucji niektórych z ogólnych korzyści na rzecz tych, którzy zostali poszkodowani przez (wolny) handel. Fakt, że ta redystrybucja była dotąd niewystarczająca, jest porażką polityki, a nie globalizacji” – pisze Sebastian Mallaby w cytowanym raporcie MFW.

 Zarządzanie żywiołami

Po Brexicie i amerykańskich wyborach prezydenckich dyskusja wpływowych finansistów i polityków koncentruje się nie tylko wokół tego, jak uratować regulacje bankowe i makroostrożnościowe, których celem jest przywrócenie stabilności globalnego systemu finansowego oraz powstrzymywanie wielkich banków przed nieokiełznanym tworzeniem baniek spekulacyjnych i kryzysów, ale jak proces globalizacji okiełznać i tworzyć zręby sieci zarządzania nim. Do tego w taki sposób, żeby poświęcanie narodowej suwerenności ani demokracji nie było konieczne.

“Globalizacja finansowa niesie oczywiste ryzyka, które muszą być zarządzane” – mówił Jaime Caruana.

Dani Rodrik postulował utworzenie globalnej federacji i rządu, który tymi procesami mógłby zarządzać. Jego namiastką jest już teraz G-20. Na razie to postulat utopijny, zważywszy, że propozycje znacznie skromniejszej federacji Unii Europejskiej podawane są w wątpliwość, choć tworzą ją państwa relatywnie bliskie sobie kulturowo. Sam Dani Rodrik pisał zresztą, że globalna federacja i rząd to raczej projekt na następne stulecie.

Deglobalizacyjne rękawice rzucone przez Brytyjczyków i Amerykanów wskazują jednak drogę, którą powinno podążać zarządzanie żywiołem.

“Znajdźmy odpowiedzi słuszne – i dezawuujmy uproszczone, wprowadzające w błąd ideologie – ani populistyczny nacjonalizm, ani hiperglobalizacja nie przyniosą dobrobytu i bezpieczeństwa” – mówił Andreas Dombert.

Zarządzanie globalizacją nie może się skończyć na regulacjach sektora finansowego. Pod koniec zeszłego roku Komisja Europejska stwierdziła, że Apple winien jest 13 mld euro niezapłaconego podatku w Irlandii i tamtejszy fiskus ma obowiązek go pobrać. Apple płacił tam podatek dochodowy według efektywnej stawki od 1 proc. w 2003 roku do 0,005 proc. w 2014 roku. Rząd Irlandii, który zawarł z koncernem porozumienia pozwalające zaniżać podatki, odwołał się od decyzji KE. Konkurencja podatkowa pomiędzy rządami w celu przyciągania inwestycji staje się kolejnym, równie ważnym jak sektor finansowy obszarem.

Ale w kolejce ustawia się kilka innych. Unikanie podatków czy też “optymalizacja podatkowa”, ochrona konkurencji, kryzysy migracyjne oraz cyberbezpieczeństwo. Alternatywy dla trudnej i wyboistej ścieżki zarządzania globalizacją są już gotowe. Aż strach o nich myśleć.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ewolucja w podejściu MFW do kontroli przepływów kapitału

Kategoria: VoxEU
Po kryzysie azjatyckim MFW rewiduje swoje poglądy na temat polityki zarządzania zmiennymi przepływami kapitału. Fundusz uznaje obecnie, że może istnieć potrzeba prewencyjnego wykorzystania kontroli przepływu kapitału.
Ewolucja w podejściu MFW do kontroli przepływów kapitału