Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Budżet UE to dowód, że Europa nigdy nie będzie jednym państwem

Rozpad chwilowo zażegnano, federacja jest niemożliwa, nie ma i długo nie będzie europejskiego podatnika, europejskiego rządu i europejskich transferów. Czeka nas zatem przez lata polityka drobnych kroków. Siłą Europy była zawsze wiedza, wynalazki, umiejętność regulacji. Teraz je trochę zatracono – uważa prof. Jan Zielonka z Oxfordu.
Budżet UE to dowód, że Europa nigdy nie będzie jednym państwem

Prof. Jan Zielonka (Fot. JZ)

Obserwator Finansowy: Przywódcy państw UE 8 lutego prawdopodobnie przyjmą nowe ramy finansowe na lata 2014-2020. Czy możemy sobie wyobrazić jaka będzie Unia za siedem lat, czyli w ostatnim roku tej nowej perspektywy?

Prof. Jan Zielonka: Trzeba by być astrologiem, albo wróżką. Siedem lat wcześniej też nikt sobie nie wyobrażał ani krachu finansowego, ani takiego przetasowania europejskiej sceny politycznej, jakie mają teraz miejsce. Nikt nie spodziewał się, że Polska będzie się zaliczała do tej północnej, prawie że protestanckiej Europy, a Grecja czy Portugalia będzie na peryferiach. Unia stoi dziś na rozdrożu, nie wiemy w jakim kierunku pójdzie.

W stronę federacji albo rozpadu?

Jest jeszcze trzecia możliwość – polityka drobnych kroków, jeden do tyłu, dwa do przodu. Taka jest przecież historia Europy. Nawet te drobne zmiany nie oznaczają jednak, że jutro będzie z grubsza takie, jak dziś. Politycy europejscy mogą bowiem kontrolować tylko instytucjonalny teatr europejski, a nie są w stanie kontrolować ani rynków finansowych, ani teatru politycznego w poszczególnych krajach.

Może nie należy się tym przejmować, skoro podobno kryzys w Europie się skończył

Takie rzeczy mówi się żeby uspokoić opinię publiczną, ale kryzys gospodarczo-finansowy nie wygasł, co gorsze, przekształcił się w kryzys polityczny. To jest różnica między Europą, a Stanami Zjednoczonymi. Tam kryzys dotyczący instytucji finansowych nie stał się w takim stopniu w kryzysem politycznym, bo inny jest mechanizm legitymizacji.

Amerykanie wpływają na rząd Stanów Zjednoczonych, Europejczycy nie maja wpływu na rząd Europy, tylko na rząd swojego kraju. System europejski jest oparty na efektywności, nie na demokratycznej partycypacji. Gdy efektywność systemu, w tym przypadku gospodarczego jest słaba, Unia traci rację bytu. Stąd takie problemy. Dzisiaj Europie nie tylko brakuje gotówki, ale przede wszystkim większego wzrostu gospodarczego.

Europa może być jeszcze konkurencyjna?

Słowo konkurencyjność ma wiele znaczeń. Wciąż dominuje myślenie neoliberalne : należy ograniczyć wydatki sektora państwowego, obniżyć koszty pracy, ale moim zdaniem to nie jest recepta najskuteczniejsza. Oczywiście ona jest zrozumiała o tyle, że to państwo wzięło na siebie długi sektora finansowego i żeby je spłacać musi obcinać wydatki gdzie indziej, a jedną z największych pozycji są np. wydatki na emerytury. Stąd grecki emeryt pijący w słońcu Uzo staje się takim symbolem małej konkurencyjności Europy południa.

To jest jednak bajka dla dzieci, bo rzeczywistość w Europie jest taka, że bez pomocy państwa nie da się stymulować wzrostu gospodarczego. Najbardziej wydajne w Europie są państwa skandynawskie, które dużo wydają na sprawy socjalne, ale jeszcze więcej na szkoły, na innowacyjność, na infrastrukturę. Wychodzą przy tym z założenia, że nie możemy z Azją konkurować tanią siłą roboczą, ale wiedzą, wynalazkami, umiejętnością regulacji. To była zawsze siła Europy, którą teraz trochę zatracono.

Recepty liberalne nie mają sensu?

Tego bym nie powiedział. Prawda jak zwykle leży po środku. Musimy zreformować system ubezpieczeń, bardziej elastycznie podchodzić do rynku pracy, ale równocześnie stworzyć taką sytuację, w której prawo działa, konkurencja jest równa i przedsiębiorstwa, nawet małe, mają możliwości kredytu i rozwoju.

W wywiadzie dla „Polityki” mówił Pan, że tworząc strefę euro krajom południa nie powiedziano, że muszą się reformować, a Północy nie powiedziano, że wymagana jest solidarność. Da się to jeszcze naprawić?

To już w jakimś stopniu naprawiono. Unia walutowa rzeczywiście pokazała, że bez mechanizmu redystrybucji między państwami te słabe stają się coraz słabsze, a silniejsze coraz silniejsze. Zresztą nie dotyczy to tylko państw. Okazało się, że na przykład sektor finansowy jest uprzywilejowany w stosunku do innych sektorów gospodarki we wszystkich krajach.

Słusznie zakłada się, że większą solidarność wymusi dopiero federalizacja? Niektórzy twierdzą, że kanclerz Niemiec zawsze będzie miała problem we wprowadzeniu euroobligacji albo transferów bezpośrednich, ale jak przedstawi to jako decyzję rządu w Brukseli, to opór polityczny będzie mniejszy.

Federacja to taki typ organizacji państwa, w którym wydatki na szczeblu wspólnym są zazwyczaj na poziomie 50 proc. PKB wszystkich uczestniczących stron. W Europie to jest 1 proc. PKB, więc o czym my w ogóle mówimy? Cała ta dyskusja o federacji jest przedwczesna, bo nie widzę nikogo kto by się zgodził na 5 proc. PKB, nie mówiąc już o 50 proc. Targi budżetowe o 1 proc. PKB w tym tygodniu doskonale to pokazują.

Tu znowu wracamy do zasadniczego problemu Europy czyli braku legitymizacji politycznej tego projektu. Znane hasło z początków Stanów Zjednoczonych brzmi: „No taxation without representation”, czyli żadnych podatków, bez możliwości wpływania na ich wydatkowanie. Tymczasem nie ma i długo nie będzie europejskiego podatnika, europejskiego rządu i europejskich transferów.

Wystarczy popatrzeć co się stało z Parlamentem Europejskim. Mimo, że dostaje on coraz większe uprawnienia to coraz mniej ludzi głosuje w wyborach do niego, a jeśli już to coraz częściej wybierają eurosceptycznych polityków. Prawdziwa polityka dzieje się w państwach narodowych, dlatego ta przepaść miedzy dzisiejszą unią, a tą wymyśloną federacją jest ogromna i nikt nie wie jak ją pokonać. Nie wiadomo nawet czy warto próbować skakać nad tą przepaścią.

Może należałoby zacząć od reform dzisiejszego nawet małego budżetu? Czemu na przykład niemal 40 proc. z tego prawie biliona euro idzie na rolnictwo, które stanowi poniżej 3 proc. unijnego PKB? Komu służy taki budżet?

On powstał w czasach kiedy był inny paradygmat ideologiczny i nie zakładano, jak przy początkach strefy euro, że rynek rozwiąże wszystko. Wspólny rynek skorygowano więc redystrybucją centralną, w formie tego budżetu właśnie. Oczywiście to nie znaczy, że nie było nadużyć – gór mleka, autostrad prowadzących donikąd. Ponadto, za każdą propozycją budżetową stoją też interesy polityczne konkretnych krajów i ich aktorów gospodarczych, to jest oczywiste.

Sojusz, w którym Niemcy zgadzali się na płacenie za francuskich rolników zaczyna jednak zgrzytać. Na listopadowym szczycie UE kanclerz Niemiec poparła premiera Wielkiej Brytanii, który chce ograniczenia wydatków. To początek trwalszej współpracy, czy Europą nadal będzie rządzić Berlin z Paryżem?

Ja bym to nazwał formułą „Niemcy plus”. Przewodzić będą Niemcy, ale w koalicji z różnymi krajami w różnych dziedzinach. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy gospodarcze, bo politykę zagraniczną UE prowadzą de facto Francja i Wielka Brytania bez udziału Niemiec. To nie jest więc takie proste wskazać jeden lub dwa najważniejsze kraje. W Unii naprawdę liczy się budowanie koalicji, szczególnie, że rozumiejący się bez słów duet Merkel- Sarkozy jest już przeszłością.

David Cameron blefował zapowiadając referendum o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, czy naprawdę po 2017 roku może się to wydarzyć?

Musiałby Pan spytać Camerona czy blefował. Ja uważam go za eurosceptyka z małą wyobraźnią. Rzeczywiście, może na tym trochę zyskać na własnym partyjnym podwórku, ale problem w tym, że on nigdy nie zadeklarował czego tak naprawdę chce od Unii. Te małe postulaty, które się pojawiły można przecież równie dobrze załatwić w ramach UE.

W Wielkiej Brytanii mówi się na przykład, że poza Unią można by łatwiej kontrolować imigrację, ale przecież Brytyjczycy sami zaprosili Polaków do pracy, nie wprowadzając okresów przejściowych, jak to zrobili Niemcy. Wiedzieli, że im się to opłaci. Podobnie ma się rzecz z negocjacjami handlowymi. Wielka Brytania uzyska w nich lepsze warunki stojąc naprzeciw Chin, jako kraj będący częścią zjednoczonej Europy, a nie samodzielne państwo na uboczu.

Krótko mówiąc nie widzę żadnych korzyści przebywania poza UE, oczywiście w kategoriach czysto praktycznych, bo w kategoriach ideologicznych pewnie można jakieś znaleźć.

W Polsce organizowane są kolejne debaty na temat przyjęcia euro, 19 lutego ma się odbyć dyskusja w Sejmie nad paktem fiskalnym, nie wykluczyliśmy też udziału w unii bankowej. Powinniśmy się zbliżać do strefy euro, czy, ze względu na jej problemy, trzymać się jak najdalej?|

Najlepiej nie zamykać sobie żadnych możliwości. Dlatego uważam, że polityka rządu jest właściwa – można przygotowywać się do wejścia do euro i mieć jednocześnie tę elastyczność, którą Polska dziś ma i która pozwala jej wpływać na gospodarkę w sposób, którego członkowie strefy euro nie mają.

Oczywiście tak się nie da robić w nieskończoność i kiedyś decyzje trzeba będzie podjąć. Wtedy powinno liczyć się to czy wchodząc do strefy euro mamy szansę być jej silnym członkiem czy słabym. Czy skorzystalibyśmy na tym jak Niemcy, czy stracili jak Grecja. Tylko taki chłodny bilans korzyści i strat powinien się liczyć.

Rozmawiał Marek Pielach

Jan Zielonka – profesor polityki europejskiej w Uniwersytecie Oxfordzkim. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, doktoryzował się na Uniwersytecie Warszawskim, wyemigrował po stanie wojennym. W Polsce ukazała się jego książka „Europa jako imperium” (PISM 2007 r.)

Prof. Jan Zielonka (Fot. JZ)

Otwarta licencja


Tagi