Autor: Krzysztof Rybiński

b. wiceprezes NBP, ekonomista Ernst and Young

Plan Tuska ma dwie części: dobrą i dramatycznie złą

W listopadzie ub.r. OECD wydało raport, dający scenariusz przyrastania długu publicznego dla Polski przy założeniu, że począwszy od tego roku obniżamy deficyt budżetowy o 1 pkt proc. co roku. W 2017 roku dług publiczny zgodnie z tą prognozą wyniósłby 76 proc. PKB. To pokazuje skalę wyzwań.

Czy od dawna zapowiadany rządowy „Plan Rozwoju i Konsolidacji  Finansów 2010-2011”  to rewolucja czy zabieg PR-owski, jak twierdzi opozycja?

Nazwałbym go raczej planem stabilizacji wizerunku rządu. Nie widzę w nim żadnych propozycji poważnych reform systemowych. Nie załatwia się w nim żadnych spraw dla Polski. Nie wiem też, jaki miałby się z tego niskiej jakości dokumentu wyłaniać scenariusz wchodzenia do euro w roku 2015, spełnienia kryteriów z Maastricht czy powstrzymania narastania długu publicznego.

Przecież  w planie przedstawionym przez premiera Donalda Tuska wyraźnie mówi się  o walce z rosnącym długiem, np. poprzez wprowadzenie tzw. reguły wydatkowej.

W ten sposób nie dotyka się  sedna problemu, tylko sprawia wrażenie, że jak przyjmiemy jakąś magiczną zasadę, np. inflacja plus 1 proc., to mamy załatwiony problem nadmiernego wzrostu wydatków i przyrastania długu. Problem w tym, że regule wydatkowej podporządkowana byłaby ledwie jedna czwarta wydatków budżetowych. Nie obejmuje bowiem tych sztywnych, czyli wynikających z ustaw. Dalej mamy więc olbrzymie wydatki, np. na źle adresowaną pomoc społeczną – 80 proc. pomocy trafia do osób, które tego nie potrzebują. To wszystko razem rujnuje budżet.

Jestem przekonany, że ta reguła będzie martwa. Tak właśnie było prawie 10 lat temu, kiedy podobne rozwiązanie zaproponował minister finansów Marek Belka.

Tworząc regułę wydatkową, rząd stwarza sobie problemy. Taki wzór, inflacja plus 1 proc.,  może stać się podstawą roszczeń płacowych związków zawodowych.

A może nastąpi ożywienie gospodarcze i problem długu sam się  rozwiąże?

Wzrost gospodarczy nam niczego nie załatwi. Bo nie ma szans, by w najbliższych latach osiągnął poziom sprzed kryzysu.

W listopadzie ubiegłego roku OECD wydało raport, który pokazuje scenariusz przyrastania długu publicznego dla Polski przy założeniu, że począwszy od tego roku obniżamy deficyt budżetowy o 1 pkt proc. co roku. W 2017 roku dług publiczny zgodnie z tą prognozą wynosi 76 proc. PKB. To pokazuje skalę wyzwań.

Trzeba też pamiętać,  że na świecie wciąż panuje duża niepewność.Co prawda kryzys finansowy opanowano, ale zobowiązania banków przejęły rządy i kryzys przenosi się na rynek długu rządowego, czego Grecja jest dobrym przykładem. Jeśli na świecie nie zostaną podjęte działania na rzecz ograniczenia zadłużenia, za jakiś czas możemy zobaczyć drugą odsłonę kryzysu. I nie będziemy na to przygotowani.

W dokumencie proponuje się  obniżenie pierwszego progu ostrożnościowego. Obecnie wynosi on 50 proc. PKB, a minister finansów Jacek Rostowski w towarzystwie premiera mówił, że mogłoby to być nawet 40 proc. Wprowadzono by też konkretne sankcje za naruszenie tego progu.

Musiałyby pójść za tym konkretne działania na rzecz obniżenia długu publicznego. Na razie nie widzę konkretnych ustaw, tylko zabawę liczbami. Dlaczego 40 proc., a nie 30?

Zresztą proponuje to rząd, który doprowadził do zwiększenia udziału wydatków publicznych z poziomu 42 proc. PKB do 48 proc. Tak oszczędzali…

Chwileczkę, przecież minister Rostowski wyraźnie chwali się swymi oszczędnościami, które oszacował w ubiegłym roku na 30 mld zł, czyli równowartość 2,6 proc. Podczas prezentacji planu przekonywał, że na tym polu uzyskał lepszy rezulatat od Baracka Obamy.

Minister mija się z prawdą  w swych obliczeniach. Być może zaoszczędzono kilka miliardów złotych, ale reszta to kreatywne budżetowanie. Na przykład przesunięcie wydatków na drogi do Krajowego Funduszu Drogowego albo taka oszczędność, jak niewydanie z budżetu pieniędzy na ZUS, a zmuszenie tej instytucji do zadłużenia się.

W końcu ruszy jednak reforma służb mundurowych. Taki zapis znalazł  się w dokumencie. Przechodzenie na emeryturę  35-letnich policjantów jest jednym z największych polskich absurdów.

Zmiany mają dotyczyć tylko osób, które podejmą pracę od 1 stycznia 2012 roku. Czyli nie reformujemy nic, a tworzymy z boku równoległy system, który z czasem będzie się rozrastał. Natomiast efekty fiskalne takich działań pojawią się za 10-15 lat, kiedy już będzie po herbacie, bo powinniśmy ograniczyć deficyt budżetowy w ciągu 2-3 lat.

Zmiany w rolniczym KRUS mają być ewolucyjne. Radykalne ruchy naraziłyby na szwank koalicję z PSL.

Właściwie w dokumencie nie ma nic poza stwierdzeniem, że warto objąć zamożniejszych rolników podatkiem dochodowym. Ale to niczego nie załatwia. Wciąż nie tyka się KRUS, który kosztuje 16 mld zł rocznie. Te pieniądze można by lepiej wykorzystać, tworząc szybko np. sieć przedszkoli na wsi. We Francji praktycznie wszystkie dzieci wiejskie idą do przedszkola, a w Polsce tylko 16 proc. To wpływa już na tym etapie na poziom edukacji i zmniejsza późniejsze szanse wiejskich dzieci na rynku pracy.

Z nazwy planu wynika, że dotyczy lat 2010-2011. Ale ja tam nie widzę żadnych zapisów o konkretnych działaniach w sprawie objęcia nawet części rolników podatkiem dochodowym czy o reformie KRUS w tym czasie.

Czy to znaczy, że w planie przedstawionym przez premiera nie widzi Pan żadnych pozytywów?

W tym dokumencie są dwie części. Pierwsza, dotycząca finansów publicznych, jest dramatycznie zła. Druga, dotycząca budowy konkurencyjności polskiej gospodarki, jest dobra.

W dokumencie jest trochę zapisów, które powinny być realizowane. Wierzę, że uda się przyspieszenie prywatyzacji czy wprowadzenie elementów zarządzania strategicznego, by decyzje gospodarcze były podejmowane w dłuższej perspektywie.

Również poszerzenie bazy podatkowej jest dobrym pomysłem. Oznaczałoby redukcję  szarej strefy, co może przynieść zwiększenie wpływów podatkowych. Tylko że dotąd każdy minister finansów to deklarował, a potem różnie z tym bywało. W planie mówi się o objęciu obowiązkiem używania kas fiskalnych prawników czy lekarzy. Zobaczymy, czy to się uda.

Minister Michał Boni miał bardzo dobre wystąpienie w piątek, kiedy mówił o wyzwaniach cywilizacyjnych. Tyle że to wymaga zwiększenia wydatków. Żeby mieć na to pieniądze, trzeba ciąć gdzie indziej. A tego nie robimy.

W planie nie rozstrzygnięto gorącej ostatnio kwestii przekazywania większej części składki do ZUS kosztem OFE. Mówi się  za to o wydłużeniu wieku emerytalnego i zrównaniu go dla kobiet i mężczyzn, chociaż bez konkretów.

W kwestii wydłużenia wieku emerytalnego nie chodzi tylko o oszczędności dla budżetu, ale też o aktywizację  zawodową społeczeństwa. Żyjemy coraz dłużej i w lepszej formie. Gdyby utrzymać obecne zapisy, spędzalibyśmy prawie połowę życia na emeryturze, a to absurd.

Mam jednak nadzieję,  że nie dojdzie do demontowania systemu emerytalnego i przy okazji nie rozwalimy OFE. System ten jest dla nas powodem do dumy. Każdy, kto czyta raporty Banku Światowego czy OECD, widzi, że Polska jest jedynym krajem, gdzie koszty emerytalne nie rosną. W innych krajach rosną dramatycznie.

Premier Tusk zrezygnował  z ubiegania się o prezydenturę. To zwiększa szanse na przeprowadzenie zapowiadanych reform.

Nie jestem pewien, czy to dobrze dla reform. Tym samym premier Tusk zwiększył szanse na reelekcję  prezydenta Kaczyńskiego i przedłużenie obecnego status quo. A więc PO rządzi w parlamencie, ale prezydent może wetować.

Dokument jest rzeczywiście w wielu miejscach ogólny. Premier wyznaczył kierunki, a rząd teraz opracuje szczegółowe plany?


Prace nad planem konsolidacji trwały pięć miesięcy, a nie spełnia on nawet podstawowych oczekiwań. Nie mamy już czasu. W tym roku będziemy mieć rekordowy deficyt finansów publicznych. Jeśli szybko go nie zredukujemy, olbrzymi dług będzie w kolejnych latach obciążał wzrost PKB, i wtedy żadne operacje kreatywnej księgowości nie pomogą. Warto pamiętać, że staniemy wkrótce przed problemami demograficznymi. Z tego powodu Komisja Europejska szacuje nasz potencjalny PKB przez najbliższych 10 lat na 4 proc. w skali roku, ale już tylko 1,5 proc. po 2020 r. i 0,3 proc. po 2040 roku. Jeżeli teraz nie zrobimy reform, to zostaniemy z wielkim długiem, i już się z niego nie wygrzebiemy. Będziemy małym krajem starych ludzi z górą długów do spłacenia.

Marzy mi się silna Polska, ale przedstawiony przez premiera dokument nas do niej w żaden sposób nie przybliża.

Rozmawiał: Paweł Rożyński


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?