Eurohorror

David Mackle, szef ekonomistów w JPMorgan Chase w Londynie, wylicza, że w przypadku załamania krajów peryferyjnych eurostrefy pomoc dla Hiszpanii, Portugalii, Grecji i Irlandii, ale bez Włoch, może kosztować aż 792 mld USD, 7 proc. PKB strefy euro. Już po ogłoszonym sukcesie pomocy dla Grecji, euro spada do poziomu najniższego od kwietnia 2009 r. Efektem informacji o pomocy na rozpoczęcie pracy giełdy w Nowym Jorku był spadek Indeksu Światowego MSCI o 0,8 proc.,  futures na S&P 500 Indeks spadły o 0,8 proc.; w miarę dochodzenia nowych informacji spadki na giełdach trwają przez cały tydzień. Uzewnętrzniają one obawy inwestorów o przeniesienia zagrożenia na inne rynki peryferyjne strefy euro, zwłaszcza Portugalii i Hiszpanii. I to mimo zapewnień, że piątkowe zatwierdzenie ze strony Bundestagu przebiegnie bez zakłóceń.

Podczas gdy w Europie kryzys euro się dopiero rozpoczyna, a rynki obstawiają, który z krajów peryferyjnych będzie następny w kolejce, 7 maja Departament Pracy w USA przedstawia dane dotyczące zatrudnienia. A oczekiwania na poprawę sytuacji są olbrzymie. Oczekuje się, że zatrudnienie w USA w kwietniu wzrośnie po raz kolejny, po rekordowym marcowym wzroście o 162 tys. pracowników w sektorze pozarolniczym – największym od 3 lat. Poziom bezrobocia również uległ stabilizacji, na poziomie 9,7 proc.  od czterech miesięcy. Inne pozytywne elementy pokazują, że liczba osób uzyskujących świadczenia dla bezrobotnych spadła o 18 tys., do poziomu 4,65 mln, wg danych z 17 kwietnia, a były nawet oczekowania, że spadnie jeszcze bardziej, do poziomu 4,62 mln osób. Jeśli wziąć całościowy wymiar liczby świadczeniobiorców, spadek był jeszcze silniejszy-  o 91 tys. do 5,4 mln osób.

W gospodarce amerykańskiej charakterystyczne było to, że w 2,4 proc. spadku PKB w roku 2009, aż 1/3 była spowodowana redukcją zapasów przedsiębiorstw. Podczas gdy w ostatnim kwartale ubiegłego roku aż ponad 2/3 z 5,6 proc. wzrostu w ujęciu rocznym spowodowane było powiększeniem zapasów i był to najsilniejszy impuls wzrostowy od 1987 r. David Hensley, ekonomista z JP Morgan Chase z Nowego Jorku, uważa, że materiały i zapasy będą zwiększały wzrost PKB również przez pierwsze trzy kwartały tego roku.

Wskaźnik relacji zapasów do sprzedaży w lutym wynosił 1,27, czyli był niewiele wyższy od najniższego w 29-letniej perspektywie, który wynosił 1,24 w 2006 r. – był więc bardzo niski, zwłaszcza w porównaniu z wysokim – 1,46 – w styczniu 2009 r. Można więc oczekiwać, że osiągnie on poziom 1,3, który charakteryzował okresy ekspansji od 2001 do 2007 r., i będzie czynnikiem pobudzającym produkcję w USA w najbliższym okresie czasu.

Również jeśli patrzy się na inne wskaźniki cyklu zapasów, takie jak indeks ISM, który miał w marcu poziom 64,9 – wzrost z 61,1 w lutym, można dojść do podobnych wniosków. Ukazuje on poziom opóźnień w dostawach i im jest wyższy, tym opóźnienia w dostawach mają szerszy zakres. Jeśli do przeprowadzonej analizy dołączymy trend wzrostu płac, który następuje od samego początku roku przez kolejne trzy miesiące, a więc sytuację zaobserwowaną po raz pierwszy od początku 2006 r., występujący wzrost zatrudnienia i konieczność wzrostu zapasów, to widzimy początek odbudowy gospodarki amerykańskiej, przy jednoczesnych sygnałach pogłębiania kryzysu w Europie.

Zagrożeniem dla trendu wzrostowego jest brak odbudowy popytu, stagnacja sprzedaży i zapotrzebowania, brak wzrostu, jakiego oczekiwaliby przedsiębiorcy, co powoduje niebezpieczeństwo ponownego spadku w końcówce tego roku. Wyniki ankiety wśród 46 ekonomistów z początku kwietnia ukazują 15-procentowe przewidywanie takiego rozwoju sytuacji. Również Martin Fieldstein z Harvardu widzi zagrożenie w podwójnym dnie recesji i uważa, że konsumenci są nadal w bardzo ciężkiej sytuacji, w której bezrobocie jest wciąż znaczącym problemem dla gospodarki amerykańskiej.

Zamieszanie wokół Grecji, które się przekłada na problemy w Portugalii i Hiszpanii, ukazuje, że kłopoty gospodarcze na kontynencie będą się stale pogłębiały. Są to silne impulsy kryzysogenne, które będą wpływały nie tylko na gospodarkę Polski, ale również na gospodarkę amerykańską. Jeśli na powyższe procesy nałoży się dążenie do redukcji deficytów i zadłużenia, to stajemy przed perspektywą wyboru: albo pogłębienie procesów kryzysowych, albo wyjście w procesy inflacyjne związane z monetyzacją zadłużenia.

Gdy analizujemy perspektywy gospodarki światowej, to zauważamy boom gospodarczy w Chinach, jak  też w Indiach – o ile w Chinach występują wzrosty 10 proc., o tyle w Indiach ponad 8 proc. Jednocześnie widzimy nieprzemijające turbulencje gospodarki japońskiej, która przeżywa kolejną straconą dekadę na oczach świata. Mimo że MFW w prognozie dotyczącej gospodarki Japonii na ten rok przewiduje wzrost 1,7 proc., to jednak budżet rządu na 2010 r. ukazuje głębokość kryzysu, gdy przychody z podatków nie pokrywają nawet połowy wydatków, a dług tego państwa ma przekroczyć w tym roku poziom 200 proc. PKB. A deficyt już w 2009 r. wyniósł niepokojące 9,7 proc.

Podczas gdy Grecy byli znani z tego, że mieli jeden z najniższych poziomów oszczędności na świecie, w wysokości -7 proc. wg Tim’a Lee z Pi Economics, to  starzejące się społeczeństwo japońskie dysponowało w przeszłości bardzo dużymi oszczędnościami, których poziom wynosił jeszcze w 2008 r. 26,7 proc., i było w stanie finansować wewnętrznie powstające zadłużenie. Zapaść demograficzna Japonii zmienia strukturę przepływu oszczędności.

Przechodzenie na emeryturę kolejnych licznych roczników powoduje, że stopa oszczędności maleje i Japończycy coraz częściej muszą korzystać ze swoich odłożonych środków. W efekcie rząd japoński już niedługo będzie musiał przekonać inwestorów zewnętrznych do zakupu swoich obligacji, podwyższając stopy procentowe i pogarszając sytuację budżetu potrzebującego większych środków na obsługę długu, negatywnie wpływając na proces wychodzenia z kryzysu; w 2015 r. zadłużenie będzie już przekraczało stan rezerw walutowych i silnie wystąpi groźba związana z wymaganiem wyższych rentowności od obligacji wypuszczanych na rynek.

W sytuacji, kiedy do 2050 r. 37 proc. Japończyków będzie miało więcej niż 65 lat, a już za 15 lat 27 proc. dochodu narodowego będzie przeznaczane jedynie na opiekę społeczną,  podwyższenie rentowności obligacji i zwiększenie zadłużenia będzie skokowo pogarszało możliwości spłaty zobowiązań. Będzie to o tyle niekorzystne, że będzie malała liczba osób, które będą musiały obsługiwać to olbrzymie zadłużenie, a Japończycy chcący skorzystać ze swoich kapitałów, będą mieli trudności z przekonaniem innych do ich zakupu.

Z jednej strony będzie to podwyższało ich rentowność, a z drugiej sprzedaż obligacji będzie wyznaczona znacznym dyskontem. Nic dziwnego, że MFW, obliczając wyrzeczenia, jakie czekają społeczeństwa, które będą chciały obniżyć poziom swojego zadłużenia do poziomu 60 proc. PKB, wyliczył, że USA będą potrzebowały przez 15 lat aż 4,5 proc. nadwyżki budżetowej (liczonej przed dodaniem kosztów finansowych). Aby osiągnąć podobny poziom po 15-letnim okresie, Japonia wymagałaby nadwyżki aż 15-procentowej.

Wnioski z zaprezentowanych analiz sprowadzają się do tego, że powinniśmy bardzo uważnie analizować procesy występujące w strefie euro, analizować sytuację makroekonomiczną, która w niej występuje, i konsekwencje wynikające stąd dla tych wszystkich krajów, które by chciały do niej wejść. Musimy już obecnie optymalizować wydatki budżetowe , żeby przeznaczać je na działania, które w przyszłości przyniosą poszerzenie bazy podatkowej, a także zwrócić uwagę na aspekty związane z polityką prorodzinną, która jest kluczowa dla długoterminowej stabilności finansów publicznych. I starać się nie znaleźć w sytuacji kraju wprawdzie bogatego, ale starego jak Japonia.


Tagi