Autor: Tomasz Gruszecki

Ekonomista, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, specjalista w dziedzinie zarządzania.

Europejska farsa przeradza się w grecką tragedię

Grecja, euro a sprawa polska. Wbrew popularnemu powiedzeniu jest tu związek, i to ważny. Używając przenośni żeglarskiej: jacht, który  postawi wszystkie żagle przy pięknej pogodzie, znajdzie się w poważnych kłopotach, gdy w czasie burzy nie będzie mógł ich refować. Stąd rada, także dla polskich jachtów: wychodząc w morze, bierz pod uwagę, że dobra pogoda nie jest dana raz na zawsze; jeśli nie jesteś przygotowany, to nie wychodź bez żagli sztormowych.

Z obecnej sytuacji gospodarki greckiej płyną dwa wnioski.

Pierwszy: pospieszne wejście do strefy euro gospodarki strukturalnie słabszej od głównych gospodarek tej strefy daje profity tylko w warunkach dobrej koniunktury. Ale w czasie poważnego kryzysu rodzi poważne problemy z powodu zamrożenia mechanizmu kursowego.

Problem z zachowaniem w warunkach kryzysu dotyczy zresztą obecnie także kilku innych gospodarek Europy płd. oraz krajów bałtyckich, które uparły się przebywać w strefie burzy (ERM2) bez względu na okoliczności i koszty.

I drugi wniosek, dotyczący już  obecnego mechanizmu euro: zaprojektowany został tylko na dobrą  pogodę, ale obecnie mamy kryzys i trzeba go zmienić. Dopiero po tej zmianie, biorąc pod uwagę nowe warunki, można rozpatrywać  termin wejścia Polski do strefy euro.

Grecja jest najlepszym przykładem zbyt pospiesznego – mimo wspaniałych morskich tradycji – wejścia do klubu jachtów pełnomorskich. Jest tajemnicą poliszynela, że wchodząc do strefy euro w 2001 r., nie spełniała wymaganych warunków, że „podrasowała” dane budżetowe. O jej przyjęciu zadecydowały przede wszystkim względy polityczne – ambicje projektantów euro dążących  do rozszerzenia obszaru wspólnej waluty.

Grecja niewątpliwie na tym skorzystała, czerpiąc obficie ze środków pomocowych, zwłaszcza na rolnictwo (w świetle pomiarów lotniczych obszary upraw rolnych okazały się nawet większe niż terytorium kraju). Nastąpił boom konsumpcyjny, a PKB rósł w latach 2002-2007 średnio 4,2 proc. rocznie – dwukrotnie szybciej niż średnia unijna. Deficyt obrotów bieżących sięgał 15 proc. PKB (dla porównania: w wiecznie zadłużonych USA 4- 5 proc.). Polityka budżetowa zawsze była luźna, a Grecja przodowała, jeśli idzie o wzrost płac (40 proc. od  przyjęcia do euro, tj. od 2001 r.). Rynków nie można jednak zmylić i pomimo wspólnej stopy procentowej w strefie euro, grecka zawsze była wyższa.

Niska stopa procentowa, dobra dla Niemiec, okazała się dla słabej gospodarki Grecji, jak piszą  niektórzy komentatorzy, zatrutym podarunkiem . W dodatku  do  deficytu (12,4 proc. PKB) i długu publicznego (szacowanego obecnie na 120 proc. PKB) doszedł olbrzymi dług prywatny (ponad 100 proc. PKB).

Tak więc „były piękne dni” i jeszcze w drugiej połowie 2008 i I połowie 2009 r., kiedy w Hiszpanii i Irlandii rozpoczęła się deflacja, indeks cen konsumenckich w Grecji był ciągle powyżej zera. Początkowo rząd projektował deficyt w 2009 r. na 3 proc. PKB. Nowy rząd socjalistyczny George Papandreou, powołany w tym roku, mimo rosnącego deficytu podniósł płace w sferze budżetowej.

Jak piszą analitycy, deficyt budżetowy rósł szybko, w 2008 r. wyniósł 9,1 proc., ale „wydawał się możliwy do kontroli”. Według  rządu w 2009 r. miał wynieść 3 proc. Nagle okazało się, że na koniec 2009 r. wyniesie 12,7 proc. – a niektórzy przewidują jeszcze wyższy. Rząd Grecji, wbrew opiniom analityków, nie widzi jednak sytuacji kryzysowej. „Sytuacja jest trudna, ale  trzymamy mocno cugle; nie jesteśmy Islandią ani Dubajem” – twierdzi premier („FT” z 9. 12. 2009). Grecja robi dobrą minę do złej gry i obiecuje poprawę do 2012 r.

Rynki jednak są mniej optymistyczne. Agencja ratingowa Fitch obniżyła rating greckiego długu z A- do BBB+, najniższy dla Grecji od 10 lat i najniższy w strefie euro (Polska, nie będąc w euro, ma wyższy). Agencja Standard &Poor’s przedstawiła negatywną prognozę. Różnica między oprocentowaniem greckich bonów 10-letnich a niemieckich, które są traktowane jako benchmark, zwiększyła się do 280 punktów bazowych, a więc wyżej niż obecnie dla długu Irlandii. Jakkolwiek średni okres wykupu papierów greckich to mniej niż 10 lat, to – chyba nieprzypadkowo – ostatnio  rząd grecki zaoferował 2,5 mld euro w krótkich papierach (3- i 6-miesięcznych). Takie rolowanie długu krótkimi papierami to niebezpieczna gra – ocenił „Telegraph” z 14. 12. 2009. Grecja musi pożyczyć ok. 55 mld euro w tym roku – ale jej  wiarygodność ciągle spada, otwarcie mówi się o możliwości ogłoszenia niewypłacalności. Teraz wszystko zależy od tego, czy Moody’s utrzyma rating A2 (minimum dla korzystania z pożyczek EBC zabezpieczonych greckimi papierami skarbowymi).

W tym czasie oprocentowanie greckich 2-letnich obligacji wzrosło o 1,25 pkt. proc., do 3,125 (Grece plays down woes as crisis mount, „FT” z 9.12.2009).

Oczywiście, UE naciska na Grecję, aby „uporządkowała” finanse. Problem jednak w tym, że nowy rząd doszedł do władzy właśnie na fali obietnic, a sytuacja wewnętrzna Grecji jest bardzo niespokojna po z trudem stłumionej fali rozruchów po śmierci studenta w manifestacjach ulicznych. Dług rządu, jak wspomniałem,  wynosi 120 proc. PKB, a przewidywania na 2010 r. to 135 proc. PKB (dla porównania: Irlandia 96 proc., średnia  dla strefy euro – 88 proc.).

Zadłużenie Grecji jest poważne, najwyższe w strefie euro, i przez najbliższe 2 lata się to nie zmieni. A rząd,  przynaglany przez UE, nastawia się głównie na podwyżkę podatków, którą dopiero planuje przeprowadzić, a nie cięć wydatków. Do tego dochodzi bardzo poważne zadłużenie gospodarstw domowych, które rosło w latach dobrej koniunktury, wysokich płac i luźnej polityki fiskalnej.

Nie oceniając tutaj polityki greckiego rządu, stwierdźmy, że każdy rząd  może się znaleźć w sytuacji politycznej uniemożliwiającej mu szybkie i drastyczne cięcia – wymagają one bowiem zgody parlamentu. Oczywiście, można powołać się na  przykład „szoku Balcerowicza”, ale ten miał wówczas zgodę „S”, a rząd grecki ma obecnie poważne trudności z  komunistycznie nastawionymi związkami zawodowymi. Już ostatnio greccy rolnicy zagrozili blokadą dróg do Bułgarii.

Warto  tu dodać, że o Grecji aż huczy w Internecie, jest wiele analiz. Na ogół wskazują one, że gospodarka Grecji wymaga zasadniczych reform, same cięcia wydatków nie pomogą, raczej osłabią obecnie szanse wzrostu PKB (i wzrostu wpływów budżetowych). Stopa bezrobocia wynosi co prawda 18 proc. (młodzieży  ponad 25 proc.), ale według przewidywań greckiego rządu PKB zmniejszy się tylko o 1,3 proc. i 0,3 proc. w 2010 r.

Dodatkowo Grecja ma poważny problem ze swoją strukturą demograficzną (starzenie się  społeczeństwa), co dodatkowo powoduje rosnące obciążenie dla systemu emerytalnego.

Dosyć powszechna jest opinia o koniecznym zasadniczym wzroście konkurencyjności eksportu (aby zmniejszyć ujemny bilans obrotów bieżących), a to wymagałoby praktycznie wewnętrznej deprecjacji (spadku cen i płac), skoro zewnętrzna nie jest możliwa. Wewnętrzna deprecjacja – to już poważny problem polityczny dla każdego rządu. Jak widać, wspólna waluta to nie tylko korzyści.

Można więc przyjąć, że Grecja nie ma szans na szybkie powrócenie do norm obowiązujących w strefie euro. Jest to  problem dla Grecji – ale jeszcze poważniejszy dla samej strefy euro.  „To jest <gra w kurczaka >(kto pierwszy stchórzy, przyp. moje TG) i kogo najpierw poniosą nerwy” – stwierdza Daniel Gros z Centre for European Policy Studies („FT” z 2.12. 2009). „Następne dziesięciolecie strefy euro będzie ciężkie” – pisze  „Financial Times ”(6.01. 2010).„Monetarny Union has left halt of Europe trapped in  depression” – to „Telegraph z 17.01.2010.

W dodatku Grecja „podkręca” statystykę (Grece condemned for falsifycaing data – „FT” z 12.01.2010). Opinie ze strony UE i EBC są, by tak rzec, dwuznaczne. Z jednej strony podkreśla się (Trichet), że bailout jest wykluczony. Z drugiej – wszyscy wstrzymują się ze stwierdzeniem, że Grecja po prostu może nie mieć innego wyjścia i wystąpić z euro. Ale ten ostatni scenariusz z ukontentowaniem rozpatruje prasa brytyjska i amerykańska. „Europejska farsa przeradza się w grecką tragedię” – napisał „FT” 14.12.2009.

Przykład grecki jest drastyczny, ale nie jedyny. Pomijając już, że w strefie euro wszystkie wymagania spełnia tylko Luksemburg, średnie zadłużenie w stosunku do PKB rażąco przekracza próg 60 proc., a średni deficyt rzędu 6-8 proc. jest umiarkowany, to poważne kłopoty ma też Irlandia, Hiszpania, Portugalia i Włochy. Deficyt budżetowy w tych krajach najprawdopodobniej znacznie przekroczy wymogi strefy euro w tym i przyszłym roku, a spread ich obligacji rządowych jest o 2 pkt. procentowe wyższy niż niemieckich.

Bardzo poważne kłopoty mają „tygrysy” bałtyckie, które wchodząc w ERM2, odcięły sobie drogę obniżki kursu. Płacą spadkiem PKB rzędu 20 proc., spadkiem konsumpcji o kilkadziesiąt procent i poważnymi napięciami społeczno-politycznymi (rozruchy w Rydze, Wilnie, Tallinie i Sofii). Chodzi o wszystkie korzyści, ale i koszty wypełniania wymagań, być może za ambitnych w stosunku do stanu ich gospodarek.

Powiedzmy, że Grecja (a także inne państwa wymienione powyżej) w końcu sobie poradzi, to nie pierwszy kryzys w dziejach świata, i pewnie nie ostatni.  Rzecz jednak w tym, że sama zasada strefy euro pęka w szwach.

Problem strefy euro polega na tym, że jej konstruktorzy założyli, że zawsze będzie słońce i dobra koniunktura, a same zobowiązania traktatowe i dobra wola rządów są wystarczającą gwarancją. Nie przewidzieli najwyraźniej, że pogoda może ulec zmianie. Jakkolwiek prasa kontynentalna (w przeciwieństwie do sarkastycznej brytyjskiej) robi dobrą minę do złej gry, to trzeba powiedzieć otwarcie: tak dalej strefa euro nie może funkcjonować, wymagania coraz bardziej stają się nieegzekwowalną fikcją.

Jak pisze T. Barber (EU is reluctant to discipline members, „FT” z 11.12.2009), „Grecja testuje  granice fiskalnej wytrzymałości UE”. Co może bowiem Bruksela zrobić w stosunku do poważnie łamiącego reguły państwa i rządu? Jeśli dany rząd łamie reguły w sposób drastyczny, to najpierw należy przywołać go do porządku, wyznaczając termin do usunięcia uchybień, a w końcu, jako ostateczność, nałożyć karę finansową (do 0,5 proc. PKB). To jednak byłoby sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem w sytuacji, w jakiej jest obecnie Grecja. Zresztą mimo wielu już przypadków łamania dyscypliny finansowej nigdy dotąd żadnej kary nie nałożono (głośny był spór w 2003 r. między Komisją a Radą Europejską o karę dla Niemiec i Francji). W Pakcie Stabilności i Wzrostu są co prawda zapisy „rozmiękczające” (w szczególnych przypadkach….), ale tu okazuje się, są równi i równiejsi. W dodatku nałożenie kary z zewnątrz na rząd w najtrudniejszej sytuacji finansowej mogłoby wywołać napięcia polityczne i pogorszyłoby tylko sytuację tego kraju.

Karą dotkliwą byłaby odmowa ze strony EBC przyjmowania obligacji rządowych danego kraju jako zabezpieczeń. Ale w kryzysie EBC obniżył wymóg ratingu z  min.  A-  do  A2  po upadku Lehman Brothers; tak więc na razie (do końca 2010 r.) Grecja się mieści. A co zrobić, kiedy dany rząd (np. ze względów utrzymania popularności politycznej) dalej łamie dyscyplinę?  Powstaje znany problem moral hazard – nie ponosząc kosztów, korzysta z przywilejów wiarygodności, na którą inni pracują. Teoretycznie dane państwo powinno wtedy dobrowolnie wyjść ze strefy euro i powrócić do własnej waluty. Włochy co prawda kiedyś o tym przebąkiwały, ale jest oczywiste, że pomijając problemy techniczne wyjścia, dla rządu w trudnej sytuacji finansowej byłoby to absolutnie nieopłacalne. Ile musiałaby po wyjściu płacić za swoje obligacje Grecja?  Jest pewien środek nacisku – wstrzymanie środków z funduszy kohezyjnych, ale może okazać się za słaby. Pozostaje nacisk polityczny Komisji Europejskiej, EBC i ECOFIN-u. Ale najbardziej słuszna presja  na dany rząd nie jest taka prosta. Zacytujmy Angelę Merkel:

Jeśli na przykład jest problem z przestrzeganiem  Paktu Stabilizacji i Wzrostu (SGP)  i to tylko może być rozwiązane przez socjalne reformy przeprowadzone w danym kraju, wtedy powstaje oczywiście  pytanie, jaki wpływ ma Europa na narodowe parlamenty, widząc, że zmiany nie następują…To jest bardzo trudne zadanie, ponieważ, oczywiście, narodowe parlamenty z pewnością nie chcą, aby im mówić, co mają robić. Musimy być ostrożni w stosunku do takich problemów w najbliższych kilku latach…”

za E.Hugh: The Velocity of Modern Financial Crisis, 12.12.2009, http://greekeconomy.blogspot.com/.

Wyjściem radykalnym byłoby usunięcie danego państwa ze strefy euro – ale tego właśnie nie przewidziano. Strefa euro miała trwać wiecznie, tylko się rozszerzać. Kolejne ciche założenie optymistyczne z końca XX w.: po Traktacie Lizbońskim będą już Stany Zjednoczone Europy  (tak wówczas zakładano) ze wspólną polityką fiskalną.

Jakkolwiek nigdy nie było gwarancji, że danemu krajowi w opałach EBC może przyjść z pomocą; finansowanie EBC to było ciche założenie o solidarności w razie potrzeby. Ale teraz jest właśnie testowane. Chodzi o rozwiązanie, które może stać się precedensem. „Strefa euro co prawda nie zawiera klauzuli bail-out, ale w najgorszym przypadku powinniśmy podjąć jakąś akcję” – powiedział w lutym 2009 r., a więc w najgorszym okresie kryzysu, Peer Sterinbruck, ówczesny niemiecki minister finansów. Ale teraz nie pełni już tej funkcji. Tożsamą opinię o potrzebie pomocy  i ustanowieniu zasad dla podobnych sytuacji mieli D. Gros z CEPS i niektórzy analitycy z Deutche Bank („FT” z 2.12.2009). Ale restryktywnie nastawieni politycy i członkowie Rady EBC zdecydowanie opowiadają się za niedopuszczeniem do nadużywania zaufania i tolerowania hazardu moralnego, jak np. Axel Weber, prezydent Bundesbanku i gubernator EBC. To samo mówi Jurgen Stark, członek zarządu EBC po wizycie w Grecji (EU visit start in Grece, Stark says no bailout – Reuters, 6.01.2010) .

Wszyscy znowu wiedzą, że w końcu za pomoc w takich trudnych sytuacjach zapłacą głównie Niemcy – to znaczy niemiecki podatnik. Teoretycznie każdy inny kraj w trudnej sytuacji może liczyć na pomoc MFW. Ale jest drażliwa sprawa ambicjonalna: EBC i UE traktują sferę euro jako pole własne, za które odpowiadają; pomoc MFW dla kraju ze strefy euro mogłaby obniżyć zaufanie do wspólnej waluty. Ale i tak zaufanie spadło – kurs USD do euro wzrósł ostatnio z 1,5 do 1,41 (25.01.2010).

Co to ma wspólnego ze „sprawą polską”? Moim zdaniem dużo. Na szczęście lekkomyślna zapowiedź rządu o pospiesznym wejściu do euro jest  na razie martwa – konieczne są głębokie reformy, których rząd chciał uniknąć, z ERM2 wypadlibyśmy więc nieuchronnie, ponosząc tylko koszty. Byłem jednym (obok prof. Kaźmierczaka z SGH), który w debacie „Rzeczypospolitej” uważał tę datę za nierealną. Obstawiałem wtedy rok 2015 jako najwcześniejszy – teraz to dosyć powszechna opinia.

Wniosek dla Polski jest moim zdaniem taki: reforma zasad euro jest nieuchronna, chociaż dotąd Komisja UE nie chce nawet wspominać o zmianie. Oczywiście, zmiana zasad  jest szalenie niewygodna, bo wymaga zgody wszystkich. Na razie Pakt Stabilizacji i Wzrostu jest fikcją. Trudno, trzeba czekać aż dotychczasowe zasady pękną całkowicie i w końcu reformę trzeba będzie przeprowadzić. Tymczasem trzeba nagłaśniać iluzoryczność obecnych zasad i konieczność reformy – bo warunki przebywania w strefie euro winny być realne, egzekwowalne i rzeczywiście równe dla wszystkich.

Jeśli zaś UE i EBC dalej będą trwać przy swoim, to nie ma sensu dążyć za wszelką cenę do osiągnięcia parametrów, których i tak się nie przestrzega. Robiąc przy tym łamańce rachunkowe (vide: propozycja zmniejszenia wpłat do OFE). Reforma finansów jest i tak konieczna – ze względu na potrzeby kraju, a nie już nieaktualnych kryteriów brukselskich. A konstruktorzy euro muszą w końcu stanąć twarzą w twarz z nową rzeczywistością postkryzysową.

Otwarta licencja


Tagi