Grecja musi być twarda

Grecję sparaliżował strajk generalny, zorganizowany przez związki zawodowe, którym nie podobają się oszczędności rządu i zamrożenie płac w sferze budżetowej. - Jeśli rząd grecki nie ulegnie protestom i będzie radykalnie ciął deficyt, to uzyska europejską pomoc finansową, a gospodarka nie ucierpi - mówi Bogusław Grabowski, b. członek RPP.
Grecja musi być twarda

Copyright by PAP/Grzegorz Jakubowski/

Kraje strefy euro pomogą Grecji, udzielając jej dużej linii kredytowej za pośrednictwem niemieckiego banku KfW – wynika z nieoficjalnych informacji. „Financial Times” twierdzi, że będzie to 20-25 mld euro, zaś „Der Spiegel” pisze nawet o 26 mld euro. Czy to wystarczy, by ugasić ogień?

Na pewno powinno uspokoić sytuację i dać Grecji trochę oddechu. Sądzę, że linia kredytowa nie zostanie w ogóle skonsumowana, bo tak naprawdę jej celem jest uwiarygodnienie tego kraju. Grecja cały czas emituje obligacje skarbowe i nie miała dotąd problemów z ich plasowaniem na rynkach finansowych. Teraz będzie mogła liczyć na lepsze warunki.

Udział w pomocy finansowej ma być obliczany na podstawie proporcji kapitału, który każdy z krajów ma w Europejskim Banku Centralnym. Dlaczego pomaga Grecji strefa euro, a nie cała Unia Europejska?

Kraje eurolandu chcą pokazać, że poradzą sobie z problemem własnymi siłami. Każde inne rozwiązanie byłoby dotkliwym ciosem wizerunkowym.

Na przykład pomoc z Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy bezpośrednio z kasy unijnej.

Teraz mijałoby się to z celem. Wspomniana linia kredytowa to najlepsze i najprostsze rozwiązanie. Pomoc z MFW budziła opór głównych potęg w Europie, Niemiec czy Francji. Nie chcą, by kraje ze strefy euro, które są dawcami, same pożyczały w ten sposób pieniądze. Z kolei pomoc bezpośrednio z kasy unijnej rodziła wątpliwości, czy byłaby zgodna z przepisami. Mówią w końcu raczej o takich działaniach w przypadku klęski żywiołowej, a nie kryzysu ekonomicznego.

Pomoc dla Grecji budzi rosnący opór w Europie: żyli ponad stan, oszukiwali w statystykach, niech za to teraz płacą. Według jednej z ostatnich ankiet aż 70 proc. Niemców sprzeciwia się pomocy.

Trudno sobie jednak wyobrazić, by nic nie zrobiono. Konsekwencje byłyby dramatyczne. Z jednej strony mogłoby dojść do załamania na rynku greckich obligacji i niemożności sprzedaży przez ten kraj kolejnych transz, z drugiej zaś byłby to wstrząs dla całej Unii Europejskiej. Banki europejskie mają greckie obligacje za 250 mld euro. Gdyby straciły wartość, pojawiłaby się taka strata w sektorze bankowym, który trzeba by było dokapitalizować.

Klęska Grecji byłaby oczywiście ciosem w reputację wspólnej waluty, która aspiruje, by stać się istotnym elementem rezerw światowych po osłabieniu roli dolara. Ucierpiałyby inne zagrożone kraje, określane jako PIIGS, czyli obok Grecji także Portugalia, Hiszpania, Irlandia czy Włochy. W USA modne jest określenie „zbyt duży, by upaść”. Do tej pory dotyczyło banków. Teraz pasuje jak ulał także do Grecji.

W zamian za pomoc inne kraje strefy euro stawiają twarde warunki. Tymczasem niektórzy ekonomiści ostrzegają, że szybkie obniżanie deficytu może wciągnąć Grecję w głęboką recesję i odnieść skutek odwrotny od zamierzonego. Już teraz Grecy strajkują, a nawet wychodzą na ulice.

To prawda, że zmniejszanie deficytu finansów publicznych przejściowo obniża popyt i może przyczynić się do krótkookresowego spadku tempa wzrostu gospodarczego. Jednak praktyka pokazuje, że jeśli programy stabilizacyjne są dostatecznie radykalne i skoncentrowane w czasie, czyli zakładają zmniejszenie deficytu w relacji do PKB w ciągu 3 lat o powyżej 4-5 pkt proc., to nie dochodzi do spowolnienia nawet w krótkim okresie, czyli w skali roku.

Jeśli rynki finansowe widzą, że program jest wiarygodny, to nagradzają gospodarkę natychmiast, dając dostęp do taniego finansowania. Tak było w krajach nadbałyckich w końcu lat 90. czy wcześniej w Danii, gdzie po radykalnym ograniczeniu deficytu wzrost przyspieszył. Wszystko to przypomina zabieg chirurgiczny. Jak lekarz operuje na raty, tnie po kawałku, a nie od razu, to zdecydowanie bardziej boli.

To kogo następnego trzeba będzie operować? Portugalię czy może Hiszpanię?

Jeśli chcemy znaleźć kolejnych zagrożonych, najlepiej przeanalizować, jak wielkie są potrzeby pożyczkowe poszczególnych państw i jak wielka emisja ich obligacji jest do zaakceptowania przez rynek.

Wydaje mi się, że najbardziej zagrożona po Grecji jest Portugalia. Ma bardzo podobną sytuację – wysoki deficyt i dług. Do tego dochodzi małe zdywersyfikowanie gospodarki, uzależnienie od turystyki, mniejsza rola przemysłu. Większe szanse mają zawsze większe gospodarki. Dlatego Portugalia ma gorszą pozycję niż Hiszpania.

Unia Europejska musi sobie teraz zadać pytanie, co zrobić, gdyby problemy finansowe pogłębiły się i objęły kolejne kraje. Czy starczy sił i środków, by tymi samymi instrumentami pomagać następnym.

Prof. Simon Johnson z Peterson Institute twierdzi, że krajom strefy euro, zwłaszcza znajdującym się w trudnej sytuacji finansowej, grozi „zmasowany atak spekulacyjny” wymierzony w ich obligacje skarbowe. Z kolei francuska minister finansów Christine Lagarde uważa, że spekulanci już przyczynili się do trudnej sytuacji Grecji. Czy rzeczywiście są aż tak groźni?

Te obawy są przesadzone. Z groźnymi atakami spekulacyjnymi mamy na ogół do czynienia, gdy istnieje jakieś zobowiązanie, np. banku centralnego do utrzymywania kursu waluty w określonym przedziale. W strefie euro nie ma takiej sytuacji.

Jeśli chodzi o rynek obligacji, to cena i rentowność obligacji jest wypadkową zainteresowania nimi przez inwestorów. Tak też jest w przypadku Grecji. Wśród inwestorów byli też oczywiście tacy, którzy spekulowali na przekonaniu, że Unia jej pomoże. O prawdziwym ataku spekulacyjnym moglibyśmy jednak mówić, gdyby banki o dużej „sile rażenia” doprowadziły do wzrostu cen obligacji po ich uprzednim silniejszym spadku.

Jak taki atak może wyglądać?

Przykładowy scenariusz: banki wstrzymują się z kupnem obligacji i jednocześnie przedstawiają ponure analizy odnośnie danego rynku. W efekcie popyt zamiera, a cena obligacji spada. To oczywiście tylko potwierdza wiarygodność takich czarnych analiz. Wtedy te banki tanio obkupują się w obligacje, a ponieważ sytuacja zmusza Unię do pomocy (a przynajmniej jej zapowiedzi), zaraz potem rynki się uspokajają, a cena obligacji idzie w górę. Wtedy sprzedaje się obligacje i liczy zyski.

Takie działania są łatwiejsze na mniejszych rynkach. Dlatego jestem bardziej w stanie wyobrazić je sobie w przypadku Grecji czy Portugalii niż Hiszpanii.

Dla poszczególnych krajów atak spekulacyjny może oznaczać wzrost kosztu obsługi długu, a dla Unii – zmuszenie jej do uruchomienia pomocy.

Najlepiej bronić się przed tym, szybko uzdrawiając finanse publiczne oraz tworząc i ogłaszając system pomocy. Wtedy prawdopodobieństwo ataku maleje.

Czy Grecja i inne kraje w tarapatach finansowych pociągną na dno strefę euro? Niektórzy ekonomiści, jak prof. Nouriel Roubini czy noblista Paul Krugman, wieszczą nawet jej rozpad.

Strefa euro to ogromny eksperyment, który będzie podlegał zmianom. Musi być na takie huragany, jak obecny kryzys, przygotowana. Nie rozpadnie się, ale jesteśmy w punkcie, w którym trzeba podjąć zdecydowane kroki i bardziej skoordynować polityki fiskalne między krajami oraz wypadkową tych polityk ze wspólną przecież polityką pieniężną.

Najlepszym rozwiązaniem byłoby powołanie Rady Polityki Fiskalnej, która nie przesądzając o strukturze przychodów i wydatków, decydowałaby o maksymalnym, dopuszczalnym poziomie deficytu i długu w danym kraju w określonych latach.

Można też sobie wyobrazić m.in. wprowadzenie we wszystkich krajach takich rozwiązań, jakie mamy w Polsce. Na przykład gdy poziom długu przekracza 60 proc. PKB, w kolejnym roku finanse publiczne muszą być zrównoważone. Konsekwencją tego byłaby poważniejsza integracja polityczna w strefie euro.

Prezydent Francji Nicolas Sarkozy mówi nawet o wspólnym rządzie ekonomicznym i wspólnej polityce gospodarczej.

Taki rząd jest o lata świetlne od nas. Ze wspólnej polityki gospodarczej wynikałaby wspólna polityka społeczna, edukacyjna, ochrony zdrowia itd., itp. Trudno to sobie wyobrazić.

W niemieckich kręgach politycznych pojawił się kolejny pomysł na ratowanie strefy euro: rozszerzenie jej o zdrowsze kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Miałyby stać się przeciwwagą dla „chorego i etatystycznego południa”.

To fantasmagoryczne pomysły. Na walkę z chorobą stosuje się środki zaradcze u chorego, a nie zapraszając do szpitala kolejnych chorych. A które to kraje mają taką zdrową sytuację? Polska? Nie zauważyłem tego. Mamy ponad 50 proc. długu do PKB mimo prowadzonej od lat prywatyzacji, która zmniejsza poziom długu, i prawie 7 proc. deficytu mimo wzrostu gospodarczego. A są kraje w naszym regionie w jeszcze gorszej sytuacji.

Czy za sprawą Grecji i kłopotów finansowych kolejnych krajów grozi nam drugie dno kryzysu?

Nie sądzę. To, co teraz obserwujemy w przypadku Grecji, to są po prostu wstrząsy wtórne po zasadniczym kryzysie, czyli trzęsieniu ziemi, które było na rynkach finansowych, a potem w realnej gospodarce. Mieliśmy Dubaj, mamy Grecję i być może będą kolejne zarówno instytucje finansowe, jak i finanse publiczne kolejnych państw. Dług sektora prywatnego, który eksplodował w kryzysie, został przejęty w znacznym stopniu przez budżety państw, dodatkowo obciążone wydatkami na programy stymulacyjne. Ucierpiały na tym szczególnie gospodarki, w których finanse publiczne były już chore. Wierzę jednak, że kryzys już dogasa i najgorsze za nami.

Grecja może być początkiem nowego megaproblemu – utraty zaufania do rządowych papierów dłużnych, na czym ucierpiałyby także niebotycznie zadłużone Stany Zjednoczone. „Grecki kryzys zmierza do Ameryki” – głosi tytuł w „Financial Times”.

Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Na pewno lontem nie będzie Grecja, bo to mały kraj w Europie, czyli na obszarze, którego znaczenie w świecie maleje.

O utracie zaufania do amerykańskich papierów skarbowych lepiej nawet nie spekulować. Gdyby do tego doszło, oznaczałoby to wielokrotnie większy kryzys niż ten, który przeszliśmy przez ostatnie dwa lata. Nikt nie dopuści do takiej sytuacji. Wojna atomowa nie wybuchła, bo wszyscy wyobrażali sobie, co by było, gdyby do niej doszło.

Rozmawiał: Paweł Rożyński

 

Więcej na temat Grecji:

Grecja powinna dokonać wewnętrznej dewaluacji, Edward Hugh
 
Grecki kryzys większy niż greckie długi, Tomasz Wróblewski

UE nie straci gdy Grecja wypadnie ze strefy euro, Megan Greene
 
Europejska farsa przeradza się w grecką tragedię, Tomasz Gruszecki
 
Czy Polsce opłaca się wejście do strefy euro, Richard Rahn
 
Ratunkiem dla euro jest rewalucja azjatyckich walut, Robert Scott
 
Grecki tydzień, Krzysztof Rybiński
 
Nic się nie wali, nie ma kryzysu, Dariusz Rosati
 
Grecja nie pociągnie strefy euro na dno, Howard Davies
 
Quo vadis euro, Tomasz Wróblewski

How to Lie with Statistics, Cezary Mech

Copyright by PAP/Grzegorz Jakubowski/

Tagi