Grek, Polak – dwa bratanki?

Deszcze nastrajają nas melancholijnie, pewnie nie jest to najszczęśliwszy moment do stawiania pytań z dziedziny political fiction – w dodatku z potencjałem na dołujące odpowiedzi. Jednak prognozy nie dają nadziei na rychłą poprawę, więc oto jeden z moich ostatnio ulubionych tematów spekulacji: Co by było, gdybyśmy już kilka lat temu jednak weszli do unii walutowej?

Doprecyzowując: czy na pewno poradzilibyśmy sobie z tym przywilejem, i ryzykiem na jego rewersie, lepiej niż Grecy?

Wiem: rozrzutni Hellenowie stali się obiektem złości i niechęci wielu Europejczyków, nie tylko Niemców. Oburzenie – CO?! ONI OSZUKIWALI BRUKSELĘ? MASOWALI STATYSTYKI?!! NO PO PROSTU NIESŁYCHANE!!! – jest tak silne, że aż podejrzane. (Szekspir ujął to prosto: „The lady doth protest too much”). W tym klimacie przyrównywanie własnego kraju do Grecji może skończyć się wykluczeniem lekkomyślnego autora z grzecznego towarzystwa, jeśli nie reperacją przegrody nosowej… Ciekawość jednak jest silniejsza niż instynkt samozachowawczy, dlatego znajdziecie poniżej kilka kwestii szczegółowych i moje spekulacyjne odpowiedzi. Może ktoś zaproponuje własne?

  • Załóżmy, że na fali euforii po przyjęciu Polski do unii gospodarczej i politycznej, korzystając z silnego wzrostu gospodarczego po kryzysie z lat 2001-2003, rząd w Warszawie (wszystko jedno, jakich barw) postanowił szybko wprowadzić kraj również do unii walutowej. Zamiast rozrzucać kasę na projekty typu stocznie, becikowe i wcześniejsze emerytury dla górników, sprężyliśmy się, by spełnić kryteria Maastricht. Czy spełnilibyśmy je w sposób trwały, np. strukturalnie naprawiając finanse publiczne – czy tylko krótkoterminowo, posiłkując się, jak Grecy, manewrami księgowymi i finansowymi?

MOJA TEZA: Spełnilibyśmy te kryteria powierzchownie, zgodnie z literą, ale nie duchem Paktu Stabilizacji i Rozwoju, bo tak byłoby łatwiej. Jak wszyscy, mamy grupy interesu, które potrafią bronić swego stanu posiadania. Lubimy też drogę na skróty: niedawno, w obliczu zagrożenia, że dług publiczny przekroczy ostrzegawczy poziom 50 procent PKB, polski rząd wyprowadził „poza budżet” ogromny fundusz drogowy; resorty finansów i pracy kombinują też, by położyć rękę na miliardowych oszczędnościach emerytalnych obywateli. Co pokazuje, że przynajmniej w dziedzinie finansowego pozoranctwa nie powinniśmy mieć kompleksów wobec południowców.

  • Załóżmy też, że z uwagi na stosunkowo spokojne otoczenie finansowe i sprawność banku centralnego, złotówka przetrwała bez większych problemów czas próby w ERM2. Po jakim kursie PLN wobec euro przeszlibyśmy na koniec na wspólną walutę: wysokim, jak Grecy, co pozwoliłoby nam również cieszyć się natychmiastowym wzrostem siły nabywczych naszych pensji, bo dobra importowane by staniały –  czy też walczylibyśmy o kurs niższy, korzystny dla eksporterów?

MOJA TEZA: Raczej to drugie. Lobby eksporterów jest u nas silne, polityków różnych opcji wydaje się łączyć intuicja, że sprzedaż towarów i usług za granicę to dla Polski kwestia gardłowa. Sądzę więc, że nie przecenilibyśmy złotego, nie byłoby tak silnego efektu pozornego wzbogacenia się szeregowych obywateli, jaki miał miejsce w Grecji.

  • OK: jesteśmy w Unii, mamy euro, a wraz nim bonanzę niskich kosztów pieniądza dla wszystkich: obywateli, firm i dla rządu. Czy korzystamy z niego mądrzej, z większą ekonomiczną wyobraźnią i odpowiedzialnością niż Grecy? Czy, przeciwnie: zadłużamy się bez opamiętania, rozkręcając bańki spekulacyjne i tragicznie zwiększając zadłużenie globalne (dług prywatny i publiczny) w stosunku do PKB?

MOJA TEZA: Podobieństwa do zachowania Greków byłyby spore. Dostęp do tanich kredytów zachęca do życia na kredyt, nawet przy zmiennej stopie procentowej. Niedawna w Polsce gorączka zaciągania kredytów hipotetycznych w walutach obcych pokazała, że na przezorność konsumentów raczej nie należałoby liczyć. Niski stan oszczędności i stosunkowo duży odsetek złych kredytów w systemie bankowym dodatkowo wspierają więc tezę, że polscy obywatele by popłynęli równie radośnie jak Grecy. Co do firm – inny obraz: twarde doświadczenia młodej polskiej przedsiębiorczości każą przypuszczać, że właściciele firm byliby, mimo boomu, ostrożniejsi z ekspansją. Niestety, utrzymanie płac w ryzach prawdopodobnie by się nie powiodło – zwłaszcza pod presją szybko rosnących dochodów budżetówki. Nacisk na wzrost lokalnych cen też byłby silny, w rezultacie nasza konkurencyjność ucierpiałaby wyraźnie – choć nie tak dramatycznie, jak w dzisiejszej Grecji czy Portugalii. Co do rządu, muszę przyznać się do całkowitego pesymizmu. Rządzący wszystkich barw doprowadzili do bardzo poważnego wzrostu zadłużenia Polski nawet bez wejścia do unii walutowej, choć rynki finansowe oferują nam gorsze warunki niż (do niedawna) wszystkim członkom klubu euro. Nasz deficyt budżetowy wzrósł potężnie, mimo że Polska uniknęła recesji. A branżowe przywileje emerytalne, hojne waloryzacje, otwarte szeroko drzwi do przechodzenia na rentę, 12. i 13. pensje – to wszystko praktykowało się w Polsce dłużej niż w Grecji. Ostatnio zaczęliśmy wreszcie ograniczać niektóre z tych praktyk, ale czy mielibyśmy reformę pomostówek i w ogóle mówilibyśmy np. o emeryturach mundurowych, gdyby koszt obsługi zadłużenia był mniejszy dla rządu? Odporność naszych polityków na pokusę łatwego rządzenia, po najmniejszej linii oporu, wydaje się bliska zeru. Jak w Grecji.

Mój wniosek ostateczny: z większym balastem zadłużenia, w dodatku nie mogąc dewaluować waluty w szczycie kryzysu, polska gospodarka nie byłaby dziś zieloną wyspą. Czy więc pod względem politycznej temperatury i aktywności ulicznej przypominalibyśmy pewien wyspiarski kraj na południu Europy? Też raczej nie – bo nasza bonanza z euro mimo wszystko trwałaby zbyt krótko, żebyśmy doprowadzili się do takiego stanu jak oni.

Ktoś zgłasza zdanie odrębne?


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu