Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Należy ograniczyć arbitralność polityki pieniężnej

Powrót do standardu złota jest bardzo trudny. Papierowy pieniądz i instytucje nim zarządzające można jednak zreformować, by ich działanie było mniej kryzysogenne – przekonuje prof. George Selgin, amerykański ekonomista z think-tanku Cato Institute, zwolennik ograniczenia bankowych regulacji.
Należy ograniczyć arbitralność polityki pieniężnej

George Selgin (fot. archiwum prywatne)

ObserwatorFinansowy.pl: W 2016 roku amerykański bank centralny zaczął podnosić stopy procentowe. Niektórzy ekonomiści ostrzegali, że podniesienie stóp po 8-letnim okresie utrzymywania ich na poziomie 0, może spowodować kolejny kryzys. A jednak nie doszło do niego…

George Selgin: Niewielu ekspertów było tego zdania.

Ale był wśród nich Peter Schiff, który przewidział kryzys z 2008 roku.

Tak, miał wtedy rację, ale od tamtej pory non stop przewiduje kolejne kryzysy. Teraz się mylił.

Czy więc to, że gospodarka USA rośnie, oznacza, że amerykański bank centralny nauczył się już zarządzać polityką pieniężną?

Nic z tych rzeczy. Nie możemy z faktu, że akurat teraz bank centralny nie wywołuje kryzysu, wnioskować, że nigdy go już nie wywoła i nie popełni już błędów. Obecnie, z naszymi nowymi doświadczeniami, takie przekonanie byłoby skrajnie nieracjonalne. Natomiast jeszcze na przykład w 2005 roku tego rodzaju wiara była bardziej zasadna – opierała się na obserwacji, że od lat 80. XX w. mieliśmy niską inflację, bezrobocie, stabilny wzrost i niewielką zmienność na rynkach. Teraz jednak, po kryzysie, powinniśmy być bardziej świadomi niedoskonałości Fed.

Rozumiem, że na razie możemy spać spokojnie? Czarnych chmur na horyzoncie nie widać?

Tego nie powiedziałem. Możliwe, że widać, a my o tym nie wiemy. Ekonomiści wcale nie są mądrzejsi niż ludzie w banku centralnym. Są zdolni do takich samych prognoz i równie omylni, ponieważ prognozowanie ekonomiczne jest z natury bardzo niedoskonałe. Gdy analizuję obecny stan gospodarki, faktycznie jednak nie dostrzegam powodów do zmartwień w kontekście polityki pieniężnej. Nie jest ani zbyt konserwatywna, ani zbyt luźna. Gdy spojrzeć na poprzednie boomy, okazuje się, że za każdym razem w ich trakcie obserwowano wzrost wydatków w gospodarce na poziomie 6-8 proc. rocznie, czyli niemal dwa razy szybciej niż długookresowa średnia. To był sygnał, że coś jest nie tak. Teraz – przynajmniej jeśli mowa o USA – wszystko wydaje się w normie, a w budowlance np. wydatki nawet spadają… Tyle że łatwo tłumaczyć kryzysy po fakcie i ekstrapolować ich przyczyny na przyszłość, ale to jest bardzo niedoskonała strategia.

Naprawdę nie niepokoi pana, że mamy za sobą tak długi okres zerowych stóp procentowych? Niskie stopy przecież poniekąd doprowadziły do wybuchu ostatniego kryzysu.

Cóż, pamiętajmy, że zgodnie z ogólną teorią stóp procentowych oraz z austriacką teorią cyklu koniunkturalnego tym, co się liczy, nie jest bezwzględny poziom stóp procentowych określanych przez bank centralny, a to jak się one mają do realnych stóp rynkowych. W latach 2002-2006 stopy Fed były w stosunku do stóp naturalnych zbyt niskie, co doprowadziło do powstania bańki na rynku i w końcu recesji. Dane, którymi dysponują ekonomiści, wskazują, że obecnie stopy rynkowe są nawet minimalnie poniżej tych określonych przez Fed.

Profesor Kenneth Rogoff z Harvardu uważa, że gdyby w gospodarce było mniej gotówki i więcej transakcji miałoby charakter elektroniczny, Fed miałby większe pole manewru w dostosowywaniu stóp do potrzeb polityki pieniężnej. Mógłby obniżać stopy poniżej zera.

Zgadza się. Z technokratycznego punktu widzenia tęsknota za bezgotówkowym społeczeństwem jest uzasadniona. Manipulowanie pieniądzem przez bank centralny byłoby wówczas jeszcze łatwiejsze. Jednak Rogoff, jak wielu technokratów, zapomina o etyce i ignoruje niebezpieczeństwa związane z eliminacją gotówki, a mianowicie utratę prywatności. Twierdzi, że gotówki – zwłaszcza dużych nominałów – używają przestępcy i im tak naprawdę jest przydatna najbardziej, wobec czego normalni ludzie nie mają się czego bać i na ograniczeniu gotówki mogą tylko skorzystać. Nie kupuję tego argumentu, ponieważ w świecie bez gotówki bądź z jej minimalną ilością pieniądze są zawsze w banku na koncie elektronicznym. Nie możesz ich wszystkich z niego wybrać, jesteś niejako niewolnikiem systemu, całkiem od niego zależnym, a on ma o twoich transakcjach i finansach pełną wiedzę. To rodzi olbrzymią pokusę nadużycia. Z etycznego punktu widzenia zgoda na to, by rząd miał taką władzę, jest nie do przyjęcia. Pamiętajmy też, że nie wszyscy chcą mieć konto bankowe i nie wszystkie banki chcą obsługiwać każdego klienta – system bezgotówkowy pogwałciłby wolność w zakresie zakupu i świadczenia usług.

Ale może warto podjąć ryzyko, skoro miałoby to ułatwić antykryzysową prewencję?

Trzeba pamiętać, że to rząd wziął na siebie i zmonopolizował obowiązek dostarczania nam gotówki – rezygnacja z niej oznaczałaby niewywiązanie się z tego obowiązku. Jest jeszcze jedna rzecz: już teraz banki centralne mogą prowadzić ekspansywną politykę pieniężną i uciekanie się do ujemnych stóp procentowych nie jest konieczne. Podobne efekty ma przecież polityka zerowych stóp połączona z luzowaniem ilościowym. Oczywiście nie jest to dokładnie to samo co możliwość obniżania stóp poniżej zera, ale może być, jeśli jest prowadzona z głową, również relatywnie efektywną polityką.

Czyli, słowem: „Nie słuchajcie Rogoffa”?

Proszę się nie obawiać, rządy będą go słuchać. On i inni technokraci dostarczają im eksperckich opinii, dzięki którym mogą mówić: „Widzicie, nawet wybitni ekonomiści doradzają nam likwidację gotówki!”. Prawda jest jednak taka, że rządom nie chodzi o działanie antykryzysowe, ale po pierwsze o likwidację szarej strefy i po drugie o absolutną wiedzę o obywatelach i możliwość ich szpiegowania.

Jest pan krytykiem obecnego systemu opartego na fiat money, czyli papierowym, albo jak niektórzy mówią, pustym pieniądzu zarządzanym przez bank centralny. Dlaczego?

Częściowo dlatego, że to, jak prowadzona jest polityka pieniężna w jego warunkach stoi w sprzeczności z ideą rządów prawa. Nie mamy bowiem jasno określonych ogólnych reguł, które pozwalałyby obywatelom przewidywać posunięcia władz monetarnych. Mandat amerykańskiego banku centralnego jest bardzo nieostry – ma kontrolować inflację i sprawiać, by gospodarka była w stanie pełnego zatrudnienia. Te cele można interpretować na różne sposoby. Załóżmy, że „stabilne ceny” Fed zdefiniuje tak: wartość dolara spada dwukrotnie co 36 lat. Gdyby jednak była potrzeba, cel inflacyjny zamiast na poziomie 2 proc. ustanowiono by na poziomie 4 proc., co oznaczałoby jeszcze szybszy spadek wartości dolara jako rezultat arbitralnej decyzji politycznej.

Tyle, że tak właśnie broni się Fed-u. Ma on zapewniać stabilny spadek wartości dolara, a nie to, że nie będzie ona spadać wcale.

To kłamstwo. Fed nie zapewnia stabilnego spadku wartości, ponieważ w rzeczywistości co jakiś czas zmienia cele inflacyjne. Jeśli inflacja oscyluje w granicach 1 do 4 proc. rocznie, to jest to bardzo duża wariacja, która w długim okresie robi wielką różnicę. To zaburza na przykład planowanie i decyzje inwestycyjne sektora prywatnego.

Pan chce radykalnych reform, ale może te wady nie są na tyle ważne, by uzasadniały takie posunięcia? Nie ma na świecie nic doskonałego.

Jeśli od powołania do życia Fed w 1913 roku poziom cen jest trudniej przewidzieć niż wcześniej, to logicznie oznacza, że wcześniej było lepiej, a więc doskonalsze rozwiązanie jest możliwe, prawda?

Proponuje pan powrót do XIX wieku? Do standardu złota? Eliminację banków centralnych?

Nie, nie powrót do XIX w. i nie powrót do złota. I nawet niekoniecznie zamknięcie Fed. A jednak w XXI w. powinniśmy mieć lepsze rozwiązania niż dotąd.

Myślałem, że właśnie standard złota to dla pana rozwiązanie idealne…

Nie ma idealnych rozwiązań, sam pan to zauważył. Powrót do standardu złota nie jest pożądany nie dlatego, że złoty pieniądz jest zły, ale dlatego że musiałby być koordynowany na poziomie globalnym. Gdyby USA chciały wrócić do złota, musiałyby przekonać inne rządy, by i ich waluty były wymienialne na określoną ilość tego kruszcu. Stworzono by niestabilny i podatny na ataki spekulacyjne system waluty złotej, ponieważ kurs wymiany musiałby być stały i zarządzany przez bank centralny.

Czy gdyby po I wojnie światowej świat nie odszedł od złota, standard złota mógłby utrzymać się do dzisiaj i funkcjonować w dzisiejszych okolicznościach ekonomicznych?

To ciekawe zagadnienie. W oczach większości ekonomistów standard złota oznacza kryzysy finansowe. W rzeczywistości łatwo pokazać, że wybuchające przed I wojną światową kryzysy nie były konsekwencją reżimu złota, ale złych regulacji bankowych. Tam, gdzie regulacje były mądre, kryzysów nie było. Tam, gdzie szkodliwe – wręcz przeciwnie. A złoto było wszędzie. Niestety, wojna światowa musiała wymusić odejście od złota celem finansowania wydatków militarnych. Potem nikomu nie udało się już do złota wrócić, a gdy próbowano – jak w Wielkiej Brytanii – popełniano wielkie błędy. Nie było woli politycznej do powrotu do standardu złota po realnym kursie. Nikt nie chciał zgodzić się na dewaluację swojej narodowej waluty.

Czyli powrót do złota był niemożliwy ze względu na geopolitykę?

Tak. Gdy w czasie wojny secesyjnej Stany Zjednoczone zarzuciły standard złota, było to relatywnie lokalne wydarzenie i dlatego w 1879 roku, po 14 latach od końca wojny, udało się do niego wrócić. Ale był to powrót do standardu, który obowiązywał na całym świecie. Z kolej po I wojnie światowej sytuacja była dokładnie odwrotna. Każdy, kto chciał powrotu złota w systemie pieniężnym, chciał powrotu do czegoś, czego już w praktyce nigdzie nie było. Poza tym politycy obawiali się, że globalny powrót do prawdziwego standardu złota wymagałby zbyt bolesnego okresu przejściowego i się nań nie zdecydowali.

Obecnie w odpowiedzi na propozycję głębokich reform systemu pieniężnego ktoś może odpowiadać w ten sam sposób, co owi politycy: „Lepsze znane zło niż nieznane”. Kto wie, co by było, gdyby…

Żyjemy w czasach większego wyboru, jeśli idzie o potencjalną reformę pieniądza. Możemy rozważać nie tylko albo złoto, albo fiat money. Pojawiają się rozwiązania oparte na technologii blockchain, czyli cyfrowe waluty typu bitcoin. Co więcej, w ramach samego systemu fiat money można wprowadzić ulepszenia.

Jakie?

Decyzje banków centralnych nie mogą być arbitralne, a żeby to osiągnąć, banki muszą podlegać jasnym regułom. Polityka pieniężna powinna być definiowana w zrozumiały sposób. Chodzi o skonstruowanie precyzyjnych zasad, co w jakiej systuacji należy zrobić z poziomem stóp procentowych itp. Wówczas rynki nie oczekiwałyby w napięciu na konferencje prasowe bankierów centralnych, bo mogłyby się domyślać ich posunięć. Obecnie niepewność związana z arbitralną działalnością banków centralnych generuje olbrzymie koszty i zaburza alokację kapitału. Oczywiście, reżim reguły monetarnej nie sprawi, że nie będzie kryzysów, ale z całą pewnością można opracować takie zasady, które będą uzwględniać odpowiedzi na bardzo wiele różnych scenariuszy rynkowych. Weźmy np. regułę celu nominalnego PKB, która wymusza, by podaż pieniądza dostosowana była do konkretnego poziomu nominalnych wydatków w gospodarce… Reguła ta jest prosta i jej zastosowanie odpowiada na każdy szok w prędkości obiegu pieniądza i popycie na pieniądz w gospodarce.

O ile dobrze pamiętam, to Milton Friedman proponował wprowadzenie algorytmów monetarnych tego typu.

Zgadza się, ale nie tylko on. Nie proponował też tej konkretnej reguły, o której wspomniałem.

Czyli nie postuluje pan zniesienia banków centralnych, a tylko ograniczenie czy też doprecyzowanie ich roli?

W pewnym sensie jestem wyznawcą wszystkich opcji jednocześnie. Wierzę, że nie powinny istnieć bariery zapobiegające używaniu walut innych niż rządowe. Banki powinny mieć możliwość otwierania rachunków w dowolnych walutach – dolarach, złocie, bitcoin… Dajmy im się rozwijać, zobaczmy, dokąd dojdziemy. To wymagałoby reformy fiat money. Dolar, który pozostałby walutą bazową, do której odnoszono by wszystkie inne, musiałby być optymalnie zarządzany.

Czy taki system moglibyśmy nazwać wolną bankowością?

Tak, chociaż nie miałby on tego samego charakteru co w warunkach bez banku centralnego. W każdym razie wymagałby usunięcia wielu szkodliwych regulacji i wprowadzenia większej konkurencji. Więc tak – byłaby to wolna bankowość, z tym zastrzeżeniem, że to rząd czy też bank centralny zapewniałyby pieniądz bazowy. Wolna bankowość w tym modelu redukuje władzę banku centralnego, ale go nie eliminuje.

Wielu republikanów opowiada się za reformą banku centralnego. Czy uważa pan, że Donald Trump będzie do niej dążył?

Postawa Trumpa wobec polityki pieniężnej i wobec Fed jest niejasna. Można tylko spekulować. Wiadomo, że w jego ekipie są osoby, które pracowały w największych bankach, więc bezpieczną prognozą byłoby założenie, że będą chronić swoich byłych kolegów.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

George Selgin jest profesorem University of Georgia. Zarządza Center for Monetary and Financial.Alternatives w Cato Institute.

George Selgin (fot. archiwum prywatne)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane