– Jest pan kolejnym rozmówcą, którego obserwatorfinansowy.pl pyta o sens planowanego przez rząd wprowadzenia kolejnej, dodatkowej reguły fiskalnej, hamującej wzrost części wydatków budżetowych. Czy to pomoże porządkować polskie finanse publiczne?
– Jestem bardzo sceptyczny. Z zapowiedzi wynika, że ta reguła ma polegać na wyznaczeniu pułapu wzrostu wydatków z budżetu centralnego w kolejnych latach na poziomie wskaźnika inflacji, ale dotyczyć ma jedynie wydatków dyskrecjonalnych, a więc tych, które mogą być elastycznie kształtowane przez rząd. Te wydatki w warunkach polskich stanowią jednak zdecydowaną mniejszość, gdy gros wydatków z budżetu to tzw. wydatki sztywne, zdeterminowane ustawami, mające postać podjętego wcześniej zobowiązania wobec różnych grup społecznych. Dlatego jeśli reguła wydatkowa objęłaby tylko wydatki dyskrecjonalne, to nie przyniosłaby zapowiadanych oszczędności, a jeśli objęłaby wszystkie wydatki, to pojawiłby się zarzut nierespektowania ciążących na państwie zobowiązań.
Obecnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby rząd na bieżąco redukował wydatki dyskrecjonalne, bez szumnych deklaracji. Zapowiedź wprowadzenia reguły wydatkowej to raczej zabieg propagandowy, parokrotnie już powtarzany, a mający przekonywać ludzi i rynki, że będziemy w przyszłości mniej wydawać, a więcej oszczędzać.
– Skoro jednak rynki mają takie oczekiwanie, to chyba należy je spełnić i regułę wprowadzić.
– Sytuacja jest bardziej skomplikowana. Zapowiedź ograniczania wydatków państwa zawsze rodzi pytanie, jakie konkretnie wydatki będą cięte. Istnieje obawa, że najłatwiej ciąć wydatki prorozwojowe. A wówczas nie tylko nie zmniejszymy napięć w finansach publicznych w przyszłości, ale wręcz odwrotnie – pogłębimy je. Moim zdaniem należałoby zacząć od pokazania rzeczywistej skali długu i deficytu publicznego i procesu jego narastania. Dziś mówi się, że sięga on około 50 proc. PKB. Ale ten rachunek w żadnej mierze nie uwzględnia realnie istniejących zobowiązań państwa wobec obywateli. Przede wszystkim wynikających z systemu emerytalnego i zdrowotnego.
ZUS nie ma prawie żadnych aktywów, ale jego zobowiązania wobec tylko tej części społeczeństwa, która już uczestniczy w zreformowanym systemie emerytalnym, wynoszą obecnie łącznie ponad 1 bilion 800 mld złotych. To więcej niż 138 proc. PKB. I państwo musi znaleźć sposób na wywiązanie się z tak gigantycznych zobowiązań.
– Wielu odpowie, że właśnie dlatego tym bardziej należy ograniczać inne wydatki.
– Wydatki należy optymalizować, a nie ograniczać. Można i należy ciąć te nieracjonalne, a zwiększać te, które przyspieszają rozwój. Jestem za tym, aby państwo działało na podobieństwo dobrego przedsiębiorstwa. Takie przedsiębiorstwo nie tnie wydatków, które przyczyniają się do zwiększenia jego zysków w przyszłości. Państwo również powinno patrzeć na wydatki z punktu widzenia generowania przyszłych dochodów. Powinno więc inwestować w przyszłość, zwiększać te wydatki, które nakręcają rozwój, zwiększają bazę podatkową i w ten sposób zmniejszać deficyt finansów publicznych w przyszłości. W Polsce mamy wielkie braki w infrastrukturze wzrostu i nie ma wizji, jak państwo może poprzez wydatki działać na rzecz trwałego wzrostu gospodarczego. Jeśli odpowiedniej infrastruktury nie zbudujemy, to miejsca pracy w zglobalizowanym świecie będą tworzone gdzie indziej, a młode pokolenie wyemigruje za nimi. A my zostaniemy z długami i „papierowymi” prawami do emerytur i opieki zdrowotnej, których nie będzie komu nam świadczyć.
– Trudno jednak taką politykę zalecać krajom, które na skutek ciągłego powiększania wydatków w opinii rynków doszły już do ściany i jeśli szybko ich nie zredukują, mogą stanąć w obliczu bankructwa.
– Paradoksalnie, wysokość deficytu w Grecji, która jest na ustach wszystkich jako pierwszy kandydat do bankructwa, jest zbliżona do wysokości deficytu w Wielkiej Brytanii, której nikt bankructwem nie grozi. Przyjęty w Wielkiej Brytanii plan finansowy wcale nie zakłada radykalnych cięć, lecz przewiduje utrzymywanie się deficytu w dłuższym okresie, aby zwiększyć szanse na przyspieszenie wzrostu gospodarczego i w ten sposób zmniejszać relację deficytu i długu do PKB. Jest to podobne myślenie, jakie prezentowałem kilka lat temu. Wtedy z mojej inicjatywy przyjęto tzw. kotwicę budżetową w postaci zapowiedzi, że deficyt budżetu będzie utrzymywany w kolejnych latach na stałym poziomie 30 mld zł. To nie zmniejszało popytu globalnego, a dzięki wysokiemu tempu wzrostu PKB oznaczało systematyczny spadek relacji tak deficytu, jak i długu do PKB.
Tymczasem Grecja, jako kraj peryferyjny, ogłasza kolejne programy głębokich cięć w wydatkach. Ale rynki wciąż są bardzo nieufne, bo wiedzą, że z tym wiąże się duże prawdopodobieństwo schłodzenia gospodarki, spadku wpływów podatkowych, co jeszcze zmniejszy możliwość obsługi długu. W efekcie koszty obsługi długu przyrastają szybciej niż zapowiedzi oszczędności.
– Wielu ekonomistów wskazuje, że gdy sytuacja finansów stawała się w jakimś kraju dramatyczna, to odważna reforma, polegająca właśnie przede wszystkim na cięciu wydatków, mniej więcej w połowie przypadków nie tylko nie spowolniała gospodarki, lecz wręcz ją pobudzała.
– Do czasu wybuchu ostatniego, globalnego kryzysu, namawiano do równoważenia budżetów. Ale kraje wysoko rozwinięte, które przedtem to głosiły, w czasie kryzysu u siebie sięgały po recepty Keynesa. Zauważmy zresztą, że w latach powojennych, przed końcem ubiegłego wieku, wiele krajów postępowało racjonalnie. Utrzymywały znaczący deficyt finansów publicznych i zadłużały się z myślą o wzmacnianiu infrastruktury i innych inwestycjach prorozwojowych. I cieszyły się wieloletnim okresem nieprzerwanego, relatywnie wysokiego wzrostu. Ich dochody podatkowe przyrastały szybciej niż zadłużenie. Dziś redukujemy wydatki i jakby nie zauważamy, że ubywa nam podatników, a przybywa emerytów.
Mam nadzieję, że u nas państwo będzie aktywnie inwestować, aby przeciwdziałać rzeczywistym zagrożeniom, jakie niesie przyszłość. Konieczne jest zdefiniowanie infrastruktury wzrostu dla Polski, a później sukcesywne eliminowanie kolejnych jej wąskich gardeł. Jedno jest dla mnie pewne: nie poradzimy sobie z nierównowagą finansów publicznych, jeśli nie będziemy przeciwdziałać obecnym trendom demograficznym i nie zainwestujemy w aktywną politykę prorodzinną. Jeden wnuczek nigdy nie będzie w stanie sfinansować emerytur dla czworga dziadków!
Rozmawiał Sławomir Lipiński
Dr Cezary Mech był m.in. szefem Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi i wiceministrem finansów. Obecnie jest doradcą prezesa NBP. Wyrażonych przez niego poglądów nie należy utożsamiać ze stanowiskiem instytucji, w której pracuje.