Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Odkładane reformy coraz trudniej przeprowadzić

Udało mi się obronić raport „Doing Business” przed atakiem Chińczyków – cieszy się jego pomysłodawca, ekonomista Simeon Djankov, były minister finansów i wicepremier Bułgarii. Dzięki jego reformom Bułgaria, jako jeden z zaledwie trzech krajów, spełnia kryteria z Maastricht, uprawniające do przyjęcia euro.
Odkładane reformy coraz trudniej przeprowadzić

Simeon Djankov (Fot. NBP)

Obserwator Finansowy: Chodzą plotki, że słynny raport Banku Światowego „Doing Business”, który to Pan przed dekadą wymyślił i opracował, zniknie. Krytycy przekonują, że raport promuje „neoliberalne dogmaty” deregulacji i niskich podatków. Ile w tych plotkach prawdy?

Simeon Djankov: Rzeczywiście, przez ostatnie miesiące „Doing Business” był krytykowany, jak nigdy wcześniej. Jego przeciwnikom twierdzącym, że wskaźniki brane w raporcie pod uwagę są ideologicznie „skażone” neoliberalizmem, czyli że deregulacja jest zła, odpowiadam krótko: Hiszpania, Włochy, Grecja. Jakoś dziwnie się składa, że przeregulowane kraje popadają w długie, poważne kryzysy i trudno im z tych kryzysów wyjść. Znamienne jest, że tego rodzaju argumentów przeciwko raportowi nie wysuwała strona francuska, która wcześniej przekonywała świat, że im więcej przepisów, tym lepiej.

Francja poszła po rozum do głowy i sama musi deregulować, żeby uratować swoją gospodarkę. Niektórzy krytycy raportu, ci poważniejsi, wysuwali zarzuty nie tyle wobec jego metodologii, co spektrum wskaźników, którymi raport opisuje gospodarki poszczególnych państw. Według tych krytyków brakuje wskaźników oceniających stan finansów publicznych, czy poziom korupcji. Nad tym można się zastanowić. Póki co, raport udało się obronić. Szef Banku Światowego zapewnia, że najbliższa edycja „Doing Business” będzie opublikowana w standardowej wersji, a w kontekście przyszłych edycji pomyśli się o dodaniu nowych wskaźników.

Uważa Pan za dobry pomysł włączenie do raportu kwestii korupcji? Przecież nie ma ona jednoznacznie negatywnego oddziaływania na gospodarkę. W krajach przeregulowanych, to korupcja sprawia, że przedsiębiorcy mogą działać. Jest smarem takich gospodarek.

To jedno z moich zastrzeżeń. Korupcję ocenia Transparency International i nie wiem, czy koniecznie musi to robić także „Doing Business”. Na marginesie dodam, że za całkowitym zaprzestaniem publikowania raportu byli Chińczycy.

Dlaczego akurat oni?

Argument był taki: jesteśmy najdynamiczniejszą gospodarką świata, jesteśmy silnym krajem, rozwijamy się, mamy mnóstwo zagranicznych inwestycji, a w raporcie jesteśmy sklasyfikowani na 91. miejscu.

I te obiekcje są nieuzasadnione?

Nie, ponieważ fakt, że Chiny to gospodarka przeregulowana nie jest przyczyną szybkiego wzrostu tego kraju. Chiny rozwijają się, bo są olbrzymim niedawno uwolnionym rynkiem, konkurują ceną siły roboczej… Co do tych ogromnych inwestycji zagranicznych, którymi Chińczycy się tak chwalą, to wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Chinach na głowę mieszkańca jest niższa niż w Bułgarii.

W Waszyngtonie tłumaczyłem Chińczykom przez ostatnie dwa miesiące: na potrzeby raportu badamy uwarunkowania 10 największych chińskich miast. Skoro regulacje nie mają znaczenia, to dlaczego w tych miastach, które są biznesowi bardziej przyjazne, gospodarka ma się lepiej, niż w tych, które tak przyjazne nie są? Jeżeli Chiny nie zliberalizują swojego prawa, nie zmniejszą liczby regulacji, tak by dynamika wzrostu PKB była utrzymana, to mogą znaleźć się w sytuacji podobnej do Japonii. Ten kraj też kiedyś był tygrysem, ale od wielu lat pogrążony jest w stagnacji.

Skoro mówimy o raporcie, to czy Bułgaria awansowała w rankingu w czasie, gdy był Pan ministrem finansów i wicepremierem?

Szczerze mówiąc, w kwestii regulacji nie odnieśliśmy wielu sukcesów, a ja sam się tym nie zajmowałem, bo automatycznie posądzono by mnie – jako twórcę raportu – o manipulowanie danymi. Niemniej jednak udało nam się znacznie skrócić czas potrzebny na założenie firmy.

Do?

Podstawowa procedura to obecnie 2 dni i kosztuje 1 euro. Wcześniej kosztowała 2,5 tys. Wciąż jednak trzeba dość długo czekać na rejestrację w systemie podatku VAT. W wyniku tych zmian liczba nowopowstających firm zwiększyła się o 50 proc.

Czyli jednak sukces.

Prawie, bo kryzys, który uderzył w Europę, w czasie gdy reformy przeprowadzaliśmy, wiele firm wykończył. Efekt netto był więc taki, że ogólna liczba firm pozostała na tym samym poziomie. Sukcesem moim i mojego rządu były raczej reformy finansów publicznych. Udało nam się okiełznać deficyt i doprowadzić nawet do sytuacji, w której budżet notował nadwyżkę.

Cięliście wydatki budżetowe na socjał?

Nie. Ograniczyliśmy przede wszystkim zatrudnienie w administracji centralnej. W ciągu 3 lat zwolniliśmy 18 proc. urzędników. W 2009 r. Bułgaria miała aż 220 tys. urzędników, obecnie ma ok. 180 tys.

Trudno było ich zwolnić? Lobby urzędnicze jest silne…

Zrobiliśmy cięcia w formule odgórnego zarządzenia, że o tyle procent w danej jednostce administracyjnej należy zredukować zatrudnienie. Nie wdawaliśmy się w szczegóły. Zwolnieni urzędnicy dobrze sobie radzą w życiu. To ludzie z wyższym wykształceniem, obrotni, umiejący kombinować, szybko znajdują więc pracę. W ogóle w Bułgarii ludzie z wyższym wykształceniem łatwo znajdują zatrudnienie – bezrobocie wynosi wśród nich ok. 6 proc. Tym urzędnikom natomiast, którzy nie zostali zwolnieni, podnieśliśmy pensje, żeby byli mniej podatni na korupcję i po prostu pracowali lepiej.

Paradoksalnie to nie urzędnicy byli dla nas największym problemem, jeżeli chodzi o reformy. Chcieliśmy na przykład zreformować służbę zdrowia i to się nie udało ze względu na opór koncernów farmaceutycznych, które z obecnym wadliwym systemem żyją w symbiozie. Nie udało się zreformować także sektora energetycznego, z podobnych względów – oporu koncernów, którym dobrze jest tak, jak jest. Tak, czy owak jesteśmy obecnie jednym z trzech krajów, które spełniają kryteria z Maastricht. Poza nami tylko Szwecja i Łotwa mogą się tym pochwalić. W teorii moglibyśmy wejść do strefy euro.

I wejdziecie? Kiedy?

Nieprędko. Głównie dlatego, że na razie nie wiadomo, do czego właściwie mielibyśmy wchodzić. Reguły konieczne do sprawnego funkcjonowania strefy euro nie zostały jeszcze przyjęte. Drugim ważnym powodem odwlekania akcesji jest kwestia kosztów. Jeżeli Bułgaria mająca zdrowe finanse weszłaby do strefy euro, nagle stałaby się współodpowiedzialna za kłopoty krajów, które doprowadziły swoje finanse do ruiny – musiałaby im pomagać.

Czy to sprawiedliwe? Nie. Sądzę, że realnie proces opracowywania nowych reguł potrwa jeszcze ok. 5 lat. Potrzeba tutaj woli politycznej, bo rozwiązania teoretyczne już są. Chodzi też o wprowadzenie pewnych modyfikacji do traktatów europejskich, na przykład o dopisanie do nich możliwości wystąpienia z unii walutowej. Pewnie nigdy żaden kraj by z tego nie skorzystał, ale istnienie takiej możliwości prawnej daje systemowi większą stabilność.

Pytam o euro, bo Polska też stoi przed dylematem: wchodzić, nie wchodzić.

Proszę pamiętać, że Bułgaria jest w trochę innej sytuacji niż Polska. U nas od 1997 r. działa currency board. Chodzi o to, że nasza waluta, lew bułgarski, wymieniana jest na euro po sztywnym kursie. Efektywnie więc centrum naszej polityki pieniężnej już teraz znajduje się we Frankfurcie i Europejskim Banku Centralnym. W pewnym sensie, dla nas wejście do euro to już tylko formalność i będzie bardzo prostym procesem. W przypadku Polski będzie trudniej.

Także dlatego, że nie spełniamy kryteriów z Maastricht. Uczestniczył Pan w tylu spotkaniach europejskich ministrów, na pewno zna Pan dokładnie problemy poszczególnych krajów. Czy w kraju takim, jak Polska, udałoby się przeprowadzić reformy finansów publicznych w równie szybkim tempie, co w Bułgarii?

Tak, ale reformy należałoby rozpocząć już dzień po wygranych wyborach. Inaczej, co dzień mnożą się kolejne problemy i przeszkody, urzędnicy zaczynają dzielić włos na czworo, zaczyna się formować antyreformatorskie lobby. Polski rząd nigdy nie zdecydował się na radykalne kroki reformatorskie, w rezultacie tego na prawdziwe reformy obecnie już za późno. Jedyne, co można teraz zrobić, to przygotować grunt pod reformy, które należałoby wprowadzić zaraz po kolejnych wyborach.

To może być problem, bo te wybory trzeba najpierw wygrać. Swoją drogą, jak ocenia Pan obecny socjalistyczny rząd Bułgarii? Czy nie boi się Pan, że zaprzepaści Pańskie osiągnięcia? A może będzie kontynuował reformy?

Wątpię, żeby zreformował te sektory, których zreformować nie udało się nam, czyli wspomnianą już służbę zdrowia, czy sektor energetyczny. Ten rząd jest za słaby, ma za małe poparcie w parlamencie. Myśmy byli partią rządzącą większościowo, nie mieliśmy koalicjanta, byliśmy przez to silniejsi.

Co do zagrożenia dla reform już przeprowadzonych, to owszem, rząd trzy razy w ciągu ostatnich 20 lat doprowadzał finanse publiczne do bankructwa, np. w 1997 r., gdy w rezultacie powołano do życia currency board, ale tym razem ta groźba nie jest tak poważna. Po pierwsze, rząd deklaruje, że chce utrzymać budżet w zdrowiu. Po drugie szczerość i jakość tych deklaracji kontroluje Komisja Europejska. Bułgaria będzie nadal fiskalnie odpowiedzialnym krajem. Mam nadzieję.

Jest jedno pytanie, którego nie mogę sobie darować. Z jednej strony, finanse Bułgarii są w świetnej kondycji, a z drugiej, gospodarka kraju nie rośnie już tak szybko, jak kiedyś. Może rację mają ci, którzy mówią, że cięcia…, przepraszam, „fiskalna odpowiedzialność” uderza w rozwój gospodarczy?

Ludziom, którzy tak twierdzą, zadaję proste pytanie: pokażcie mi kraj z wysokim deficytem, który rośnie. Ostatnio dyskutowałem tak z Paulem Krugmanem. I on i inni są w stanie wymienić tylko USA. A USA to przecież supergospodarka, nieporównywalna z innymi. M.in. dlatego, że rząd Stanów Zjednoczonych może drukować dolary, wciąż najważniejszą globalną walutę.

Krugman twierdzi, że prooszczędnościowa retoryka takich polityków-ekonomistów, jak Pan, ma źródło w słynnej publikacji Kennetha Rogoffa i Carmen Reinhart, w której twierdzili oni, że zadłużenie powyżej 90 proc. PKB znacznie spowalnia wzrost PKB. Tyle, że jak się okazało praca była oparta na błędzie metodologicznym.

Szczerze mówiąc, nie czytałem tej pracy. I nie sądzę, by czytali ją inni ministrowie finansów w Europie. Twierdzenie, że ktoś opiera całą politykę na jakimś jednym artykule ekonomicznym jest niepoważne. Obserwacja, że pomiędzy zdrowymi finansami, a wzrostem gospodarczym zachodzi pozytywna relacja, ma znacznie poważniejsze podstawy.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Dr Simeon Djankov – bułgarski ekonomista, polityk i doradca rządów ds. przemian gospodarczych. Jest pomysłodawcą i twórcą publikowanego przez Bank Światowy raportu „Doing Business”, oceniającego kraje pod względem otwartości na biznes. Od czerwca 2009 r. do marca 2013 r. był ministrem finansów i wicepremierem Bułgarii.

Simeon Djankov (Fot. NBP)

Otwarta licencja


Tagi