Radosław Piekarz (Fot. A&RT)
Obserwator Finansowy: Żyjemy w takim miejscu na świecie, w którym podatki można chyba określić jako wysokie. Z opublikowanego przez Komisję Europejską raportu „Taxation Trends 2017” wynika, że podatki w 28 państwach UE to równowartość 38,7 proc. PKB, podczas gdy w Japonii 32 proc. PKB, w USA tylko 26,4 proc. PKB.
Radosław Piekarz: Rzeczywiście, głównie w krajach Europy Zachodniej podatki są wyższe niż w Stanach Zjednoczonych. I nie wchodząc w rozważania o jakości usług publicznych, które w zamian otrzymujemy, warto zauważyć, że akurat w Polsce podatki są raczej niskie. Z przytoczonego przez pana raportu wynika, że odpowiadają 32,5 proc. PKB, a to sporo poniżej średniej unijnej.
Skąd więc powszechne przekonanie, że podatki w Polsce są wysokie?
Bo wiele do życzenia pozostawia ich struktura. Nawet sumarycznie niskie podatki mogą różnie obciążać różne grupy. Weźmy choćby najpopularniejszy podział na podatki bezpośrednie i pośrednie. W Polsce i w innych krajach postkomunistycznych dominują podatki pośrednie, na Zachodzie bezpośrednie, czyli tam budżet opiera się na PIT i CIT, u nas na VAT i akcyzie. VAT płaci każdy, od wielu transakcji, a akcyza – choć nakładana tylko na niektóre branże – zajmuje trzecią pod względem wielkości pozycję we wpływach budżetowych.
Czy nasze oparcie na podatkach pośrednich jest gorsze niż na bezpośrednich?
Każde rozwiązanie ma wady i zalety. Zaletą podatków pośrednich jest niewątpliwie szerokość bazy podatkowej i względna łatwość poboru. Podatki pośrednie także mniej widać, co ma pewnie znaczenie polityczne, bo każda podwyżka VAT przechodzi mniej zauważona niż podwyżka PIT. To ostatnie dla jednych może być zaletą, a dla drugich wadą.
Jakie są oczywiste wady oparcia dowolnego budżetu na podatkach pośrednich?
Największą wadą jest to, że VAT jest podatkiem degresywnym, czyli silniej oddziałuje na osoby uboższe niż zamożne. Ubożsi na konsumpcję przeznaczają bowiem większą część swojego dochodu niż bogatsi. PIT mógłby wyrównywać te różnice, ale i on jest w Polsce de facto podatkiem liniowym, bo niemal wszyscy płacą pierwszą, 18-proc., stawkę, a tylko 2 proc. podatników wchodzi w drugi, 32-proc., próg.
Mamy jeszcze liniową stawkę 19 proc. „Dziennik Gazeta Prawna” podaje, że najwięcej polskich milionerów jest wśród osób, które prowadzą działalność gospodarczą i rozliczają się właśnie według 19 proc. stawki PIT.
Nie dziwi mnie to, bo opodatkowanie dochodów podatkiem liniowym zakłada, że niezależnie od wysokości dochodów nie oddamy więcej niż 19 proc. przychodów, a według skali podatkowej powyżej 85 528 zł rocznie już wpadalibyśmy w drugi próg. Tymczasem, gdy mamy np. dobrze prosperującą jednoosobową działalność, możemy zarobić i milion złotych opodatkowanych na 19 proc.
Jest więcej takich rozwiązań podatkowych korzystnych dla zamożnych?
Owszem – choćby niski 8,5 proc. podatek od najmu mieszkań niezależnie od przychodu. Dopiero teraz słychać, że ma się pojawić limit kwotowy i będzie to potraktowane – powyżej pewnego poziomu – jak normalna działalność gospodarcza. Ta niska stawka wciąż otwiera inne możliwości – wielu naszych klientów, którzy nie chcieli płacić 19-proc. podatku od wypłaty dywidendy w swojej firmie, decyduje się wynająć jej budynek, co firmie pozwala generować koszty zmniejszające CIT, a właścicielowi wypłacić pieniądze opodatkowane na 8,5 proc., a nie 19 proc. jak w przypadku dywidendy.
W Polsce nie ma też podatku katastralnego, tylko podatek od nieruchomości o symbolicznych stawkach. Podatek spadkowy jest w zasadzie płacony tylko wówczas, gdy spadkobierca zapomni wypełnić pewnych formalności, w pozostałych przypadkach istnieje zwolnienie podatkowe. Do tego prawie wcale nie jest opodatkowany kapitał.
No właśnie, z wspomnianego już „Taxation Report” wynika, że w Polsce i całej Unii Europejskiej najbardziej opodatkowana jest praca, potem konsumpcja, a najmniej kapitał. To właściwe priorytety?
Trudno mi ocenić przełożenie podatków na gospodarkę, ale faktem jest, że relacja podatków do przychodów u osób pracujących na etacie w pierwszej grupie podatkowej jest mocno zaburzona. Owszem, gdy weźmiemy milionera rozliczającego się liniowo, to płaci on 19 proc. podatku, a etatowiec 18 proc., ale jeśli do tego dołożymy składkę na ZUS, która u obu wynosi 1172 zł 56 gr miesięcznie to widać wyraźnie, że milioner tego nie odczuje, a dla osoby zarabiającej średnią krajową to łącznie znaczne obciążenie. Trwa spór, czy składki na ubezpieczenia społeczne można zaliczać do podatków, ale moim zdaniem i zdaniem np. także OECD – tak, bo związek między tymi składkami a otrzymanym później świadczeniem jest dość luźny.
Z tego, co pan mówi, wynika, że Polska jest rajem podatkowym dla bogatych.
Owszem można tak powiedzieć, można też powiedzieć, że polski system podatkowy nieproporcjonalnie ciężko obciąża mniej zamożnych.
Może to zmienić lepsza ściągalność CIT, czyli podatku od osób prawnych? Co roku mamy z niego tylko 30 mld zł i to ledwie czwarte źródło wpływów budżetowych.
Z CIT to ciekawa historia, bo nie wiadomo do końca, kto go płaci i dlaczego wpływy rosną tylko przez wzrost liczby podatników, a nie wysokość pobranych sum. W doktoracie, który piszę na ten temat, stawiam roboczą tezę, że główną przyczyną niskich wpływów z CIT nie jest przerzucanie dochodów za granicę, a raczej manipulacja na kosztach. I nie są temu winne duże korporacje, a małe i średnie polskie firmy.
Stawka CIT jest przecież dla korporacji dość korzystna, do tego działają u nas specjalne strefy ekonomiczne, które w ogóle pozwalają tego podatku nie płacić. Tymczasem to małe i średnie polskie firmy za wszelką cenę szukają kosztów i bardzo często mieszają wydatki biznesowe z wydatkami prywatnymi właścicieli. Urlop wspólnika w spółce z o.o. bywa finansowany przez firmę jako służbowa podróż biznesowa. Dziesiątki tego typu odliczeń w tysiącach firm przyczyniają się w sumie do obniżenia wpływów z CIT.
PwC zauważa jednak, że dochody z CIT wszędzie są niskie – od 3,3 proc. dochodów państwa w Grecji do 18,8 proc. na Malcie. Może CIT należałoby zlikwidować i zastąpić innymi podatkami?
Nie byłby to dobry pomysł. Skoro w Polsce są zachodnie korporacje, to wiemy, że jakaś część CIT bierze się de facto z opodatkowania dochodów wspólników zagranicznych. Gdybyśmy mieli szukać porównywalnych sum, to pewnie szukałoby się ich w kraju pobierając więcej podatków od polskich rezydentów. Czy więc wolimy zostawić opodatkowanie zagranicznych rezydentów, czy mocniej opodatkować obywateli Polski? Ja, w tym teoretycznym rozważaniu, wybrałbym to pierwsze.
Można sobie wyobrazić jakąś skuteczną metodę zwiększenia wpływów z CIT?
Takim rozwiązaniem może być wspólna podstawa opodatkowania, która ma być receptą na fikcję rejestrowania firmy w jednym miejscu np. na Kajmanach, a zarabiania w innym. Komisja Europejska proponuje np. podzielenie globalnego dochodu danej firmy na kraje, w których ta działalność jest prowadzona za pomocą odpowiedniego klucza. Na przykład – firma, która ma połowę pracowników i połowę budynków w Polsce, a drugą połowę w Niemczech, a na Kajmanach tylko skrytkę pocztową, powinna płacić połowę podatków w Polsce, połowę w Niemczech, a na Kajmanach zero jak dotychczas.
To jest logistycznie możliwe – ustalić globalne przychody, aktywa i należne podatki firm?
Powoli staje się możliwe. Są wytyczne OECD, które regulują kwestie cen transferowych, a największe światowe korporacje już przygotowują raport według ustalonego wzoru, w którym wyszczególniają swoje siedziby w poszczególnych państwach i przypisują do nich odpowiednią liczbę pracowników i aktywów. Moim zdaniem to przymiarka do tego żeby wspólna podstawa opodatkowania kiedyś stała się faktem.
Co by pan zmienił w naszym systemie podatkowym, żeby zlikwidować jego regresywność?
Jestem zwolennikiem zmian ewolucyjnych, a nie rewolucyjnych, dlatego zacząłbym od bardzo dobrej koncepcji podatku jednolitego. Nie widzę wad tego rozwiązania – to jest de facto techniczne połączenie dwóch rachunków – ZUS i PIT w jeden. Nie pogorszyłoby to wpływów budżetowych, a pozwalałoby dokładnie zobaczyć, kto ile płaci podatków i składek. To byłaby dla mnie podstawa do dalszej merytorycznej dyskusji o podatkach.
O czym konkretnie?
O poszerzeniu bazy podatkowej, choćby o rolników, o bardziej progresywnym podatku PIT, o zrównaniu stawek najmu mieszkań z inną działalnością gospodarczą itd. Ważne jest wyeliminowanie tych najjaskrawszych wyjątków.
„Polska ma cechy gospodarki rynkowej zależnej, której przewagą komparatywną są niskie koszty pracy, łatwość dostosowania zatrudnienia do zmiennego popytu oraz otoczenie instytucjonalne sprzyjające inwestycjom zagranicznym” – to cytat z raportu Fundacji Kaleckiego z 2015 roku. Może system podatkowy wynika po prostu z naszego modelu gospodarczego i jak zaczniemy bardziej odpuszczać pracownikom i opodatkowywać kapitał, to on się od nas wyniesie?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście domyślam się, że skoro nasz system podatkowy jest podobny do tego z innych krajów postkomunistycznych, to wynika to z podobnej drogi gospodarczej mającej na celu przyciągniecie zagranicznego kapitału. Czy to jest jednak aktualne w 2017 roku, nie wiem. Zastanawiałbym się, czy to nie jest mit, że nadal jesteśmy montownią Europy z niskimi pensjami. Mamy już przecież jakiś rynek technologii, mamy centra badawczo-rozwojowe i finansowe. Przypuszczam, że system podatkowy z czasem będzie ewoluował i to uwzględniał.
W długim terminie ewolucja może być chyba tylko jedna – w stronę wyższych podatków – by można było wypłacać coraz więcej emerytur i dokładać coraz więcej do opieki zdrowotnej?
Tak. Musimy sobie uświadomić, że ze względu na demografię koszty budżetu państwa w przyszłości będą rosły i podatki będą musiały za nimi nadążyć. Już wspominałem, że na tle innych krajów rozwiniętych w Polsce jesteśmy w o tyle dobrej sytuacji, że na wzrost podatków mamy jeszcze trochę miejsca. Rzecz w tym, żeby ten system podatkowy zmieniał się z regresywnego w bardziej progresywny, a większość dostosowania miała miejsce po stronie podatków bezpośrednich, a nie pośrednich.
Czyli: naprawmy PIT i CIT i mocniej opodatkujmy kapitał, zamiast zwiększać VAT do 30 proc.?
Tak bym to widział.
Rozmawiał Marek Pielach
Radosław Piekarz – doradca podatkowy, wspólnik w kancelarii A&RT Rynkowska, Kosieradzki, Piekarz. Absolwent Wydziału Nauk Ekonomicznych oraz Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Doktorant na Akademii im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, ekspert ds. podatków i finansów publicznych w Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.