Problem rozwiązano, ale problemy pozostały

Wcześniej prywatne oszczędności z północy kontynentu finansowały kredyty firm i gospodarstw domowych na południu, teraz niemieccy czy holenderscy podatnicy będą finansować deficyty budżetowe w Grecji czy Hiszpanii. Tak czy owak wewnątrzunijne nierównowagi będą się utrzymywać.
Problem rozwiązano, ale problemy pozostały

Dr Jacek Tomkiewicz, EIPA

Coraz wyraźniej widać, że nie mamy do czynienia z jednym kryzysem, ale z serią problemów kolejnych sfer gospodarki. Zaczęło się od kryzysu na rynkach finansowych, ale szybko przełożyło się to na realny wymiar – PKB spadał, a bezrobocie zaczęło rosnąć. Agresywna polityka antykryzysowa rządów i banków centralnych wprawdzie powstrzymała recesję, ale teraz coraz częściej słyszymy, że lekarstwo może okazać się gorsze od choroby – przykład Grecji świetnie pokazuje, że kluczowym problemem staje się państwo, a dokładniej jego długi. Wypada zapytać: co dalej? Czy następne w kolejce do bankructwa – po firmach prywatnych i po niektórych rządach – będą instytucje międzynarodowe? Na przykład cała strefa euro?

Mamy armaty

Powołanie do życia Europejskiego Funduszu Stabilizacyjnego ma swój wymiar ekonomiczny i polityczny. Z jednej strony zyskano bardzo silny instrument polityki gospodarczej w wymiarze międzynarodowym, a z drugiej strony pokazano determinację i zdolność do szybkiego działania, co dobrze świadczy o mechanizmach polityki europejskiej.

Zebranie 750 mld euro (kombinacja środków Komisji Europejskiej, wpłat poszczególnych krajów i wkładu Międzynarodowego Funduszu Walutowego), zostanie uzupełnione o działania Europejskiego Banku Centralnego, który na rynku wtórnym w razie potrzeby będzie kupował rządowe papiery dłużne. Ta mieszanka robi wrażenie i chyba taki był główny cel tej decyzji – pokazać rynkom finansowym, że „mamy armaty, więc lepiej z nami nie zadzierać”. Już sama świadomość dysponowania taką bronią powinna studzić zapędy spekulantów, może się więc okazać, że Fundusz nigdy na większą skalę nie zostanie użyty.

Warto również pamiętać, że tzw. problem zarażania (przenoszenia się kryzysu finansowego na sąsiednie kraje) dotyczy nie tylko rynków, ale także sfery politycznej. To widać – demonstranci w Grecji prawie nie schodzą z ulic, a nastroje w Portugalii czy Hiszpanii również nie są najlepsze, chyba lepiej więc dzisiaj wyłożyć trochę grosza niż czekać, aż fala protestów społecznych rozleje się po całej Europie.

Ma swoje znaczenie także pamięć o kryzysie w Azji z roku 1997, kiedy to wymuszone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaostrzenie polityki fiskalnej dodatkowo pogłębiło recesję. Utworzenie Europejskiego Funduszu Stabilizacyjnego ma między innymi właśnie pozwolić na utrzymywanie luźnej polityki fiskalnej.

Zaangażowanie EBC na rynku długu rządowego wprawdzie łamie unijne zasady mówiące, że każdy odpowiada samodzielnie za swoje długi, a bank centralny nie powinien być włączany w politykę fiskalną, ale z drugiej strony EBC ma być aktywny tylko na rynku wtórnym papierów skarbowych, a zakupom obligacji towarzyszą operacje sterylizacyjne, więc raczej nie ma mowy o prostym mechanizmie finansowania deficytów budżetowych poprzez emisję pieniądza.

Jeden bank i kilkunastu ministrów

Nie można jednak zapominać, że wiele strukturalnych problemów, które z dużą mocą ujawniły się w czasie kryzysu, wciąż pozostaje nierozwiązanych.

Po pierwsze, mało kto ma wątpliwości, że problem Grecji, to nie kwestia braku płynności, ale po prostu niewypłacalność, więc kolejne fundusze ratunkowe tylko odwlekają problem w czasie. Może lepiej więc już dziś zastanowić się nad realnym projektem restrukturyzacji (redukcja długu i rozłożenie pozostałej części na dłuższy okres) niż utrzymywać iluzję, że w przyszłości problemy same się rozwiążą?

Po drugie, jeśli dzięki Funduszowi Stabilizacyjnemu zyskamy możliwość utrzymania wysokich deficytów budżetowych, to znacznie osłabia to motywację do reform fiskalnych. A z tak wysokimi deficytami jesteśmy „pod ścianą” – dalsza stymulacja fiskalna będzie już niemożliwa, nawet jeśli pojawi się taka konieczność.

Po trzecie, środki Funduszu mają być w dużej mierze pozyskiwane przez Komisję Europejską na rynku kredytowym. Warto pamiętać, że budżet Wspólnoty nie może być deficytowy, więc koszt obsługi Funduszu musi wiązać się z wyższymi składkami krajów członkowskich do budżetu UE  lub wydatki Wspólnoty będą musiały zostać ograniczone. Trudno sobie wyobrazić, że Niemcy czy Francja, czyli najwięksi płatnicy netto, którzy mają spore deficyty w swoich krajowych budżetach, będą chętni, aby zwiększyć swoje wpłaty na rzecz UE. Raczej więc trzeba się spodziewać cięć w Funduszu Spójności czy funduszach strukturalnych, co może kraj taki jak Polska kosztować utratę sporych środków rozwojowych.

Po czwarte, całą uwagę skupiamy na polityce makroekonomicznej, a przecież ona tylko w ograniczonej mierze decyduje o konkurencyjności gospodarki. Bez zmian na polu innowacyjności, mobilności społecznej czy elastyczności rynków, Europa nie będzie w stanie szybko się rozwijać.

I wreszcie po piąte, mimo tego że UE jest zewnętrznie zrównoważona (deficyt na rachunku obrotów bieżących całej UE wynosi około 1 procenta PKB), to wewnątrz UE są spore nierównowagi porównywalne co do zasady z tymi, które utrzymują się pomiędzy USA a Chinami. Chroniczne deficyty na rachunku obrotów bieżących w Grecji, Portugalii czy Hiszpanii są finansowane przez nadwyżki w Niemczech, Holandii czy Szwecji. Stworzenie funduszu nie zmniejsza tej nierównowagi, która, nawiasem mówiąc, była przyczyną obecnych problemów Hiszpanii czy Portugalii. Zmienia się jedynie struktura jej finansowania – wcześniej prywatne oszczędności Północy finansowały kredyty firm i gospodarstw domowych na Południu, teraz niemieccy czy holenderscy podatnicy będą finansować deficyty budżetowe w Grecji czy Hiszpanii. Tak czy owak nierównowagi będą się utrzymywać.

Wszystko wskazuje, że proces integracji europejskiej, który przechodzi teraz poważny test, może ulec spowolnieniu, ale mało kto kwestionuje, że Unia Europejska jest udanym projektem. W obliczu kryzysu widać, że potrzebna jest raczej głębsza integracja niż poluzowanie struktur. Zaczynają się materializować obawy ekonomistów, którzy przestrzegali, że sytuacja, w której funkcjonuje jeden bank centralny, a za to kilkunastu ministrów finansów, może się źle skończyć. Miejmy nadzieję, że politykom europejskim nie zabraknie determinacji i doczekamy się kompleksowego systemu zarządzania europejską polityką makroekonomiczną.

Dr Jacek Tomkiewicz, EIPA

Otwarta licencja


Tagi