Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Ratowanie Grecji, czy własnej skóry

Niemieccy politycy i przedsiębiorcy nadal uważają, że euro jest walutą bardzo potrzebną i należy ją ratować. Jednak wśród ekonomistów i w mediach narasta opór nie tylko wobec dotychczasowego sposobu zarządzania kryzysem, ale również wobec samej idei wspólnego pieniądza, która miała już na zawsze zjednoczyć Europejczyków.
Ratowanie Grecji, czy własnej skóry

Jeanowi-Claudowi Junckerowi zarzuca się, że ratując euro lobbuje za interesami Luksemburga (CC BY-NC oao)

W najnowszym wydaniu niemiecki tygodnik „Der Spiegel” zdecydował się nawet na bezprecedensową okładkę, która zdaniem redakcji najlepiej obrazuje obecną sytuację: na udekorowaną grecką flagą trumnie postawiono ramkę ze zdjęciem monety euro i przepasano ją kirem. Ten swoisty nekrolog w najbardziej wpływowym niemieckim magazynie informacyjnym może mieć ogromne znaczenie dla myślenia Niemców o wspólnej walucie.

„My im pomagamy, a oni nas nienawidzą” – duża część niemieckiej prasy nie może się nadziwić, że protestujący Grecy obarczają Niemców winą za swoją obecną sytuację. Relacje greckiej telewizji sprzed parlamentu w Atenach, w których pokazywano transparent ze swastyką utworzoną ze złotych europejskich gwiazd i podpisem „Nazi-Merkel Nazi-Sarkozy”, wywołały oburzenie nie tylko bulwarowego „Bilda”. Tłumaczyć się z niego musiał nawet pochodzący z Grecji niemiecki europoseł Jorgo Chatzimarkakis, z liberalnej FDP.

Niemców irytuje również to, że nawet renomowane greckie gazety piszą o kolejnej „okupacji”, „dyktacie” i używaniu euro do celów, których nie osiągnął Wehrmacht. Jednak w tej sprawie nie chodzi o kolejną medialną wojnę z „plajte-Grekami” (jak niemieckie bulwarówki określają dumnych Hellenów), lecz o zasadniczy problem. Jego przyczyny próbuje na swój sposób objaśnić tygodnik „Der Spiegel”.

„Unia walutowa staje się największym zagrożeniem dla przyszłości Europy. Euro połączyło gospodarki, które do siebie nie pasują. Jednak politycy chcą nadal realizować programy ratunkowe, a to fałszywa droga” – piszą autorzy „Spiegla”. Ich zdaniem dotychczasowe podejście do obecnego kryzysu jest błędne, ponieważ prowadzi do dezintegracji Europy. Narody, którym narzucane są kolejne programy oszczędnościowe buntują się, podobnie jak podatnicy w bogatszych krajach, którzy muszą przeznaczać coraz większe kwoty na różnego rodzaju poręczenia i kredyty.

Przyczyną aktualnej sytuacji jest w ocenie „Spiegla” grzech pierworodny, jaki popełnili Helmut Kohl, François Mitterand i Jacques Delors tworząc wspólny europejski pieniądz. Wówczas, pod koniec lat 80. w imię realizacji projektu politycznego zignorowali ekonomiczne przesłanki, za co teraz płacą społeczeństwa, które m.in. nie mogą poprzez dewaluację odbudować konkurencyjności swoich gospodarek.

Argumentując przeciw europejskiej walucie lewicowo-liberalny magazyn sięga nawet po opinię Miltona Friedmana, który przepowiadał, że euro nie przeżyje swojego pierwszego kryzysu, a w 2002 r. stwierdził autorytatywnie, że stanie się to w ciągu 5-15 lat. W opinii „Spiegla” doszło już do tego, że Unia Europejska jako przedsięwzięcie, które miało przygotować Europejczyków na wyzwania globalizacji, jest już martwą ideą, a konsekwencje jej klęski będą znacznie poważniejsze niż dotychczasowa zapaść gospodarcza w peryferyjnych krajach strefy euro oraz upadki rządów w Irlandii i Portugalii. Tego typu poglądy były dotąd w Niemczech domeną głównie radykalnych ekonomistów i ekstrawaganckich profesorów prawa.

„Szczególnie teraz potrzebujemy euro!” – deklaruje w wywiadzie dla „Bilda” szef rady nadzorczej koncernu ThyssenKrupp Gerhard Cromme. Na łamach największej niemieckiej (i europejskiej) gazety wzywa on rodaków do powściągnięcia emocji i przytacza chłodne fakty: dzięki unii walutowej powstało w eurolandzie 9 mln nowych miejsc pracy, największe korzyści odniosły niemieckie firmy, a rozpad strefy zagroziłby niemieckiemu eksportowi.

Do tej pory niemieccy przedsiębiorcy nie angażowali się w ten spór o europejską walutę, o co żal mieli do nich politycy w Berlinie. Teraz Cromme & Co. (łącznie prawie 50 przedsiębiorców z różnych firm) wykupiło kampanię ogłoszeniową, w której dowodzą zalet europejskiego pieniądza i chcą zmienić nastroje opinii publicznej. Nie jest to łatwe, bo negatywne emocje związane z euro już się umocniły w niemieckiej świadomości – 47 proc. Niemców chce wyrzucenia Greków z eurolandu (tyle samo jest za ich pozostawieniem), zaś ponad 60 proc. sprzeciwia się dalszej pomocy na rzecz południowców.

W tym samym czasie przeciw dotychczasowemu modelowi funkcjonowania strefy euro wypowiadają się coraz to nowi ekonomiści, których zdanie ma w Niemczech większą wartość niż w innych krajach. Szef Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii (ifw) Dennis Snower zarzucił politykom, że w czasie tego kryzysu „zupełnie niepotrzebnie zawiedli”, a przedłużający się grecki kryzys będzie miał poważne konsekwencje dla europejskiej koniunktury. Z kolei Wim Kösters, ekspert Instytutu Badań Gospodarczych (RWI) w Essen, powtórzył pojawiający się już wcześniej zarzut, że europejscy przywódcy jedynie reagują na to, co dzieje się na rynkach, przez co „zaostrzają problemy, zamiast je rozwiązywać”.

Jeszcze bardziej bezwzględny w swoich ocenach jest prof. Hans-Werner Sinn, jeden z najbardziej znanych niemieckich ekonomistów i szef prestiżowego instytutu ifo w Monachium. Wzywa on nie tylko do wykluczenia Grecji ze strefy euro, zatrzymania wypłaty kolejnych środków pomocowych dla tego kraju oraz ogłoszenia bankructwa tego państwa. Sinn publicznie zarzuca Europejskiemu Bankowi Centralnemu, że domagając się kontynuacji dotychczasowej polityki wobec Grecji działa we własnym interesie. „Kapitał własny EBC wynosi prawie 11 mld euro. Redukcja długu Grecji rzędu 40 proc. doprowadziłaby do tego, że na straty należałoby spisać 18 z 45 mld euro greckich obligacji, jakie zapewne posiada ten bank. W ten sposób EBC musiałby ogłosić techniczną plajtę” – wyliczał niedawno w rozmowie z gospodarczym tygodnikiem „WirtschaftsWoche”.

Według Hansa-Wernera Sinna negatywną rolę w tym kryzysie odgrywa Jean-Claude Juncker, który w jego opinii jest nie tylko szefem eurogrupy i premierem Luksemburga, ale również de facto lobbystą luksemburskich banków. „Suma bilansowa luksemburskich banków wynosi 18-krotność PKB tego kraju, podczas gdy w przypadku Niemiec wskaźnik ten wynosi 2,5. Przedstawiciel takiego kraju nie może mówić w imieniu Europy i przekonywać podatników, by finansowali bailout systemu bankowego” – puentuje prof. Sinn, który wcześniej ostro krytykował niemieckich polityków za ich działania w sprawie kryzysu.

Oprócz twardych opinii monachijskiego profesora do wyobraźni Niemców szczególnie dobrze może dotrzeć jego metafora o Luksemburgu jako „statku po niebo wypełnionym kontenerami, który może się przewrócić przy najmniejszej turbulencji”. Niemcy bowiem nie tylko czują się wykorzystywani przez żyjących ponad stan Greków, ale również przez wielkie banki, które pożyczały południowcom pieniądze, a teraz oczekują pomocy podatników.

Właśnie dlatego rządzący w Niemczech politycy domagają się włączenia prywatnych inwestorów do akcji pomocowych na rzecz Grecji. Jeszcze niedawno zapowiadali to m.in. Angela Merkel i Wolfgang Schäuble. Notabene postulowanie tego przychodzi im dość łatwo, bo w ostatnich miesiącach zmalało zaangażowanie niemieckich instytucji finansowych w Grecji (główni inwestorzy z Niemiec mają tam teraz ulokowane ok. 18 mld euro).

Pod wpływem nie tylko wspominanego już Junckera, ale również po ostatnich rozmowach pani kanclerz z Nicolas Sarkozy’m w Berlinie, niemiecki rząd oczekuje jednak teraz „dobrowolnego udziału sektora prywatnego, które powinno być znaczące” (Schäuble). „Jak zarząd banku ma wyjaśnić swoim akcjonariuszom, że dobrowolnie zrzekł się części roszczeń. Ta dobrowolność jest symboliczną polityką, którą każdy sam może zdemaskować” – kontruje w rozmowie z Handelsblatt Online prof. Kai Carstensen, również z instytutu ifo w Monachium. W tej sytuacji ekipie Angeli Merkel będzie bardzo trudno znaleźć dobre wyjście z greckiej pułapki. Upadłość, reprofiling, obligacje Brady’ego? Na razie te propozycje są odrzucane, ale przecież w ciągu ostatniego półtora roku politycy w Berlinie parokrotnie działali wbrew swoim wcześniejszym zapowiedziom.

Na razie wiadomo tylko, że napięcie będzie narastało. Utrzymanie się rządu Georgiosa Papandreu wcale nie oznacza przecież końca kłopotów z euro i opinią publiczną w Europie. Jeszcze w czerwcu grecki parlament musi zdecydować o dalszych oszczędnościach, które są warunkiem wypłaty kolejnych 12 mld euro z programu pomocowego przyjętego w zeszłym roku. W lipcu ministrowie finansów UE mają przyjąć nowy pakiet pomocy na 2012 r. Te decyzje z pewnością będą na nowo kontestowane przez część wpływowych ekspertów i wyborców w Niemczech, a także innych krajach UE.

By zapanować jakoś nad nastrojami opinii publicznej i rynków finansowych, rząd w Berlinie próbuje ucieczki do przodu. W tym tygodniu kanclerz Merkel niespodziewania zgodziła się z propozycjami FDP i zapowiedziała, że jeszcze przed wyborami w 2013 r. doprowadzi do obniżki podatków (wcześniej nie miała na to pieniędzy). Wartość zmniejszenia ciężaru podatników szacowana jest na 10 mld euro (znacznie poniżej skali pomocy dla Greków), ale ma mieć znaczenie symboliczne i dowieść siły niemieckiej gospodarki.

Jeszcze bardziej w symbolicznych kategoriach mieści się pomysł ministra finansów Wolfganga Schäuble, który w zamian za pomoc finansową domaga się od Greków już nie tylko dalszych wyrzeczeń, ale i… słońca, czyli budowy w Grecji wielkich instalacji solarnych, które produkowałyby energię dla rezygnujących z atomu Niemiec. Czy to wystarczy, by przynajmniej zyskać czas i  uspokoić atmosferę w Unii i wokół euro? Gdyby zależało to od opinii autorów „Spiegla” z pewnością nie. Masowe bezrobocie i konieczność ogromnych transferów finansowych do biedniejszych regionów to nieuchronne rezultaty źle skonstruowanej unii walutowej.

Skąd pewność, że w Unii Europejskiej nie będzie już lepiej? Koronnym dowodem „Spiegla” jest unia walutowa RFN i NRD z 1990 r. „Zjednoczenie Niemiec nie powinno być traktowane jako wzór, lecz jako odstraszający przykład dla europejskich decydentów” – pisze teraz najbardziej wpływowy niemiecki tygodnik.

Jeanowi-Claudowi Junckerowi zarzuca się, że ratując euro lobbuje za interesami Luksemburga (CC BY-NC oao)

Otwarta licencja