Istotą pomysłu Irvinga Fishera i innych ekonomistów z Chicago jest stworzenie systemu bankowego ze stuprocentową rezerwą, w którym bazę monetarną stanowiłby pusty pieniądz. Banki komercyjne utraciłyby możliwość emitowania środków fiducjarnych. Czasem oba te terminy stosuje się zamiennie, jednak w celu przejrzystości dyskusji lepiej jest je rozróżnić: z pieniądzem pustym mamy do czynienia wtedy, gdy waluta nie jest wymienialna na towar, który ma swoją wartość użytkową. Patrząc historycznie tym towarem były metale, najczęściej złoto. Jeśli natomiast waluta ma częściowo pokrycie, bo certyfikaty to część, która ma pokrycie, wówczas środki fiducjarne to nadwyżki ponad utrzymywane rezerwy.
Jeśli banki komercyjne tracą możliwość emisji środków fiducjarnych oznacza to, że przyjąwszy pewną sumę w depozyt na żądanie, nie mogą tych pieniędzy dalej pożyczyć. Niebezpieczeństwo ekspansji kredytu fiducjarnego zostaje zażegnane. Wraz z nim znika ryzyko nadmuchania bańki.
Można w tym miejscu zapytać: jaki jest sens stuprocentowych rezerw pustego pieniądza, skoro środki fiducjarne – a w konsekwencji pieniądz pusty – powstały właśnie po to, by uciec od „tyranii” złota, która utrudniała ekspansję kredytu, nie mającego odzwierciedlenia we wzroście realnych oszczędności.
Spójrzmy na ewolucję systemu bankowego w świecie zachodnim, przypominając najważniejsze epizody: w latach 1815-1914 obowiązywał tzw. klasyczny standard złota. Waluty były wymieniane na złoto według sztywnych parytetów. Jeśli bank emitował więcej dolarów, niż posiadał złota, to środki fiducjarne szybko dostawały się w ręce konkurencyjnych banków, które mogły je przedstawić do wykupu w złocie. Bank emitujący zbyt dużo środków fiducjarnych mógł więc łatwo zbankrutować.
Murray Rothbard zauważa, że brak obowiązku utrzymywania stuprocentowych rezerw doprowadził w tym okresie do kilku cykli, jednak dzięki ograniczeniom, które złoto nakładało na skalę emisji środków fiducjarnych, kończyły się dość niegroźnymi załamaniami. W międzyczasie powstały banki centralne, którym powierzono rezerwy złota, i które koordynowały inflację. Jeśli różne banki emitowały środki fiducjarne na mniej więcej tym samym poziomie, to ich roszczenia wypłat względem siebie równoważyły się i nie traciły złota na rzecz konkurencji. Zagrożeniem jednak było zjawisko masowego runu na banki, typowego dla recesji, nieuniknionej w systemie rezerw częściowych.
Następnym etapem było stworzenie systemu dewizowo-złotego (i później jego modyfikacji z Bretton Woods), który eliminował niebezpieczeństwo runu. Bezpośrednio na złoto wymieniana była tylko jedna waluta (najpierw funt, potem dolar) i tylko w przypadku transakcji międzynarodowych, kiedy sumy były na tyle duże, by posłużyć się złotymi sztabkami. Indywidualni obywatele zostali w praktyce pozbawieni dostępu do złota.
Ekspansja kredytu fiducjarnego nadal była ograniczona, co dobrze ilustruje następująca sytuacja: System Rezerwy Federalnej USA prowadził w drugiej połowie ubiegłego wieku bardzo ekspansywną politykę monetarną, w związku z czym duża ilość dolarów odpłynęła do Francji, skąd Amerykanie importowali potrzebne im towary. Francja zażądała w końcu wypłaty złota, co poważnie zagroziło rezerwom Fed-u. Jak widzimy, w systemie Bretton Woods państwa o wysokiej inflacji musiały obawiać się państw o niższej inflacji. Nadal istniał więc (choć bardzo okrojony) mechanizm ograniczenia ekspansji kredytu. Przestał on funkcjonować w 1971 r., kiedy prezydent Nixon całkowicie przeciął wszelkie powiązania pomiędzy złotem a dolarem.
Jak wyraźnie widać, historia bankowości to w zasadzie historia walki z koniecznością utrzymywania wysokich rezerw, a tym samym – ze złotem. Pusty pieniądz pozwala na niemal nieograniczoną kreację kredytu bez pokrycia. Skutkiem ubocznym prowadzenia polityki taniego kredytu jest kryzys długu publicznego i cykle koniunkturalne, kończące się załamaniem. Im więcej pieniądza fiducjarnego wpływa na rynek kredytowy, tym więcej zniekształceń pojawia się w gospodarce i tym boleśniejszy jest kryzys (dostosowanie).
Jedyną granicą ekspansji pozostaje hiperinflacja i wywołane nią zjawisko ucieczki od pieniądza, które znamy chociażby z historii Republiki Weimarskiej. Wydaje się więc logiczne, że pierwszym krokiem do naprawy systemu bankowego i do stabilnego pieniądza powinno być przywrócenie standardu złota. Dlaczego więc ekonomiści z Chicago proponują jedynie półśrodki?
Powodem jest obawa przed deflacją i przekonanie, że pieniądz powinien mieć pewną stałą siłę nabywczą. W tym celu odpowiedni organ, na podstawie statystyk dotyczących bieżących cen, musiałby odpowiednio zwiększać jego ilość. Ilość złota w obiegu, z powodów naturalnych, jest niezależna od rządowych zaleceń, a ekspansja kredytu fiducjarnego rodzi wcześniej wspomniane problemy.
Jak wybrnąć z tej sytuacji? Dekretem, na mocy którego pieniądz pusty staje się pieniądzem bazowym a odpowiedniej instytucji państwowej powierza się prawo do zwiększania jego podaży. Należy jednak pamiętać, że pieniądz nie jest neutralny dla gospodarki i zwiększenie jego ilości zawsze będzie powodować efekty w realnej gospodarce.
Omawiając pomysł Fishera warto przypomnieć, że on sam w pewnym sensie czerpał z dorobku Ludwiga von Misesa, pierwszego ekonomisty XX w., który proponował ustanowienie systemu bankowego z wymogiem stuprocentowej rezerwy dla depozytów na żądanie. Jednak Mises wysunął postulat, Fisher go nie zaadoptował, oparcia systemu pieniężnego na złocie, choć zdawał sobie sprawę, że prowadziłoby to do ciągłego obniżania się cen. System z tendencją deflacyjną jest jednak według Misesa lepszy, niż niebezpieczeństwa związane z inflacją. Mises zwracał uwagę na jeszcze jedną słabość rozwiązania proponowanego przez ekonomistów z Chicago: kiedy podaż pieniądza jest regulowana przez państwo (lub jego organy), rządy mogą nadużywać władzy w celu finansowania swoich wydatków lub ulegać presji różnych grup nacisku. Jest to szczególnie prawdopodobne, kiedy rząd wpadnie w kłopoty finansowe.
Ignacy Morawski stawia tezę, że Europa, mimo kryzysu, w jakim się znajduje, nie potrzebuje rewolucji w postaci stuprocentowych rezerw w formie pustego pieniądza, czy tym bardziej złota. Patrząc na mało rozsądny sposób, w jaki rozporządza się w strefie euro finansami, faktycznie można dojść do wniosku, że wystarczą zmiany w obrębie już funkcjonującego systemu.
Dość dziwne wydaje się np. faworyzowanie obligacji, kiedy Europa nie może poradzić sobie z długiem publicznym. Regulacje bazylejskie dzielą aktywa banków według ryzyka, jakie ze sobą niosą. Zgodnie z nimi, obligacje nie są obarczone żadnym ryzykiem, więc banki nie mają żadnych limitów w ich skupie. Banki komercyjne przedstawiają kupione obligacje w EBC jako zabezpieczenie i na tej podstawie mogą emitować nowe pieniądze. Co prawda EBC przez długi czas przyjmował jako zabezpieczenie jedynie obligacje z najwyższą oceną ratingową, ale wraz ze spadkami ratingu greckich obligacji, spadały też wymagania EBC. W ten sposób Eurosystem zapewnia stały rynek zbytu na obligacje państw członkowskich.
Jakby tego było mało, państwa członkowskie są pośrednio zachęcane do emitowania jak największej ilości obligacji. Państwo, które emituje ich najwięcej, czerpie z tego tytułu indywidualne korzyści – może finansować rozdęte wydatki publiczne i import z innych państw.
Czy wystarczy więc nałożyć ograniczenia emisji i skupu obligacji? Takie ograniczenia już obowiązywały – wspomniany wysoki rating minimalny na obligacje, które gotowy był akceptować EBC i limity dotyczące wysokości długu publicznego oraz deficytów. Limity wielokrotnie łamano bez żadnych konsekwencji, a EBC zaczął w końcu akceptować tzw. obligacje śmieciowe.
Czy w takiej sytuacji nie lepiej uniezależnić pieniądz od wpływu rządów i powrócić do standardu złota? Tym bardziej, że realnym źródłem problemu jest właśnie rezerwa cząstkowa, a nie sposób zakupu obligacji.
Jesús Huerta de Soto, w książce Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne, wykazuje, że pomimo różnorodności form zaplecza instytucjonalnego w różnych państwach, na przestrzeni ostatnich kilkuset lat, kryzysy i recesje pojawiały się wszędzie tam, gdzie nie respektowano tradycyjnego wymogu stuprocentowych rezerw.
W strefie euro problemy zadłużenia i cykli nakładają się na siebie – tani kredyt spowodował zbytni rozrost niektórych sektorów i w późniejszym terminie ich załamanie. Rządy państw dotkniętych konsekwencjami cykli próbowały wspomóc te sektory, co doprowadziło do radykalnego zwiększenia ich zadłużenia. Efekty obserwujemy obecnie.
Autor jest studentem. Członek Klubu Austriackiej Szkoły Ekonomii, prezes pilskiego oddziału Kongresu Nowej Prawicy.