Autor: Paweł Dobrowolski

ekonomista i ekspertem Instytutu Sobieskiego

Premier Tusk kupuje czas

Zadłużenie Polski rośnie nieprzerwanie od czasu Władysława Gomułki. Gierek mówił, że inwestujemy i modernizujemy. A po prostu kupił ówczesnej władzy trochę czasu. To samo mówi obecna władza. Skutek może być identyczny jak w latach 70.  - twierdzi Paweł Dobrowolski, ekspert Instytutu Sobieskiego i Fundacji Obywatelskiego Rozwoju.
Premier Tusk kupuje czas

Paweł Dobrowolski jest ekspertem Instytutu Sobieskiego i Fundacji Obywatelskiego Rozwoju

Rozmowy o podatkach stają się wyczerpujące. Chciałoby się powiedzieć coś optymistycznego i  miłego, w stylu np. Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale my ekonomiści mówimy od lat te same oczywistości bez żadnego skutku. Tak jak w sowieckiej fabryce traktorów zawsze wychodził czołg, tak samo teraz, gdy próbuje się powiedzieć coś pozytywnego o naszej polityce podatkowo-budżetowej, zawsze wychodzi krytyka nieodpowiedzialności miłościwie nam panujących.

Zadłużenie Polski rośnie nieprzerwanie od czasu Władysława Gomułki. Jedynym czasem, kiedy nasz dług spadł, były lata 90., kiedy to umorzono nam z powodów politycznych zagraniczne kredyty, bo USA były zainteresowane wspieraniem Polski. Już 40 lat konsumujemy więcej niż wytwarzamy. Edward Gierek mówił, że inwestujemy i modernizujemy. A po prostu kupił ówczesnej władzy trochę czasu wobec potrzeb powojennego wyżu demograficznego wchodzącego w dorosłość.  To samo mówi obecna władza. Niestety skutek może być identyczny, bo to rosnące zadłużenie trzeba będzie kiedyś spłacić.

Choć my Polacy jesteśmy na dorobku, to wśród narodów świata jesteśmy jednym z liderów konsumpcji.  Politycy i wyborcy kolaborują w przejadaniu przyszłości. Konsumpcja jako procent PKB jest w Polsce ponadprzeciętnie wysoka. Gdy spojrzeć na dane o  udziale spożycia prywatnego w PKB Polska jest jednym z liderów (konsumpcja prywatna to około 61 proc. naszego PKB). Politycy są tylko częścią problemu. Nasza tradycyjna postawa: „postaw się a zastaw się” nie sprzyja kumulowaniu dobrobytu. My nasz przyszły dobrobyt przejadamy dziś, zanim on się ugruntował. Chcemy jeść chochlą, gdy należy jeść łyżeczką.

Oszczędne narody skandynawskie (Dania 49 proc. konsumpcji w PKB, Norwegia 38,9 proc. ) i azjatyckie (np. Chiny 37,3 proc.), a nawet bracia Czesi (50 proc. PKB) przejadają mniej niż my. Natomiast w pierwszej dziesiątce państw z największym udziałem konsumpcji w PKB znajdziemy takie państwa jak USA (70 proc.), Rumunia (65,6 proc.), Bułgaria (68 proc.), Meksyk (66 proc.), Turcja (69,7 proc.), Grecja (72 proc.), Litwa (65,4 proc.), Łotwa (58,4 proc.), Cypr (68,4 proc.), Portugalia (66,6 proc.). USA to naród, który kupuje sobie dobre samopoczucie i ułudę mocarstwowości na kredyt.  Im wolno. Reszta to albo państwa ze strefy ciepłego klimatu, które zawsze mogą liczyć na zarobek z turystów, albo Litwa i Łotwa – małe państwa nadbałtyckie, które uwierzyły, że hulaj kredytodawca, bo dnia spłaty długów nie ma – ale boleśnie się sparzyły. To nie jest towarzystwo, w którym powinna znaleźć się Polska.

Dziesięć lat temu w stosunku do PKB dług był mniejszy o 10 punktów procentowych (nie 10 proc. proc.!), bo wynosił ok. 45 proc. Na koniec tego roku oficjalnie podawany dług publiczny wyniesie ok. 55 proc. Ile ten wskaźnik wyniesie za 10 lat? Chciałbym się mylić, ale skoro brak konkretnych działań, zmierzających do uzdrowienia finansów publicznych, to można założyć, że trend dotychczasowy będzie się utrzymywał i w ciągu 10 lat może urosnąć o kolejne 10 punktów procentowych. A wtedy na nic zda się opowiadanie o wzroście gospodarczym i rosnących inwestycjach.

Owszem zdarzają się lata szybkiego wzrostu gospodarczego, gdy w relacji do PKB dług spada, ale w latach spadku koniunktury zadłużenie błyskawicznie nadrabia te chwilowe spadki. Przestrzegam przez zbytnią wiarą w moc konstytucyjnego ograniczania długu na poziomie 60 proc. PKB. Gdy hamulec ten stanie się realnym ogranicznikiem, to na drodze ustawowej politycy mogą przecież zmienić definicję długu publicznego, na co zezwala im konstytucja.

Co gorsza prawdziwy dług publiczny to nie jest te 50-55 proc. które oficjalnie słyszymy, lecz po uwzględnieniu zobowiązań emerytalnych to jest ok. 200-300 proc. PKB. Po przełożeniu na przeciętnego obywatela mielibyśmy oficjalnie jakieś 18 tys. zł długu publicznego na głowę każdego Polaka. Po uwzględnieniu zobowiązań emerytalnych jest to już 70-100 tys. zł długu publicznego na głowę każdego Polaka. Czyli dwuosobowa rodzina z dwójką dzieci ma na głowie hipotetycznie jakieś 300-400 tys. zł publicznego długu do spłacenia.

Inni mają gorzej i to jedyna pozytywna wiadomość. Czy Polska zbankrutuje? Nie od razu i nie pierwsza. W odróżnieniu od wielu krajów Unii Europejskiej rozpoczęliśmy reformy sposobu płacenia za emerytury. Grecja, Włochy i Francja mają kłopot o wiele większy od naszego. Reforma emerytalna stanowi krok we właściwym kierunku.

Można zbudować dobrobyt w Polsce i uniknąć bankructwa, ale działać trzeba dziś. Kosmetyczne podwyżki podatków nic nie zmienią. Już dziś należy zmniejszać zobowiązania związane z przywilejami emerytalnymi różnych grup zawodowych. Polska jest niezwykle hojna dla emerytów. Polacy to młode społeczeństwo, ale państwo wydaje bardzo dużo pieniędzy na emerytury. Na 27 krajów Unii Europejskiej Polska ma czwarte najmłodsze społeczeństwo, ale pod względem udziału wydatków na emerytury w stosunku do PKB zajmujemy nieproporcjonalnie wysokie, szóste miejsce. Polskę w tym zestawieniu wyprzedzają tylko Włochy, Niemcy, Austria, Francja, Holandia. Ale to akurat jest zrozumiałe, bo oni mają starsze i znacznie zamożniejsze społeczeństwa.

Przykład Grecji pokazuje, że na kredyt można żyć wygodnie bardzo długo, ale kończy się to źle. U Greków brak samoograniczenia konsumpcji w latach 70., pogłębienie nierozsądnej polityki gospodarczej na początku lat 80. oraz kryzys w 2010 świadczą o tym, że długo można żyć ponad stan za pieniądze innych. Ale powrót do rzeczywistości, który Grecji zajął jakieś 40 lat, jest nieunikniony. A  gdy już nadejdzie, jest bardzo bolesny.

Dziś nasz rząd opowiada nam o jedynej w Europie zielonej wyspie wzrostu. Ale jest to wzrost finansowany transferami z UE i wydatkami publicznymi na kredyt, które przykrywają prawdziwe problemy naszej gospodarki. Od początku swych rządów PO rozkręca koniunkturę wydatkami budżetowymi nie pokrytymi przychodami. W 2008 r. deficyt budżetowy wzrósł do 3,7 proc. PKB (z 1,9 proc. PKB w 2007 r.), by następnie w 2009 r. skokowo wzrosnąć do 7,1 proc. PKB. Nasz budżet w coraz większym stopniu jest też uzupełniany środkami podatników unijnych. W 2007 r. środki z UE stanowiły 3,2 proc. przychodów budżetowych, w 2008 r. było to już 5,8 proc., a w 2009 r. 11,6 proc. A to oznacza, że bez pieniędzy niemieckich i innych europejskich podatników w zeszłym i obecnym roku recesja obecna w innych krajach Europy mogłaby też pojawić się Polsce. Chwalimy się, że nasza gospodarka rośnie, a Niemcy i inne państwa UE mają recesję. Ale to Niemcy i inne państwa UE dopłacają do naszego budżetu.

Nasi politycy podobnie jak kiedyś greccy marnują pieniądze publiczne, by zyskać poklask.  Rekordowe zatrudnienie ponad 40 tysięcy nowych urzędników w zeszłym roku, co stanowi zwiększenie biurokracji o ponad 10 proc., to tylko jeden z przykładów kupowania popularności i czasu przez rząd za nasze pieniądze. Niestety rosnące transfery z UE odsuwają konieczność cięcia wydatków i przeprowadzenia reform strukturalnych. Dlatego premier Tusk może dziś w Sejmie dworować sobie z „eksperymentatorów, radykałów, radykalnych reformatorów i wariatów”. Ale pomimo tych krotochwil, problemy się nawarstawiają. Powoli wyczerpujemy proste rezerwy wzrostu, dług publiczny rośnie, społeczeństwo się starzeje, a świat nie stoi w miejscu. My cały czas eksportujemy nieskoprzetworzone produkty i jesteśmy w najlepszym wypadku montownią samochodów wymyślonych gdzie indziej.

Polski pomysł na rodzimą Nokię sprowadza się do kupienia przez bank znajdujący się pod kontrolą państwa banku prywatnego. A liberalny rząd stojący przed największym deficytem budżetowym w historii III RP maskuje go kosmetyczną podwyżką podatków.

Paweł Dobrowolski jest ekspertem Instytutu Sobieskiego i Fundacji Obywatelskiego Rozwoju.

Paweł Dobrowolski jest ekspertem Instytutu Sobieskiego i Fundacji Obywatelskiego Rozwoju

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kto wciąż kupuje rosyjskie węglowodory?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Eksport paliw kopalnych jest kluczowym czynnikiem umożliwiającym rosyjską agresję militarną w Ukrainie.
Kto wciąż kupuje rosyjskie węglowodory?