Wielki kryzys, wielka inflacja, wielkie zamieszki? Niemcy tam były

Wydawało mi się, że analiza hiperinflacji w Niemczech po I wojnie światowej nie może wzbudzić większych emocji. Z grubsza wiadomo jak do niej doszło, jak się zakończyła, ile kosztowała Niemców, świat, torując w pewnej mierze drogę Hitlerowi do władzy. A jednak Kiedy pieniądz umiera, Adama Fergussona, jest lekturą pasjonującą.
Wielki kryzys, wielka inflacja, wielkie zamieszki? Niemcy tam były

Kiedy pieniądz umiera, Adam Fergusson, wydawnictwo Studio Emka 2012 r.

Kiedy pieniądz umiera angielskiego historyka Adama Fergussona, przez lata zapomniana książka napisana w 1975 roku, której polskie wydanie właśnie się ukazuje, jest lekturą pasjonującą. Fergusson, historyk i dziennikarz, łączy fakty, wątki polityczne i ekonomiczne ze znakomitym wyborem relacji zwykłych ludzi – Niemców, Austriaków, dyplomatów brytyjskich, dziennikarzy.

I ze swoim dyskretnym komentarzem pointuje z jednej strony absurdalne poglądy i decyzje niemieckiego rządu i banku centralnego, a z drugiej narastające w tempie wzrostu cen przejawy rozkładu więzi społecznych, wzrostu przestępczości, korupcji, zaniku wartości moralnych w warunkach zwierzęcej walki o  przetrwanie.

Był to czas, gdy „lepiej było mieć w rodzinie prostytutkę niż martwe dziecko; kradzież okazywała się lepszym wyborem niż śmierć głodowa; ciepło cenniejsze niż honor; odzież ważniejsza od demokracji; żywność – bardziej niezbędna niż wolność”.

Jeszcze niedawno wątpiłem w pamięć zbiorową Niemców. Trudno było mi uwierzyć, by doświadczenia sprzed 90 lat mogły tak mocno wryć się w pamięć narodu, by dziś stanowić podstawę dla postępowania władz i poglądów obywateli tego państwa w obronie mocnej waluty i zrównoważonego budżetu.

Czytając o horrorze wielkiej inflacji niemieckiej pomyślałem jednak, że może tak jest w istocie. Co oznacza, że gdyby Niemcy utraciły kontrolę na Europejskim Bankiem Centralnym (konflikt narasta), a w Europie inflacja wzrosła do dwucyfrowej, to już nie Grecja czy Portugalia, lecz one właśnie mogą opuścić strefę jako pierwsze. Absurdalne są bowiem argumenty, że mocna deutschemarka zagroziłaby niemieckiej gospodarce. Prawdziwe natomiast, że mocny pieniądz stanowi dla Niemców wartość nadrzędną.

Lepiej skupić się na zaufaniu do pieniądza

Trzymajmy się jednak historycznych faktów, a nie współczesnych hipotez. Właściwie fakty o hiperinflacji są znane. Koncepcja, że należy wydrukować tyle pieniędzy, ile potrzeba rządowi, który utracił niemal całkowicie zdolność ściągania podatków i zrównoważenia budżetu, doprowadziła do inflacji liczonej w setkach i tysiącach procent tygodniowo. A mimo to robi wrażenie, gdy czytamy, jak prezes Banku Rzeszy, Rudolf Havenstein opowiada z dumą, że jest w stanie podwoić ilość pieniądza w obiegu w ciągu dwóch dni, że na jego potrzeby   pracuje już 30 papierni, 150 drukarni i 2000 maszyn drukarskich, i  że Bank Rzeszy skutecznie wykonuje logistyczne zadanie codziennego  rozwiezienia ciężarówkami i samolotami ton banknotów. A gdy dochodzi do strajku drukarzy, sprowadza łamistrajków.

Robią też wrażenie groteskowe zachowania władz. Na przykład podatek od obżarstwa w Bawarii, by ograniczyć rozpasaną konsumpcję nakręcającą – jak sobie wyobrażano – wzrost cen. Te same władze nie mając wpływów podatkowych nie były nawet zdolne do obcięcia rządowych wydatków na promocję gimnastyki. Gdy zdarzało się, że zabrakło reichsmarek, korporacje, miasta i prowincje emitowały własne, też nic nie warte pieniądze.

Zakupy trwały godzinami, bo trzeba było przeliczać stale ceny. Zamawiany w restauracji kotlet kosztował mniej niż płaciło się za niego po zjedzeniu, wszak minęła godzina. Z tego samego powodu ludzie nie chodzili, lecz biegali po ulicach z koszami i plecakami pełnymi pieniędzy, szukając czegokolwiek do kupienia. Miastowi organizowali wyjazdy na wieś, gdzie toporami rozbijali obory i mordowali zwierzęta rolników, którzy nie chcieli ich sprzedać za papierowe pieniądze. Ministerstwo finansów płaciło urzędnikom ziemniakami. Horror jak z Hieronymusa Boscha i groteska jak z berlińskiego kabaretu.

Warstwa poznawcza książki to jednak jedynie pierwsza jej wartość. Druga pojawia się gdy uruchomimy wyobraźnię. Popatrzmy, na przykład, jak Francuzi chcąc do końca zniszczyć pokonanego rywala, po niezliczonych konferencjach aliantów (jak nie przymierzając szczytach strefy euro), narzucają Niemcom nawet nie upokarzające, lecz absurdalne warunki spłaty gigantycznych reparacji wojennych (miały wynieść bodaj czterokrotność produktu krajowego Niemiec w złocie).

Potem zajmują Nadrenię i okupują Zagłębie Ruhry, by wydrenować co można z gospodarki, przede wszystkim węgiel. Czyż nie ma tu podobieństwa do drastycznych oszczędności narzucanych przez Francję, tym razem wspólnie z Niemcami – Grecji, Irlandii, czy Portugalii? Czyż niezliczone w początku lat 20-tych zamieszki w Niemczech, bunty, pucze i gwałtowne demonstracje nacjonalistów i komunistów nie podsuwają obrazów płonących Aten i grabionych sklepów na Placu Syntagma? Czy 20-30 procentowe bezrobocie w końcowej fazie hiperinflacji nie jest dziś takie, jak w Grecji i Hiszpanii?

Idźmy dalej. Jedną z przyczyn, dla których wielka inflacja trwała tak długo, był stały nacisk wielkiego niemieckiego biznesu na druk pieniądza i nielimitowany kredyt z Banku Rzeszy. Znakomicie on służył powstawaniu fortun, przejmowaniu za grosze majątku, podtrzymywaniu istnienia fabryk. A czyż dziś uległość banków centralnych i rządów sparaliżowanych czarnymi wizjami wielkich bankierów i ich organizacji typu IIF, co stanie się gdy too big fail albo Grecja zbankrutuje, nie sprawił, że najpierw Federalna Rezerwa, a teraz Europejski Bank Centralny, łamiąc wszelkie reguły odpowiedzialnej polityki monetarnej, rozdęły swoje bilanse do monstrualnych rozmiarów? I zasilają banki setkami miliardów, kupują obligacje rządowe finansując zakupy emisją pustego pieniądza.

A czyż nie widzimy pewnego podobieństwa, gdy czytamy, jak w Niemczech tłumaczono inflację i jak tłumaczy się ją dziś w Polsce. Tam  wzrostem wartości funta i dolara, spekulacją, działalnością Żydów, ale nigdy oszalałym drukiem pieniądza mimo, że lud nazywał go konfetti. W  Polsce inflacja, od wielu miesięcy uporczywie przekraczająca już nie cel inflacyjny, lecz górne ograniczenia pasma dopuszczalnych wahań, usprawiedliwiana jest też czynnikami zewnętrznymi – awersją do ryzyka na świecie, albo wzrostem cen surowców.

Dobrze, to są tylko skojarzenia, na dodatek oczywiście całkowicie niepoprawne. Owszem, ktoś kto nie miał podwyżki od 6 lat dziś zarabia 20 procent mniej. A za złotego można kupić mniej niż połowę tego, co 12 lat wcześniej. Ale to drobiazg, przecież inflacja 4- czy 5-procentowa to nie 450-procentowa, ani tym bardziej 450 000-procentowa…

Wyobraźnia podsuwa jednak też, że przyjdzie dzień prawdy. Dziś masa wolnego pieniądza przewala się po świecie nadmuchując bańki takich aktywów jak akcje Apple (i nie tylko) czy surowce, złoto i srebro. Albo siedzi zamrożona na overnightach w bankach centralnych, depozytach bankowych, obligacjach niemieckich i nawet amerykańskich, nadal jeszcze uważanych za bezpieczne (choć już nie przez Chińczyków, którzy wyprzedają je coraz szybciej).

Szybkość obiegu pieniądza jest dostatecznie mała, by inflacja nadal pozostawała na poziomie do strawienia. Ale kiedyś, może już za dwa lub trzy lata, zacznie przyspieszać. I co wówczas? Czy ci, którzy wierzą, że bezkarnie można drukować pieniądze papierowe i elektroniczne, będą mieli w sobie dość odwagi, by drastycznie podnieść stopy procentowe i zdusić ogień inflacji w zarodku? Po to aby wyrwać się za cenę nowej fali recesji z chorej symbiozy rządowo-bankowej, która dziś służy ratowaniu  instytucji finansowych kosztem ciułaczy; rządowych dłużników kosztem wierzycieli; bankrutów kosztem podatników. Przecież to powtórzenie – w innej skali rzecz jasna – doświadczenia niemieckiej hiperinflacji, która wyzerowała majątki oszczędnych i nagrodziła dłużników z rządem na czele.

Właściwie jedyny optymistyczny w miarę akcent w opowieści Fergussona to epilog hiperinflacji – po 5 latach jej rozkręcania Niemcy doszły do ściany. I wtedy Hjalmar Schacht, w przyszłości gospodarczy cudotwórca w rządzie Hitlera, ale i więzień kacetu w Sachsenhausen,  zdusił ją w kilka tygodni wprowadzając rentenmarkę i przywracając zaufanie do pieniądza.

Fergusson wydał „Kiedy pieniądz umiera” w czasie, gdy inflacja w tak wydawałoby się konserwatywnych monetarnie krajach jak USA i Wielka Brytania była dwucyfrowa, w Anglii sięgając w 1975 roku nawet 25 procent. A u nas mieliśmy zaledwie 23 lata temu roczny wskaźnik inflacji 639 procent. To tak niedawno.

Kiedy pieniądz umiera, Adam Fergusson, wydawnictwo Studio Emka 2012 r.

Otwarta licencja