Autor: Maciej Bałtowski

Wydział Ekonomiczny UMCS w Lublinie

Znowu o prywatyzacji pracowniczej

Polska należy do czołówki europejskiej, jeśli chodzi o upowszechnienie własności wśród załóg pracowniczych. Proces ten nie przyniósł istotnych korzyści ekonomicznych dla prywatyzowanych przedsiębiorstw, a więc dla całej gospodarki. Niemniej jego podjęcie na początku przemian transformacyjnych było racjonalne, przede wszystkim z powodów społecznych. Natomiast teraz, po 20 latach, nie ma – jak sądzę – żadnych istotnych przesłanek, aby ponownie uprzywilejowywać niektóre grupy obywateli.

W ramach nowych inicjatyw prywatyzacyjnych przygotowywanych przez rząd pojawił  się lansowany przez Ministerstwo Gospodarki projekt upowszechniania i wspierania prywatyzacji pracowniczej. Pomysły m.in. Waldemara Pawlaka zmaterializowały się na razie w dokumencie przyjętym przez rząd 20 października, dotyczącym udzielania poręczeń finansowych przy prywatyzacji z udziałem pracowników i tzw. spółek aktywności obywatelskiej. Na stronach internetowych Ministerstwa pojawił się obszerny raport analityczny na temat prywatyzacji pracowniczej i akcjonariatu pracowniczego w wybranych krajach UE oraz w Stanach Zjednoczonych [5], a także poradnik dla załóg dotyczący prywatyzacji pracowniczej.

Warto więc przypomnieć – także ku przestrodze – dotychczasowy przebieg i efekty prywatyzacji pracowniczej w Polsce, pamiętając, że ta formuła prywatyzacyjna stanowi od roku 1990 charakterystyczną cechę polskiego modelu prywatyzacji.

Trochę historii

Już w końcu lat 80. XX w. ukształtowała się liczna i stosunkowo wpływowa grupa ekonomistów, polityków i działaczy samorządów pracowniczych, i to nie tylko wśród opozycji, ale także wśród części elity ówczesnej władzy, którzy sens i istotę przemian ustrojowych i własnościowych w gospodarce polskiej dostrzegali w szerokim uwłaszczeniu załóg pracowniczych. Domagali się oni silnie preferencyjnego potraktowania pracowników przedsiębiorstw państwowych w procesie przekształceń własnościowych, aż do usankcjonowania własności kolektywnej, motywując to z jednej strony racjami historycznymi (zasługi „Solidarności”, a więc środowisk pracowniczych, w obaleniu ustroju socjalistycznego), a z drugiej – dostrzegając w tym niezbędny warunek uzyskania szerokiego poparcia społecznego dla prywatyzacji, traktowanej jako niezbywalny element nadchodzących reform ustrojowych.

W lecie 1989 r. pojawiła się w Polsce sprowadzona z USA idea ESOP-u (Employee Share Ownership Plan), czyli systemów pracowniczych udziałów kapitałowych, która spotkała się z gorącą aprobatą ze strony „Solidarności”. Zwolennikom ESOP-u wydawało się, że koncepcje powszechnego akcjonariatu pracowniczego idealnie odpowiadają oczekiwaniom i warunkom gospodarki polskiej. Widziano w nich swego rodzaju panaceum, przede wszystkim o charakterze społecznym, na dolegliwości związane z procesem transformacji ustrojowej, zapominając jakby, że w rozwiniętych krajach Zachodu udział akcjonariatu pracowniczego we własności gospodarczej nie przekraczał 1 proc. Koncepcje ESOP-u były szczególnie mocno krytykowane przez zespół ministra Krzysztofa Lisa – pełnomocnika rządu Tadeusza Mazowieckiego ds. przekształceń własnościowych. Mimo że był to pomysł „importowany” z kapitalistycznych Stanów Zjednoczonych, uważano, że w warunkach polskich, po czterdziestu latach realnego socjalizmu i ośmiu latach istnienia rozwiązań samorządowych w gospodarce państwowej, ESOP-y mogły być istotną przeszkodą na drodze do kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Szczególnie niebezpieczna wydawała się koncepcja „trustu”, czyli kolektywnej własności akcji, bowiem jej upowszechnienie uniemożliwiłoby praktycznie stworzenie rynku kapitałowego, a więc także mechanizmów giełdowej alokacji kapitałów inwestycyjnych.

Rządowy projekt ustawy o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, opracowany przez zespół Krzysztofa Lisa, został przekazany do Sejmu w marcu 1990 r. Po długotrwałych dyskusjach i sporach, dotyczących głównie właśnie udziału pracowników w prywatyzacji, przyjęto w lipcu 1990 r. rozwiązanie ustawowe bliskie przedłożeniu rządowemu. Z różnych postulowanych form uprzywilejowania pracowników przy prywatyzacji kapitałowej (pośredniej), dotyczącej największych przedsiębiorstw,  zachowana została jedna podstawowa – możliwość nabycia na bardzo preferencyjnych warunkach do 20 proc.  akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw (od 1997 r. jest to do 15 proc. akcji otrzymywanych bezpłatnie). Pracownicy uzyskali też prawo obsadzania 1/3 składu rady nadzorczej spółki powstałej w wyniku przekształcenia przedsiębiorstwa państwowego. Znacznie większe przywileje dla załóg pojawiły się w ramach prywatyzacji bezpośredniej. Utworzona została specjalna uprzywilejowana ścieżka prywatyzacji, tzw. leasing pracowniczy, czyli „przejmowanie przedsiębiorstw państwowych do odpłatnego korzystania przez spółki utworzone z udziałem pracowników”, co w praktyce oznaczało możliwość obejmowania przez załogi pracownicze na warunkach prawa „pierwokupu” pełnej kontroli nad mniejszymi (ale wcale nie małymi, bo w praktyce zatrudniającymi nawet 300–500 pracowników) przedsiębiorstwami państwowymi. Załogi otrzymały też znaczące uprawnienia do inicjowania prywatyzacji.

Dodać  należy, że różne formy uwłaszczania pracowników prywatyzowanych przedsiębiorstw pojawiły się w latach 90. w większości transformujących się gospodarek krajów byłego bloku radzieckiego, głównie jako element prywatyzacji masowej. Na przykład w Rosji właśnie w ramach prywatyzacji masowej pakiety kontrolne wielu przedsiębiorstw państwowych zostały przekazane insiderom, a więc pracownikom i menedżerom. Poprywatyzacyjna własność pracownicza nabrała szczególnego znaczenia – oprócz Polski – w krajach b. Jugosławii, a więc tam, gdzie istniały tradycje samorządowego przedsiębiorstwa państwowego. Trzeba przy tym wyraźnie odróżniać sytuację, kiedy pracownicy obejmują większościową kontrolę nad prywatyzowanymi przedsiębiorstwami (co miało właśnie miejsce głównie w Polsce i krajach byłej Jugosławii), od sytuacji, kiedy pracownicy stają się mniejszościowymi akcjonariuszami przekształconego przedsiębiorstwa, w którym pojawia się zewnętrzny inwestor strategiczny.

Ocena i wnioski

Do roku 2007 prywatyzacja ścieżką leasingu pracowniczego (której zasady zmieniła nieco nowa ustawa prywatyzacyjna z roku 1997) objęła ok. 1400 byłych przedsiębiorstw państwowych. Przy czym, co ważne, jej tempo wydatnie słabło. Podczas gdy na początku lat 90. tę formę prywatyzacji stosowano rocznie wobec 200–300 przedsiębiorstw, to na początku lat 2000. było to 20–30 przedsiębiorstw, a w roku 2007 jedynie 6 (!).

Oceny prywatyzacji pracowniczej (w rozumieniu przejmowania przez pracowników większościowej kontroli nad przedsiębiorstwami) nie są jednoznaczne, zmieniają się wraz z upływem czasu i – co trzeba podkreślić – rzadko kiedy bywają wolne od ideologicznego podtekstu. Wybór, kogo uczynić beneficjantem prywatyzacji, był i jest do dziś wyborem stricte politycznym. W literaturze polskiej i zagranicznej ([2], [3]) istnieją obszerne, dobrze udokumentowane badania empiryczne (także przeprowadzone przez autora niniejszego tekstu), które umożliwiają spojrzenie na efekty prywatyzacji pracowniczej w sposób maksymalnie wyważony i bezstronny. Z badań tych wynika kilka zasadniczych konstatacji:

1. Prywatyzacji pracowniczej podlegały na początku lat 90. w pierwszym rzędzie przedsiębiorstwa państwowe znajdujące się w najlepszej kondycji finansowej – w nich właśnie pracownicy realizowali swoje prawo pierwszeństwa. Z reguły nie decydowali się natomiast na przejmowanie przedsiębiorstw „gorszych”, nie posiadających klarownych perspektyw rozwojowych. Ten fakt bardzo silnie rzutował na poprywatyzacyjne losy przedsiębiorstw i ich efekty ekonomiczne, a przy wszelkich badaniach empirycznych zbiór przedsiębiorstw poddanych prywatyzacji pracowniczej z natury rzeczy był od początku w lepszej kondycji niż zbiór pozostałych przedsiębiorstw sprywatyzowanych, co wypaczało porównania.

2. Badania przeprowadzone po kilku latach funkcjonowania spółek pracowniczych na licznej, reprezentatywnej próbie ciągnionej (tzn. obejmującej w kolejnych latach zbiór tych samych przedsiębiorstw) wskazywały na ich immanentne słabości, szczególnie w porównaniu z analogiczną próbą przedsiębiorstw sprywatyzowanych kapitałowo,  zarówno z udziałem kapitału krajowego jak i zagranicznego – brak szerszych działań restrukturyzacyjnych, preferowanie bieżącego podwyższania wynagrodzeń kosztem możliwości rozwojowych, relatywnie niewielkie inwestycje o charakterze długookresowym, niewielka innowacyjność technologiczna, wreszcie mała mobilność kapitału. Konsekwencją tego była znacznie mniejsza dynamika przychodów próby spółek pracowniczych w stosunku do spółek sprywatyzowanych kapitałowo, znacznie mniejsza wydajność pracy i znacznie niższe wskaźniki inwestycji ([1], [2]).

3. Powszechnie występującym zjawiskiem okazała się tzw. wtórna prywatyzacja, a więc głębokie, zasadnicze zmiany własnościowe spółek pracowniczych występujące kilka lat po pierwotnych przekształceniach własnościowych. Zjawisko to, dobrze opisane w literaturze światowej (secondary privatization – [1], [2], [3]), wystąpiło głównie w Polsce oraz w Słowenii. Już w roku 2000 badania wskazywały [2], że około połowa spółek pracowniczych sprywatyzowanych na początku lat 90. znajduje się poza kontrolą właścicielską załóg pracowniczych. W ostatnich latach zjawisko to przybrało jeszcze na sile i obecnie można szacować, że ok. 2/3 przedsiębiorstw, które wybrały prywatyzację w formie leasingu pracowniczego, ma nowych, z reguły zewnętrznych właścicieli.

Najczęściej do prywatyzacji wtórnej dochodziło w dwóch przypadkach:

  • przejęte przez pracowników przedsiębiorstwo nie generowało zysków wystarczających do spłaty rat leasingowych i zaspokojenia wygórowanych oczekiwań nowych właścicieli, którzy jednocześnie nie byli w stanie przeprowadzić głębszych działań restrukturyzacyjnych ani dostosowawczych. Bieżące funkcjonowanie i wypłaty dywidend były więc finansowane kosztem potrzeb rozwojowych, co w ciągu kilku lat doprowadzało do stanu „przedzawałowego”. Ratunkiem okazywał się inwestor zewnętrzny, często konkurent z branży, który przejmował kontrolę właścicielską nad przedsiębiorstwem.
  • pracownikom udawało się osiągnąć sukces, spłacić raty leasingowe i utrzymać rozwój przedsiębiorstwa (co nie było takie rzadkie, biorąc pod uwagę fakt, że na początku lat 90. spółki pracownicze były tworzone, jak wspomniałem, na bazie najlepszych przedsiębiorstw państwowych, często o ugruntowanej, monopolistycznej pozycji rynkowej). Ale w warunkach rosnącej konkurencji z biegiem lat zyski malały, a dalszy rozwój wymagał znacznych nakładów inwestycyjnych i działań restrukturyzacyjnych (szczególnie w obszarze zatrudnienia), na co ze strony „zbiorowego właściciela” z reguły nie było zgody. Wtedy pojawiało się inne rozwiązanie – odsprzedaż posiadanych akcji inwestorowi zewnętrznemu po dobrej cenie, zapewniającej większości pracownikom sowite, jednorazowe dochody, często w wysokości pozwalającej na „urządzenie się” na długie lata.

Z tych empirycznie uzasadnionych stwierdzeń wynikają niezwykle mocne argumenty przeciw prywatyzacji pracowniczej:

1. Mimo że spółki pracownicze powstawały na bazie „najlepszych” przedsiębiorstw państwowych, to nie wykazują one wyższej bieżącej efektywności niż spółki prywatyzowane w inny sposób, a ich zdolność do długookresowego rozwoju jest niewątpliwie mniejsza (wskazują na to również najnowsze badania porównawcze uznanych autorów zachodnich [4]).

2. Prywatyzacja pracownicza nie ma in gremio charakteru trwałego – jest jedynie pierwszym krokiem w kierunku „normalnej”, kapitalistycznej struktury własnościowej. Wszelkie preferencje i ułatwienia dla spółek pracowniczych, skutkujące zawsze zmniejszeniem wpływów budżetowych z prywatyzacji, oznaczają w ostatecznym wymiarze finansowe wspieranie pracowników prywatyzowanych przedsiębiorstw przez pozostałych podatników. Wymierne korzyści z prywatyzacji pracowniczej odnoszą głównie pracownicy tych przedsiębiorstw, które w końcu, pośrednią drogą,  zostaną przejęte przez prawdziwych, profesjonalnych inwestorów.

Co wynika z analiz Ministerstwa Gospodarki

Analiza opracowania dotyczącego prywatyzacji pracowniczej na świecie, przygotowanego i opublikowanego przez Ministerstwo Gospodarki [5], prowadzi do interesujących wniosków:

1. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w większości krajów Europy spółki pozostające pod trwałą, większościową kontrolą właścicielską załóg pracowniczych stanowią zupełny margines gospodarki. W wielu krajach natomiast pracownicy posiadają mniejszościowe,  choć znaczące (jak np. we Francji w największych przedsiębiorstwach) udziały w spółkach, ale bez faktycznej kontroli właścicielskiej i zarządczej. Te dwie formuły partycypacji pracowniczej trzeba bezwzględnie odróżniać.

2. W krajach Europy Zachodniej stosunkowo często występowała w praktyce prywatyzacyjnej – nieznana w polskim modelu prywatyzacji – technika MBO (Management Buy-Out), a więc przejmowanie kontroli nad przedsiębiorstwami przez kadrę zarządzającą, niekiedy z mniejszościowym udziałem pozostałych pracowników. Ta technika prywatyzacji kreuje jednak profesjonalnego, ryzykującego własnymi środkami inwestora (MBO zwykle wiąże się z kredytami bankowymi dla kadry zarządzającej na wykup przedsiębiorstwa) i ma bardzo niewiele wspólnego z polskim modelem prywatyzacji pracowniczej w drodze leasingu. Jest to w zasadzie prywatyzacja menedżerska, nie pracownicza. Była ona szczególnie popularna przy przekształceniach własnościowych w b. NRD, a także w Rosji.

3. Z opracowania MG wynika, że w zestawieniu 100 największych europejskich spółek z udziałem pracowników jedynie w 11 przypadkach pracownicy posiadali większościowe (kontrolne) pakiety akcji. W pozostałych przypadkach były to udziały mniejszościowe, nader często zupełnie drobne. W ostatnich 10 latach liczba spółek pracowniczych wyraźnie zresztą maleje w takich krajach jak np. Hiszpania, Czechy, Słowenia czy Rosja.

Konkluzje

Polska ze swoimi 1400 przedsiębiorstwami średniej wielkości przejętymi przez spółki pracownicze w drodze leasingu (z których nadal kilkaset pozostaje pod kontrolą pracowników) i ze znacznymi przywilejami pracowniczymi przy innych ścieżkach prywatyzacyjnych, plasuje się w czołówce krajów Europy, gdy chodzi o upowszechnienie własności wśród załóg pracowniczych. Proces ten nie przyniósł istotnych korzyści ekonomicznych dla prywatyzowanych przedsiębiorstw, a więc dla całej gospodarki, niemniej jego podjęcie i zrealizowanie na początku przemian transformacyjnych było racjonalne,  przede wszystkim z powodów społecznych.

Natomiast teraz, po 20 latach, nie ma – jak sądzę – żadnych istotnych przesłanek, aby ponownie uprzywilejowywać niektóre grupy obywateli (tj. pracowników prywatyzowanych przedsiębiorstw) kosztem zmniejszania wpływów budżetowych z prywatyzacji. Stare przepisy dotyczące prywatyzacji pracowniczej i różnych przywilejów pracowniczych przy innych ścieżkach prywatyzacyjnych wciąż przecież obowiązują i nie ma uzasadnienia, ani ekonomicznego ani społecznego, aby je rozszerzać czy modyfikować. W tym świetle pomysł Ministerstwa Gospodarki uważam za chybiony.

Literatura:

  1. P. Kozarzewski, R. Woodward, Secondary Privatization in Poland (Part I): Evolution of Ownership Structure and Company Performance in Firms Privatized by Employee Buyouts, CASE Network Reports No. 47, 2001.
  2. M. Bałtowski (red.), Przedsiębiorstwa sprywatyzowane w gospodarce polskiej, WN PWN, Warszawa 2002.
  3. Secondary Privatization in Transition Economies. The Evolution of Ownership in the Czech Republic, Poland and Slovenia, eds. B. Błaszczyk, R. Woodward, I. Hashi, Palgrave, London 2003.
  4. S. Estrin, J. Hanousek, E. Kocenda, J. Svejnar, The Effects of Privatization and Ownership in Transition Economies, „Journal of Economic Literature” 2009, 47.
  5. Informacja nt. prywatyzacji pracowniczej i akcjonariatu pracowniczego w wybranych państwach członkowskich Unii Europejskiej oraz w USA, Ministerstwo Gospodarki, Warszawa, wrzesień 2009, www.mg.gov.pl

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane