Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Związkowa presja na Berlin

Zanim podwyższy się wiek emerytalny, należy przede wszystkim zwiększyć wskaźnik zatrudnienia kobiet, zmniejszyć bezrobocie, prowadzić dobrą politykę imigracyjną oraz rozbudować ochronę pracowników i ochronę zdrowia, dzięki czemu ludzie mogliby pracować dłużej – przekonuje dr Dierk Hirschel, główny ekonomista przy centrali związku zawodowego ver.di.
Związkowa presja na Berlin

Dierk Hirschel, fot. arch. autora

Z zachodu docierają do nas coraz lepsze informacje o stanie niemieckiej gospodarki. Ma to znaczenie także dla koniunktury w Polsce. Ale niepokoić może fakt, że w Niemczech narasta sprzeciw związków zawodowych wobec podwyższenia wieku emerytalnego do 67 roku życia. Wydłużanie wieku emerytalnego o dwa lata potrwa aż 20 lat – w latach 2012-24 co roku ustawowy wiek emerytalny podwyższany będzie o 1 miesiąc, zaś w okresie 2025-31 o dwa miesiące. Część ekspertów uważa to za społecznie akceptowalne rozwiązanie. Dlaczego więc odrzucają teraz Państwo coś, co zostało uchwalone już trzy lata temu i co jest obowiązującym w Niemczech prawem? Tym bardziej, że może to zaszkodzić niemieckiej gospodarce.

Nie może być tak, że tylko pracobiorcy ponoszą koszty kryzysu, zaś zyski z ożywienia gospodarczego pozostają u przedsiębiorców. Emerytura od 67 roku życia oznacza de facto redukcję tego świadczenia. W wielu dziedzinach przemysłu pracownicy nie będą przecież w stanie pracować tak długo i nadal będą odchodzić na emeryturę w wielu 65 lat, co w przyszłości będzie oznaczać wcześniejszą i mniejszą emeryturę. Z tego powodu ich świadczenia będą niższe o około 7 proc. i na to nie możemy się zgodzić.

Jeśli jednak pracownicy pójdą na emeryturę w wieku ustawowym niczego nie stracą. Jaki jest powód, by zmusić polityków do wycofania się z tego projektu?

Główny powód to taki, że jest to błędny projekt. Istnieje wiele sposobów na zwiększenie puli pieniędzy w systemie zabezpieczeń społecznych i naprawdę nie musi to być podwyższenie wieku emerytalnego. Należy przede wszystkim zwiększyć wskaźnik zatrudnienia kobiet, zmniejszyć bezrobocie, prowadzić dobrą politykę imigracyjną oraz rozbudować ochronę pracowników i ochronę zdrowia, dzięki czemu ludzie mogliby pracować dłużej. Gdyby politycy zrobili to wszystko, nie brakowałoby pieniędzy ze składek ubezpieczonych i nie trzeba byłoby podnosić wieku emerytalnego. Jednak politycy w Niemczech zawiedli w tych dziedzinach – nie tylko nie stworzyli warunków dla ludzi, którzy chcieliby łączyć pracę z rodziną, ale również umożliwili niekorzystne dla pracujących regulacje na rynku pracy. Z tych powodów brakuje teraz pieniędzy w niemieckim kasach emerytalnych. Ten kryzys nie jest wywołany sytuacją demograficzną kraju, ale złą polityką społeczno-gospodarczą.

Ale faktem jest, że niemieckie społeczeństwo się starzeje – albo więc Niemcy będą dłużej pracować, albo będą musieli sprowadzić więcej pracowników z zagranicy.

Demografia nie jest najważniejsza dla systemu emerytalnego. Kluczowy jest stosunek liczby płacących składki do liczby świadczeniobiorców. I na tę relację można wpływać przez inne polityki niż tylko poprzez politykę demograficzną. Działania na rzecz zwiększenia wskaźnika zatrudnienia w Niemczech uchroniłyby nas przed manipulowaniem systemem zabezpieczeń społecznych. Ta kwestia łączy się z problemem redystrybucji bogactwa. Od 2000 r. płace realne w Niemczech spadły, co sprawiło, że tak powoli rosną wpływy ze składek emerytalnych. Dlatego zarobki muszą zostać u nas podwyższone, co poprawi finansową kondycję systemu ubezpieczeń społecznych. Właśnie dlatego oceniam, że demografia jest w tej dyskusji pobocznym wątkiem. Przecież niekorzystne zjawiska demograficzne miały miejsce w Niemczech już w latach 50. i 70., ale udało się ograniczyć ich konsekwencje, ponieważ rozwijała się gospodarka, rosło zatrudnienie i wydajność. Zresztą ta debata łączy się z interesami pracodawców, którzy poprzez reformę emerytur chcą zmniejszyć swoje koszty i przerzucić ciężary restrukturyzacji na pracowników.

W tej sytuacji może okazać się,  że trzeba będzie sprowadzić do Niemiec nowych gastarbeiterów. Być może będzie to korzystne dla gospodarki, ale czy dobrze zniesie to społeczeństwo?

Oficjalnie mamy w Niemczech 3 mln bezrobotnych. Jednak równocześnie aż 9 mln Niemców szuka pracy i nie może jej znaleźć. Widać więc, że mamy wystarczająco wiele siły roboczej, ale politycy nie potrafią stworzyć odpowiednich warunków dla rozwoju gospodarki i zwiększenia zatrudnienia. To jest zasadniczy problem, który oczywiście łączy się z innymi kwestiami. Jednak imigracja podobnie jak demografia nie jest tu rozstrzygająca. Jeśli porównamy Niemcy z Danią i Szwecją, to zobaczymy, że wskaźnik zatrudnienia kobiet jest u nas aż o 10 pkt. proc. niższy. Wynika to z tego, że nie potrafimy stworzyć wystarczającej liczby żłobków i przedszkoli, co pozwoliłoby większej grupie kobiet na aktywność zawodową i co z kolei zwiększyłoby wpływy kas emerytalnych.

Niektórzy niemieccy eksperci prognozują jednak, że w Niemczech będzie brakować fachowców i ten problem jeszcze się zaostrzy jeśli pracownicy będą wcześniej odchodzić na emeryturę.

Nie ma żadnego niedoboru wykwalifikowanej siły roboczej. To tylko propaganda organizacji pracodawców. Jeśli przyjrzeć się uważnie statystkom z niemieckiego rynku pracy, to okaże się, że w branżach, o których mówi się, że brakuje im fachowców, znajdziemy więcej bezrobotnych niż stanowisk, na które można zatrudnić ludzi. Dotyczy to na przykład inżynierów, architektów, czy pracowników wykwalifikowanych w branży elektrycznej. Problem polega na tym, że przedsiębiorstwa nie chcą zatrudniać starszych pracowników, którzy mają już odpowiednie kwalifikacje, ale od jakiegoś czasu byli zameldowani jako bezrobotni. Dyskusja o sprowadzaniu tanich wykwalifikowanych pracowników z Polski, Czech, czy Indii jest sposobem na zwiększenie  presji płacowej na niemieckich pracowników. Gdyby rzeczywiście niemieckim firmom brakowałyby fachowców, to rosłyby płace inżynierów, czy medyków. Tak jednak się nie dzieje.

Narzeka Pan na spadające płace realne w Niemczech, ale przecież to podstawa sukcesu niemieckich firm eksportowych.

Właśnie na tym polega nasz problem. Udział eksportu w niemieckim PKB wynosi już 54 proc., zaś 80 proc. miejsc pracy uzależnionych jest rynku wewnętrznego. Ponieważ płace nie rosną, słabo rozwija się popyt wewnętrzny i rośnie nasze uzależnienie od eksportu. Praktycznie cały niemiecki wzrost gospodarczy jest w mniejszym lub większym stopniu związany z naszym handlem zagranicznym i do czego w strefie euro prowadzi ta sytuacja, nie potrzebuję szczegółowo wyjaśniać. Zapewne w przyszłym roku będziemy przeżywać rozpad eurolandu, bo takie kraje jak Grecja, Hiszpania, czy Włochy nie są w stanie eksportować swoich towarów do Niemiec, ponieważ niemiecki rynek pogrążony jest w stagnacji. Równocześnie tanie, ale dobre jakościowo towary z Niemiec dominują na rynkach w innych krajach strefy euro, co prowadzi do tego, że te państwa nie są w stanie się rozwijać gospodarczo i nie będą zdolne do tego, by spłacić swoje długi. Nieuchronnym zakończeniem tej sytuacji będzie to, że te kraje znajdą się w pułapce zadłużenia, co doprowadzi do upadku unii walutowej.

To niezwykle pesymistyczna wizja. Co zrobić, by pomóc niemieckim pracownikom, a tym samym i Europie? Niemcy powinni pracować do 65 roku życia, ale w zamian płacić wyższe składki emerytalne?

Gdyby podnieść składkę emerytalną o 0,5 pkt. proc. – zarówno tę płaconą przez pracodawców jak i pracowników – wówczas udałoby się zasypać te dziurę w systemie ubezpieczeń społecznych. Jednak jest to rozwiązanie na krótką metę. W średniej perspektywie konieczna jest zmiana relacji pracujących do świadczeniobiorców, o czym już wcześniej mówiłem. Chodzi głównie o to, by pracowało więcej kobiet, było mniej bezrobotnych, a więcej umów o świadczeniu pracy podlegało prawu o zabezpieczeniu socjalnym. Oczywiście, musimy też dyskutować o imigracji do Niemiec. Gdyby się zabrać za to wszystko, nie byłoby dyskusji o finansowej dziurze w niemieckim systemie emerytalnym. Jednak obecny niemieckich rząd jest niestety niezdolny, by podjąć się tych zadań. Właśnie dlatego związki zawodowe mobilizują pracowników do protestów przeciw społeczno-gospodarczej polityce gabinetu Angeli Merkel i przeciw dotychczasowemu kierunkowi rozwoju. Jeśli dotychczasowa sytuacja się nie zmieni i nadal realne płace w Niemczech nie będą rosły, będziemy mieć kłopoty także z finansowaniem kas chorych.

Ale jak chcą Państwo to przeprowadzić? Przecież za ustawą podwyższającą wiek emerytalny  w Niemczech opowiedzieli się nawet socjaldemokraci w 2007 r., zaś w innych krajach np. we Francji dyskutuje się o podobnych rozwiązaniach. Dlaczego związki zawodowe chcą płynąć pod prąd międzynarodowym trendom gospodarczo-społecznym?  

Ostateczne decyzje w tej sprawie we Francji jeszcze nie zapadły i kontynuowane są tam protesty. Podobnie jest w Portugalii, gdzie zorganizowano niedawno strajk generalny przeciw tym propozycjom. Jeśli chodzi o Niemcy, to jest to kwestia większości politycznej. Najbliższe wybory parlamentarne odbędą się u nas w 2013 r. i według wszelkich prognoz zmieni się układ sił między głównymi partiami. Ale już wcześniej, na wiosnę 2011 r. mamy wybory w bardzo ważnym landzie, Badenii-Wirtembergii, gdzie koalicja chadecko-liberalna zapewne straci władzę – podobnie jak w kolejnych krajach związkowych. Oznacza to, że presja na rząd w Berlinie będzie rosła i wtedy zobaczymy, jak będzie się on zachowywał w tej sprawie. Równocześnie jako związki zawodowe wykorzystujemy wszelkie dostępne nam środki, by mobilizować naszych członków. Organizujemy manifestacje, docieramy do administracji i z pewnością będziemy mówić naszym sympatykom jak należały zachować się podczas najbliższych głosowań. Już teraz nasza działalność przynosi oczekiwane efekty – ok. 70 proc. społeczeństwa jest przeciwko emeryturze od 67 roku życia. Jeszcze bardziej obywatele popierają nasze żądanie wprowadzenia płacy minimalnej – z tym postulatem zgadza się 80 proc. z nich. Dlatego jesteśmy dość optymistyczni co do realizacji naszych  żądań. Odczuwamy na tyle silne prozwiązkowe nastroje, że tak naprawdę nie płyniemy przeciw prądowi, ale z prądem. Jeśli ktoś porusza się wbrew większości, to jest to aktualny niemiecki rząd.

Rozmawiał: Andrzej Godlewski

dr Dierk Hirschel jest głównym ekonomistą przy centrali związku zawodowego ver.di w Berlinie

Dierk Hirschel, fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi