Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

Frankel: pora na nowe zakotwiczenie inflacji

Przyszedł czas, by główne banki centralne świata zastanowiły się nad tym, jak prowadzą politykę pieniężną. Amerykańska Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny mimo niskich od lat stóp procentowych zderzają się z trwałą słabością gospodarki. Banki centralne w Wielkiej Brytanii oraz w Chinach przechodzą zaś pod nowe kierownictwo, co może za sobą pociągnąć nowe myślenie.
Frankel: pora na nowe zakotwiczenie inflacji

fot. Project Syndicate/DG

Dochodzi do tego Japonia, gdzie Shinző Abe jeszcze jako kandydat na premiera opozycyjnej Liberalnej Partii Demokratycznej (LDP), przed wyborami parlamentarnymi 16 grudnia domagał się bardziej ekspansywnej polityki pieniężnej.

Architekci polityki pieniężnej w niektórych krajach powinni rozważyć zwrot w stronę nominalnego wzrostu PKB jako jej celu – takie przestawienie powinno być jednak wprowadzane stopniowo, żeby zachować wiarygodność w odniesieniu do inflacji. Naprawdę, cel w postaci nominalnego wzrostu PKB jest zwłaszcza w przypadku gospodarek rozwiniętych lepszy niż status quo.

Banki centralne ogłaszają zasady lub cele w formie pewnych zmiennych ekonomicznych czyniąc to po to, by zakomunikować opinii publicznej swoje zamiary w polityce pieniężnej, zapewnić jej rozliczalność oraz „zakotwiczyć” oczekiwania.

Ustalały one jako cel:

– cenę złota (w systemie waluty złotej);

– wyznaczały go w postaci podaży pieniądza (w szczytowych dla monetaryzmu wczesnych latach 80. XX wieku);

– a także w postaci poziomu kursu walutowego (co pomogło krajom wschodzącym przezwyciężyć w latach 80. bardzo wysoką inflację i co było stosowane przez członków Unii Europejskiej w okresie dochodzenia do unii walutowej).

Każdy z tych schematów kończył się fiaskiem – czy to z braku złota, czy wskutek zmian w popycie na pieniądz czy w efekcie trwających latami ataków spekulacyjnych, które niszczyły waluty.

Obiegowa mądrość minionej dekady głosiła, że cel inflacyjny – czyli ustalanie pożądanego tempa wzrostu cen konsumpcyjnych – zapewnia polityce pieniężnej najlepsze ramy działania. Jednak zapoczątkowany w 2008 r. globalny kryzys finansowy ujawnił pewne niedostatki celu inflacyjnego – analogicznie zresztą jak było w przypadku kursu walutowego, którego wady jako celu polityki pieniężnej obnażyły kryzysy walutowe lat 90. XX wieku.

Przewagę nominalnego wzrostu PKB wobec celu inflacyjnego stanowi jego odporność, zwłaszcza jeśli chodzi o wstrząsy podażowe i wynikające ze zmian terms of trade. Gdyby na przykład EBC kierował się nominalnym PKB jako celem, mógłby uniknąć błędu z lata 2008 roku, kiedy – akurat gdy gospodarka wchodziła w recesję – na skok światowych cen ropy zareagował podniesieniem stóp procentowych, chcąc zapobiec wzrostowi cen konsumpcyjnych. Z kolei Fed mógłby uniknąć pomyłki w postaci nadmiernie łagodnej polityki pieniężnej w latach 2004-2006 (gdy wzrost nominalnego PKB przekraczał 6 proc. w skali roku).

Pomysł stosowania nominalnego PKB jako celu pojawia się od lat 80. XX wieku, kiedy to wielu makroekonomistów uznało go za logiczne rozwiązanie trudności, jakie stwarzało posługiwanie się w tym charakterze podażą pieniądza, zwłaszcza z uwagi na gwałtowne zmiany szybkości jego obiegu. Obecnie te propozycje odżyły – częściowo dlatego, żeby USA, Japonii i Europie zapewnić impuls monetarny w celu pobudzenia wzrostu, a jednocześnie utrzymać wiarygodną „kotwicę” nominalną. W gospodarce balansującej między ożywieniem a recesją cel w postaci 4-5 proc. wzrostu nominalnego PKB w przyszłym roku byłby skutecznym odpowiednikiem celu inflacyjnego na poziomie 4 proc.

W niektórych krajach rozwiniętych architekci polityki pieniężnej mają problem ze „stopami bliskimi zero”; krótkoterminowych nominalnych stóp procentowych nie można już bardziej obniżyć. Niektórzy ekonomiści proponowali ostatnio, żeby w reakcji na wysokie bezrobocie zwiększyć cel inflacyjny z tradycyjnych 2 do -powiedzmy – 4 proc. rocznie, dokonując tym samym obniżki realnych (skorygowanych o inflację) stóp procentowych. Lubią przy tym przypominać przewodniczącemu Fed, Benowi Bernanke, że dziesięć lat temu udzielił władzom japońskim podobnej rekomendacji.

Wiele banków centralnych mocno opiera się jednak akceptacji celu inflacyjnego na poziomie 4 czy nawet 3 proc. Nie mają najmniejszej ochoty zarzucać obecnego, z trudnością osiągniętego celu, który przez lata był skuteczną kotwicą oczekiwań inflacyjnych. Obawiają się bowiem, że nawet gdyby jego podwyższenie miało być wyraźnie tymczasowe, mogłoby spowodować trwałe szkody wiarygodności tej długookresowej „kotwicy”.

Jest to także jeden z powodów, dla których banki centralne niechętne są propozycji celu w postaci nominalnego wzrostu PKB. Obawiają się, że przyjęcie na przyszły rok celu w postaci nominalnego wzrostu PKB o 5 proc. czy więcej będzie naturalnie odbierane jako ustalenie celu inflacyjnego na poziomie wyższym niż 2 proc., to zaś na trwale zaszkodzi wiarygodności „kotwicy”.

Nie trzeba jednak rezygnować ze zgody na pozostawienie celu inflacyjnego na poziomie 2 proc. Praktycznym rozwiązaniem może być stopniowe wprowadzanie celu nominalnego PKB. Władze monetarne powinny zacząć od pominięcia publicznych projekcji realnego wzrostu PKB oraz inflacji w krótkim terminie przy jednoczesnym utrzymaniu projekcji wzrostu i inflacji w dłuższym okresie. Powinny także wzbogacić te informacje o projekcje nominalnego wzrostu PKB w dłuższym okresie. W Stanach Zjednoczonych wskaźnik ten powinien wynieść 4-4,5 proc., co w długim terminie sugeruje realny wzrost o 2-2,5 proc., czyli taki sam, jak obecnie. W Japonii cel byłby niższy – może 3 proc. nominalnego wzrostu PKB, jak ostatnio proponowała partia LDP – głównie z uwagi na brak przyrostu ludności. Takich posunięć nikt chyba nie nazwie inflacyjnymi.

Wkrótce potem do tych informacji powinno się dodać projekcje nominalnego wzrostu PKB w nadchodzących trzech latach. W USA, Wielkiej Brytanii i w strefie euro wynosiłyby one powyżej 4 proc. (w pierwszym roku może 5 proc., a w następnym – nawet 5,5 proc., ale nie zmienia to projekcji długookresowej na poziomie 4-4,5 proc.). Wywołałoby to mnóstwo publicznych spekulacji co do tego, ile z tych 5,5 proc. przypada na wzrost realny, a ile na inflację. Prawda jest taka, że banki centralne nie mają nad tym żadnej kontroli –  polityka pieniężna decyduje o wzroście i inflacji łącznie, ale nie o relatywnej wadze każdego z tych składników.

Przyjęcie celu w postaci nominalnego wzrostu PKB stanowi zapewnienie, że albo nastąpi przyspieszenie realnego wzrostu, albo – jeśli do tego nie dojdzie – że realna stopa procentowa automatycznie się obniży, co popchnie w górę popyt. Poziom celu nominalnego wzrostu PKB powinien być tak dobrany, żeby wprowadzić nominalny PKB na ścieżkę przyspieszonego wzrostu, zapewniającego powrót do trendu sprzed recesji. W długim okresie, gdy nominalny wzrost PKB ponownie znajdzie się na ścieżce 4-4,5 proc. wzrostu w skali roku, również wzrost realny powróci do swojego potencjału – powiedzmy 2-2,5 proc. – a inflacja ponownie ustali się na poziomie 1,5-2 proc.

Jeffrey Frankel

Autor jest profesorem w Harvard University, zajmuje się zagadnieniami formacji kapitału i wzrostu gospodarczego.

©Project Syndicate, 2012

www.project-syndicate.org

fot. Project Syndicate/DG

Tagi


Artykuły powiązane

Polityka monetarna przy bardzo niskich stopach procentowych

Kategoria: VoxEU
Badanie potwierdza, że transmisja polityki pieniężnej do gospodarki jest znacznie słabsza, kiedy nominalne stopy procentowe spadają do bardzo niskiego poziomu oraz że siła transmisji słabnie im dłużej stopy procentowe pozostają na niskim poziomie.
Polityka monetarna przy bardzo niskich stopach procentowych