Hiszpania w tarapatach

„The Economist” napisał, że Hiszpania stoi od stycznia na czele Unii, ale bynajmniej nie ze względu na przykład, który daje innym krajom. Bezrobocie sięgnęło 18 proc., czyli dwa razy więcej niż wynosi średnia we Wspólnocie, a wkrótce może przekroczyć 20 proc. Hiszpania niewiele ucierpiała na załamaniu się rynków finansowych. Nasze gospodarcze tarapaty wzięły się z potężnego tąpnięcia na rynku nieruchomości.

W styczniu Hiszpania objęła sześciomiesięczne przewodnictwo w Unii Europejskiej. Ambitną, dziesięcioletnią strategię rozwoju dla Europy, opartą na konkurencyjności i innowacyjności, którą przedstawił premier rządu Hiszpanii José Luis Zapatero, komentatorzy przyjęli chłodno. Wytknęli mu, że nie ma prawa pouczać innych, jak wyjść z kryzysu, w sytuacji, kiedy jego kraj tkwi w poważnych gospodarczych tarapatach.

Kłopoty zaczęły się na rynku nieruchomości w 2007 roku, jeszcze zanim złe wiadomości popłynęły z USA. Ceny domów osiągały wtedy w Hiszpanii monstrualne wysokości. Niemal każdy mógł się zapożyczyć w banku na kupno własnego lokum. Pękniecie tej nieruchomościowej bańki pociągnęło w dół całą hiszpańską gospodarkę. Tym bardziej, że rynek budowlany był głównym motorem wzrostu, czemu sprzyjała polityka fiskalna państwa. W rezultacie od połowy 2008 roku pracę straciło 1,5 mln osób. Bezrobocie sięgnęło w Hiszpanii 18 procent, czyli dwa razy więcej niż wynosi średnia w Unii. Analitycy nie wykluczają, że wskaźnik bezrobocia przekroczy w Hiszpanii nawet 20 procent. Sytuację pogarsza fakt, że hiszpański rynek pracy nie jest elastyczny, a niskie koszty pracy to już historia. Hiszpania wraca więc do problemów z początku lat 90., kiedy bezrobocie sięgało 22 procent.

W dodatku rośnie deficyt sektora finansów publicznych. Pod koniec października 2009 roku wynosił 59,3 mld euro, czyli 9 proc. PKB. Agencja Standard & Poor’s obniżyła perspektywę długoterminowego ratingu Hiszpanii ze stabilnej na negatywną. Brytyjski tygodnik „The Economist” napisał, że Hiszpania stoi teraz na czele Unii, ale bynajmniej nie ze względu na przykład, który daje innym krajom. Hiszpanie mają jednak nadzieję, że kryzys da się przezwyciężyć.

O jego przyczynach i sposobach na osiągnięcie wzrostu gospodarczego z Ikerem Beraza, ekonomistą i radcą ds. ekonomicznych Ambasady Hiszpanii w Warszawie, rozmawia Anna Gwozdowska.

Od 1986 roku, kiedy stosunkowo uboga Hiszpania dołączyła do Unii, minęła cała epoka. Hiszpańską gospodarkę zasiliły dziesiątki miliardów euro. Na 10 km autostrad każde 4 km budowano za unijne pieniądze. Powstała szybka kolej, rosły zagraniczne inwestycje, zmniejszało się bezrobocie. Gospodarka kwitła, tym bardziej, że musiała gonić bogatsze kraje Unii. Czy obecny kryzys to pokłosie światowego krachu finansowego?

Mamy kłopoty, ale wcale, a w każdym razie nie tylko z tego powodu. Prawdę mówiąc, Hiszpania niewiele ucierpiała na załamaniu się rynków finansowych. Zawsze przestrzegaliśmy bardzo konserwatywnych zasad kontroli rynku finansowego. Banki nie udzielały więc pożyczek klientom pozostającym bez pracy czy źródeł dochodu. W Hiszpanii nie było spektakularnych bankructw dużych banków, tak jak to miało miejsce w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, a rząd nie musiał żadnego z nich wykupywać. Nasze gospodarcze tarapaty wzięły się z potężnego tąpnięcia na rynku nieruchomości, na które kryzys światowy tylko się nałożył.

Czy rząd nie mógł zapobiec temu załamaniu? Przecież wszyscy wiedzieli w Hiszpanii, że ceny nieruchomości są mocno przeszacowane, tymczasem rząd podsycał tę gorączkę, wprowadzając specjalne ulgi podatkowe dla inwestorów na tym rynku.

To był błąd, ale dopiero teraz łatwo o tym mówić. W 2007 roku wcale nie byliśmy pewni, czy to rzeczywiście niebezpieczna bańka i jakie są jej realne rozmiary. Obserwowaliśmy też pewne spowolnienie wzrostu cen nieruchomości. Wydawało się, że sytuacja może się ustabilizować. Wtedy zaczął się kryzys w USA. Inna sprawa, że jedną z metod kontrolowania takiej bańki jest własna polityka monetarna, a Hiszpania jest już w strefie euro. To z pewnością minus przyjęcia wspólnej waluty. Z drugiej strony ta sytuacja na hiszpańskim rynku nieruchomości miała swoje dobre strony. W miarę wzrostu cen nieruchomości można się było coraz bardziej zadłużać i coraz więcej Hiszpanów mogło kupić dom. To się ludziom podobało i politycy to widzieli. Poza tym rozwijał się rynek budowlany. Wiele firm zainteresowało się np. budową autostrad. Oczywiście ta dywersyfikacja działalności była jeszcze zbyt słaba, by ochronić całą branżę przed kryzysem, ale trzy największe firmy nie ucierpiały. Ważne było też i to, że rynek budowlany generował wzrost hiszpańskiej gospodarki i zapewniał olbrzymią liczbę miejsc pracy. To głównie przez pęknięcie bańki na rynku nieruchomości od połowy 2008 roku pracę straciło 1,5 mln Hiszpanów.

Czy bezrobotni Hiszpanie szukają pracy w innych krajach?

Jest ciągle zbyt wcześnie, żeby to ocenić. Tym bardziej, że bezrobotni otrzymują zasiłki. W Hiszpanii każdy zatrudniony opłaca ubezpieczenie od utraty pracy. Ludzie, których dotknął kryzys na rynku nieruchomości, nadal mają środki do życia. Zresztą ewentualną migrację zarobkową utrudnia ogólnoeuropejski kryzys.

Hiszpania, podobnie jak wielu innych członków Unii, ma ogromny deficyt finansów publicznych, który w październiku 2009 r. sięgał już 59 mld euro, czyli 9 proc. hiszpańskiego PKB, kilka razy więcej niż w 2008 roku. Skąd się wziął ten deficyt, jeśli załamanie rynków finansowych na świecie nie dotknęło tak bardzo Hiszpanii?

Deficyt jest rzeczywiście wysoki, choć niższy od tego, który notuje np. Wielka Brytania. Zresztą w Polsce wynosi on 6 proc. PKB i biorąc pod uwagę brak takich obciążeń, jak reformowanie systemu ochrony zdrowia czy emerytalnego, jest także  niepokojący. Ale wracając do Hiszpanii, deficyt musiał się powiększyć choćby z tego względu, że firmy wpłaciły do budżetu mniej w postaci podatków. Poza tym choć nie było spektakularnych wykupów banków przez państwo, jak to miało miejsce np. w Wielkiej Brytanii, to rząd przeznaczył 15 mld euro na projekty infrastrukturalne. To miał być sposób na złagodzenie skutków kryzysu na rynku budowlanym.

I ten zastrzyk pomógł?

To dobre pytanie, ale nie potrafię na nie na razie odpowiedzieć. Sęk w tym, że to był jednorazowy zastrzyk środków. Nie wiadomo, co się stanie, kiedy te pieniądze się skończą.

Do rozwiązania pozostaje też kwestia redukcji tego deficytu. Podwyżka podatków czy cięcie wydatków?

Trzeba będzie nieznacznie podwyższyć VAT (w tej chwili wynosi 16 i 7 procent). Rząd nie zamierza jednak zwiększać podatków od firm i osób fizycznych.

A co z cięciem wydatków?

Będą. Zamrożono np. zarobki urzędników państwowych (śmiech).

Oczywiście nie o takiej skali cięć mówimy. Czy np. hiszpański system socjalny nie jest zbyt drogi?

Socjalistyczny rząd Hiszpanii jest zdeterminowany, aby w żaden sposób nie oszczędzać na systemie socjalnym. Jest kosztowny, ale w ciągu ostatnich ośmiu lat byliśmy na plusie. Mogliśmy finansować ten system m.in. ze względu na olbrzymie inwestycje zagraniczne napływające do Hiszpanii, np. w sektorze ubezpieczeniowym. Zresztą mam wrażenie, że rozwój gospodarczy Hiszpanii i Polski jest oparty na podobnych fundamentach, chociaż oba kraje znajdują się na zupełnie innym jego etapie. Pod koniec lat 80. Hiszpania specjalizowała się w przemyśle chemicznym i samochodowym, tak jak Polska obecnie. Te podobieństwa powodują, że powinniście unikać naszych błędów. Także w Polsce rynek nieruchomości rozwija się w dużym tempie. Zaczyna się budowa autostrad. Bańka może się przecież zdarzyć także na rynku inwestycji infrastrukturalnych.

Jeśli w Hiszpanii nie będzie znaczącej reformy finansów publicznych, cięć wydatków socjalnych i rynek budowlany przestanie być motorem rozwoju, to co nim będzie?

Musimy zrezygnować ze wspierania sztucznego wzrostu, jakim była bańka na rynku nieruchomości, i inwestować w technologie. Już dziś Hiszpania dobrze radzi sobie w produkcji farmaceutyków, sprzętu medycznego, części samochodowych i sprzętu użytku domowego. Trzeba przenieść maksimum środków na sektory gospodarki, które prywatny biznes uzna za najbardziej obiecujące. Myślę, że taką dziedziną może być pozyskiwanie zielonej energii.

I da się na tym zarobić bez państwowych dotacji?

Rynek zielonych technologii z pewnością ma potencjał wzrostu. Unia Europejska zdecydowała o zmniejszeniu emisji CO2. Hiszpańskie firmy już są liderem na rynku zielonych technologii, szczególnie jeśli chodzi o energię wiatrową. Możemy je sprzedawać nie tylko w Unii, ale także np. w USA. To może być jeden z filarów wzrostu w przyszłości.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Tagi