(infografika Darek Gąszczyk/CC BY-NC-SA patrix99)
Dwie informacje z listopada. Pierwsza z Bloomberga: pomyślnie wystartowała indyjska rakieta z misją na Marsa. Projekt kosztuje tylko 75 mln dolarów i powinien doprowadzić do wejścia satelity na orbitę okołomarsjańską. Indie stałyby się w ten sposób czwartym państwem, które jest w stanie prowadzić misje marsjańskie. Druga informacja z Washington Post: w Indiach wściekłość i łzy z powodu wzrostu cen cebuli. Sytuacja staje się dramatyczna, podstawowy produkt żywnościowy zdrożał 280 procent, w każdej chwili mogą wybuchnąć zamieszki.
Raghuram Rajan, znany ekonomista, kiedyś MFW, potem uniwersytecki w USA, a od września nowy prezes banku centralnego Indii, zapytany na konferencji prasowej o ceny cebuli, stwierdził, że nie jest w stanie w tej sprawie nic zrobić. Ale to tylko część prawdy. Rajan już dwukrotnie dał sygnał antyinflacyjny (nie tylko z powodu cebuli rzecz jasna) podnosząc stopy procentowe. Co ważniejsze, tam, gdzie może wprowadza zmiany wolnorynkowe. Banki zagraniczne np. mogą już otwierać nowe placówki bez uzyskiwania specjalnych licencji. Równocześnie to banalne posunięcie pokazuje nadal ogromną skalę centralizmu i biurokracji w Indiach. Pomimo, że wprowadzanie zasad wolnorynkowych po okresie socjalizmu Nehru-Ghandi, rozpoczęto ponad 20 lat temu i traktuje się ten proces jako najważniejszy czynnik stymulujący rozwój gospodarki indyjskiej.
A rozwój ten był ostatnio imponujący. Średnia wzrostu produktu krajowego dla lat 1995-2004 wynosiła 6,2 proc., potem do 2010 roku było jeszcze lepiej – między 8 a 10 procent (z wyjątkiem 2008 r.). Po czym coś się zacięło, w ubiegłym roku tempo wzrostu spadło do 3,2 proc. W tym roku będzie niewiele lepiej, a MFW jesienią zweryfikował swoje prognozy dla Indii w dół.
Makroekonomiści zwracają uwagę na uporczywie wysoką inflację (9-12 procent od wielu lat), wyższą niż w całej Azji Południowej i Wschodniej, znaczny deficyt budżetu (od lat 8 proc. PKB), wysoki jak na kraj rozwijający się dług publiczny (ponad 65 proc. PKB ) i wysoki deficyt rachunku obrotów bieżących (ponad 4 proc.). Jako główny problem widzą więc wszystko to, co podwyższa makroekonomiczne ryzyko działalności gospodarczej. Biznes i mikroekonomiści uważają, że znacznie bardziej negatywne są skutki biurokracji i pozostałości po indyjskim Licence Raj – systemie licencji, zezwoleń, biurokracji i przepisów, które krępowały aktywność gospodarczą do początku lat 90 i nie zostały całkowicie zdemontowane. Ba, można powiedzieć, że Raj wraca. Swaminathan S.Anklesaria Aiyar z Cato Institute opisywał niedawno, że w wyniku wprowadzenia nowych przepisów licencyjnych Indiom zaczyna brakować piasku i tłucznia.
Rzeczywiście, na jaki nie spojrzeć ranking, pozycja Indii świadczy, że prowadzenie biznesu w tym kraju wymaga specyficznych umiejętności, lub jest drogą przez mękę. „W takich obszarach jak nieruchomości, surowce, kontrakty rządowe, od dawna uczciwy biznes nie jest możliwy” – pisze Aiyar. Tyle, że jeszcze niedawno nieuczciwy biznes można było robić i te obszary ekonomiki rosły. Teraz łapówki stały się znacznie trudniejsze, czasem niemożliwe. To zasługa aktywistów antykorupcyjnych. Efekt jest taki, że biurokracja w ogóle nic nie robi.
Jeśli chodzi o rankingi to naturalne są porównania Indii z Chinami i trzeba od razu powiedzieć, że oba państwa wypadają w nich fatalnie, ale Indie gorzej. W rankingu Doing Business Indie są na 134 miejscu na świecie (Chiny na 96) i dramatu nie ma tylko jeśli chodzi o dostępność kredytu i bezpieczeństwo inwestorów. W rankingu wolności gospodarczej Heritage Indie są na 119 miejscu (Chiny na 136). W indeksie percepcji korupcji Transparency International Indie znalazły się na 94 pozycji, Chiny na 80. Natomiast w rankingu konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego Indie są na 60 pozycji, a Chiny na 29.
Świat zajmuje się o wiele częściej chińską gospodarką, mimo że gospodarka Indii jest już w pierwszej dziesiątce na świecie, a pod względem siły nabywczej znajduje się na 3 miejscu.
Czując jednak zapewne, że przed Indiami ciągle są ogromne szanse i nadal niezrealizowany potencjał, firma konsultingowa McKinsey przygotowała niedawno ciekawą książkę , która ukazała się w renomowanym wydawnictwie Simon Schuster pod tytułem „Reimagining India”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Indie wyobrażone na nowo”.
McKinsey namówił do napisania krótkich, kilkustronicowych esejów na temat przyszłości Indii, ich szans rozwojowych, silnych stron i potencjału, ponad 60-osobowe grono, głównie biznesmenów, ekonomistów, socjologów, ale nie tylko. Wśród autorów są m.in. Bill Gates, John Chambers (Cisco) i Howard Schultz (Starbucks) oraz liczni biznesmeni hinduscy, m.in. Kumar Birla, Anand Mahindra, Mukesh Ambani, Sunil Mittal. A obok nich ekonomiści, kapitaliści ryzyka (Vinod Khosla), ludzie kultury, a nawet dotychczasowy mistrza świata w szachach Viswanathan Anand.
Od razu należy zaznaczyć, że teksty Hindusów są znacznie ciekawsze niż Amerykanów. Dzięki nim dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej o Indiach i ich szansach rozwojowych, a także dla tych, którzy zafascynowani są kulturą i społeczeństwem Indii, czy tez wreszcie strategicznie uważają, że będą w Indiach robić interesy, jest to lektura może nieobowiązkowa, ale warta wydania 45 złotych w Amazon.com. Właśnie dlatego, że uruchamia i odnawia wyobraźnię.
Jak piszą we wstępie redaktorzy książki Indiom nie brakuje pilnych wyzwań. Należą do nich kwestia roli państwa, rozwoju konkurencji, zrównoważonego wzrostu ogarniającego całość społeczeństwa, innowacji i przeskakiwania niektórych etapów rozwoju, wreszcie tożsamości kraju. Przy lekturze kolejnych esejów wyłania się obraz Indii zróżnicowanych nie tyle na osi biedni – bogaci, ile na osi gatunków problemów – od niemal XIX wiecznych jeszcze, związanych z elementarnymi warunkami życia, do tych z XXI wieku – informatyzacji, e-administracji, e-edukacji i e-służby zdrowia.
Dla tej pierwszej grupy charakterystyczny jest tekst Vikrama Singha Mehty – byłego szefa Shella w Indiach. Mehta zaczyna wypowiedź od opisu swojego domu na wzgórzach przedhimalajskich, gdzie wieczorem widok na okoliczne wioski pokazuje, że nie ma tam jeszcze elektryczności, domostwa opala się drzewem i oświetla lampami naftowymi, choć niemal każdy mieszkaniec nosi telefon komórkowy, a motocykle i samochody wyparły rowery. To symbol wyzwania energetycznego państwa, w którym połowa mieszkańców (ok. 600 milionów) nie ma dostępu do komercyjnych paliw i używa łajna krowiego oraz drewna, by zaspokoić potrzeby gotowania, ogrzewania i oświetlenia. Mehta zakładał centrum usług inżynierskich Shella w Bangalore, gdzie na potrzeby nie indyjskiej firmy-córki, lecz całego globalnego koncernu pracuje ponad 1000 techników i naukowców.
Inny esej – Sonalde Desai – socjologa i demografa pokazuje wyzwania związane z rolnictwem i koniecznością zapewnienia dochodów dominującej nadal w Indiach ludności wiejskiej. Niejako mimochodem pojawia się w nim nowy problem – napięcia społeczne. Tam bowiem, gdzie wioski osiągają ekonomiczny sukces, odradzają się konflikty religijne i kastowe.
Potencjałem rolnictwa zajmują się też Barnik C. Maitra i Adil Zainulbhai z indyjskiego McKinseya. Jego produkcja może się zwiększyć dwu i półkrotnie do 2030 roku (z 270 mld dol. w 2011), a eksport wzrosnąć z 30 mld dol. do 164 mld dol., czyli powiększyć pięciokrotnie. Podobna może być dynamika przemysłu spożywczego. Indie stałyby się wówczas wielkim eksporterem żywności i artykułów spożywczych. Jak to zrobić? Recepta jest opisana w 10 punktach. To co rzuca się w oczy, to hamulce, które nam czasami trudno sobie wyobrazić, choć mamy niezłe doświadczenie pod tym względem z czasu wchodzenia do Unii Europejskiej. Na przykład istnieje w Indiach zakaz kupowania bezpośrednio od rolników przez producentów spożywczych i handlowców – muszą oni korzystać z pośredników. Albo potrzebują zezwolenia na zakup towarów rolnych na rynku. Znowu pojawiają się pozostałości słynnego indyjskiego Raj.
Fundamentalne problemy dotyczą też indyjskiej służby zdrowia i efektów jej działania. K. Srinath Reddy pokazuje jak dramatyczna nadal jest śmiertelność dzieci w Indiach, i że 42 procent z nich jest niedożywionych („narodowy wstyd”), a następnie kilka przykładów dramatycznego stanu opieki zdrowotnej, dla której szansą może okazać się zdalna diagnostyka przy użyciu tabletów.
Nie jest to abstrakcja. Przekonują o tym artykuły należące do drugiej grupy esejów – tych, które w zacofaniu i egzystencjalnych problemach Indii widzą nowe szanse. Chyba najlepiej reprezentuje je tekst Vinoda Khosli, działającego głownie w USA hinduskiego inwestora ryzyka, niegdyś współtwórcy Sun Microsystems. Khosla pisze, ze przywódcy Indii powinni zastanowić się, czy nie należy przeskoczyć tradycyjnego etapu masowej motoryzacji od razu wchodząc w epokę samoprowadzących się samochodów? Tak jak Indie ominęły etap telekomunikacji przewodowej telefonizując się od razu komórkowo.
Khosla buja w obłokach? Niekoniecznie. Weźmy wspomniany już przykład służby zdrowia. Stosunek liczby lekarzy do ludności jest w Indiach 10 razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych. Zamiast budować dziesięć razy więcej szkół medycznych – twierdzi Khosla – należy adoptować systemy diagnostyki komputerowej, dostarczanej przez komórkowe telefony i tablety. 80 procent wizyt medycznych stałoby się niepotrzebnych – to brzmi już mniej fantastycznie. A jeszcze mniej fantastyczna jest idea zmian w systemie zachęt podatkowych – lepsze są ulgi na R&D niż amortyzacja, bo ta preferuje wielkie, istniejące koncerny i wielkie kosztowne inwestycje, a nie innowacje. Należy myśleć nie o „kapitalizmie urzędującym” (incumbent capitalism), lecz kapitalizmie innowacji.
Khosla pisze też o edukacji – od stałego czasu nauki i różnych efektów przy tym osiąganych Indie powinny przejść do edukacji stałych efektów osiąganych w różnym czasie. Edukacja pojawia się w wielu esejach – jako absolutnie najważniejszy obok opieki zdrowotnej warunek dalszego rozwoju. Jak piszą Salman Khan i Shantanu Sinha z platformy edukacyjnej on-line Khan Academy, społeczeństwo jest teraz w „momencie maszyny drukarskiej”, czyli równie przełomowym jak w XV-XVI wieku, gdy wynaleziony został druk i edukacja oraz wiedza dzięki temu zaczęły się upowszechniać.
Wiele zresztą już się dzieje – uzupełnia Sunni Bharti Mittal, kierujący firma telekomunikacyjną Bharti i podaje inne przykłady – mobilnej bankowości i handlu, czy rolników zyskujących informacje pogodowe i cenowe przez telefony komórkowe („zapomnij o smartfonach, zwykłe komórki wystarczą”).
Madhava Chavanam z organizacji Pratham (jest sporo tekstów autorów z organizacji pozarządowych), prezentuje przy tym bardzo rozsądne podejście do kwestii obowiązków nauczycielskich, zwłaszcza wobec dzieci 16-letnich i starszych, wykorzystujących systemy on-line. Zadaje otóż proste pytanie: dlaczego uczeń w wiejskim stanie Odisha (dawniej Orissa) na wschodnim wybrzeżu nie miałby mieć dostępu do najlepszych nauczycieli w Delhi, zwłaszcza jeśli są oni opłacani przez rząd. Wniosek: wykłady, notatki, prace domowe zadawane przez każdego nauczyciela opłacanego z funduszy publicznych powinny być dostępne on–line.
Kishore Mahbubani, Singapurczyk, ale z pochodzenia Sindhi, dziekan znakomitej szkoły polityki publicznej na Uniwersytecie w Singapurze, na wstępie swojego eseju zauważa, że Hindusi w USA są najlepiej zarabiającą grupą etniczną, a ich dochody roczne średnio wynoszą 37 931 dolary przy średniej 26 708 dolarów. Dlaczego zatem macierzyste Indie są krajem „underperformance”- niespełnionym i krajem zbyt niskich rezultatów? Mahbuban piszei: „Można obwiniać korupcję, zbyt wielką liczbę ludności, analfabetyzm, niekompetencje polityczne, uporczywą biedę itd. Ale tak naprawdę, to porażką jest brak wyobraźni liderów kraju, którzy ani nie wierzą w globalizację, ani we własny kraj z otwartym, ambitnym społeczeństwem”.
Pomimo krytyki praktyki rządzenia i słabości liderów Indii, w kilku esejach znaleźć można obronę indyjskiego modelu rozwoju i demokracji. Jak stwierdza jeden z autorów znacznie bardziej prawdopodobne jest, że Chiny zbliżą się systemem politycznym do modelu indyjskiego niż odwrotnie. A zafascynowanym autorytarnym modelem Anand Mahindra odpowiada, że władcy Chin odpowiadają nie tylko za wzrost gospodarczy, ale i za powietrze nie do oddychania i mleko nie do picia.
Mahindra, CEO wielkiego konglomeratu (obroty 16 mld dol.) pisze także tak: „dajmy się rozwinąć prowincjom, wtedy rozwinie się kraj”. Niech powstanie sieć miast odpowiadająca skali 1000 Singapurów. Nowe miasta to dopalacz rozwoju Indii. I w tym eseju pojawia się też telekomunikacja 4G i technologia 3D. Ale warunek:„ Zamiast mówić gdzie kapitał powinien pójść lub finansować białe słonie infrastrukturalnych projektów, rząd centralny powinien tylko ustanowić reguły gry i wycofać się”.
A Gurcharan Das, autor książek i komentator, libertarianin z poglądów dodaje: „Sukces odniesiony wbrew państwu to dowód heroizmu, ale nie może być trwały”. Das zwraca uwagę, że żadna partia polityczna nie pokusiła się w Indiach, by wyjaśnić różnicę między polityką prorynkową, a probiznesową. Dlatego ludzie mają wrażenie, ze liberalne reformy głównie pomagają zamożnym. Probiznesowe podejście umożliwia politykom i urzędnikom niszczyć władztwo rynku nad decyzjami ekonomicznymi prowadząc do kapitalizmu kolesiów. Podczas gdy nastawienie prorynkowe umożliwia konkurencję, która utrzymuje niskie ceny, podnosi jakość produktów i prowadzi do kapitalizmu opartego o reguły i służącego wszystkim.
Indie należą do pierwszej grupy krajów, które ucierpią, gdy dolar zacznie się umacniać, a stopy procentowe najpierw w USA, a potem na świecie, zaczną wzrastać. Tak twierdzi znany ekonomista Peterson Institute Anders Aslund i dodaje, że kraje wschodzące nie osiągną już takiej stopy zwrotu jak w latach 2000-2012, a sama konwergencja z krajami wysokorozwiniętymi może być zagrożona.
Aslund jest bardzo dobrym ekonomistą, ale po lekturze „Reimagining India” można mieć nadzieję, że tym razem się pomyli. Nie jest to jednak niestety pewne. Tradycja Raj i socjalizmu Nehru jest tam nadal silna, choć raczej w umysłach elit politycznych i administracyjnych niż biznesu i zwykłych Hindusów z coraz potężniejszej, dziś już 200 milionowej indyjskiej klasy średniej.
OF