Kiedy Ukraińcy dołączą do Bałtów?

Na początku transformacji kraje bałtyckie podjęły szybkie i przełomowe reformy. Dziś ich poziom życia jest znacznie wyższy niż Ukrainy, która przez 20 lat nie była w stanie podjąć kluczowych decyzji. Trudno ocenić, czy wybór Wiktora Janukowycza pozwoli na przełamanie impasu w polityce gospodarczej Ukrainy.

Czym różniły się gospodarczo Litwa, Łotwa Estonia i Ukraina u progu transformacji?

Punkt wyjścia tych krajów był podobny. W Związku Radzieckim republiki miały ograniczone pole prowadzenia własnej polityki gospodarczej. Poziom rozwoju, ogólnie rzecz biorąc, był porównywalny. Statystyki ZSRR nie były wiarygodne, ale wskazują na to inne źródła, które znam.

Przenieśmy się dwie dekady do przodu, do roku 2010. Jak obecnie przedstawia się sytuacja tych krajów?

Abstrahując od kryzysu, który bardzo mocno dotknął zarówno Ukrainę, jak i kraje bałtyckie, po dwudziestu latach te państwa dzieli przepaść. Kraje bałtyckie należą do uboższych członków Unii Europejskiej, ale ich tempo rozwoju w ostatniej dekadzie wskazywało, że będą szybko nadrabiały dystans do średniej unijnej. Ukraina jest natomiast o kilka długości wstecz. PKB per capita w Estonii w 2009 roku wyniósł około 19 tys. USD, na Litwie 15 tys. USD, na Łotwie jest podobnie, podczas gdy na Ukrainie to 6400 USD, około trzy razy mniej.

Dlaczego tak się stało? Jakie czynniki stoją za sukcesem państw bałtyckich i brakiem porównywalnego postępu na Ukrainie?

Warunki początkowe odegrały tu rolę istotną. Nie mówię jednak o stanie gospodarek w roku 1990, ale o historii tych krajów w XX wieku. Kraje bałtyckie były niepodległe w okresie międzywojennym. Był to relatywnie krótki okres, ale Ukraina nie miała nawet tego. Ukraina dłużej tkwiła w systemie sowieckim. Stalinowskie prześladowania lat 30. pozbawiły ją elity politycznej, kulturalnej i ekonomicznej. Ukraińcy w przeciwieństwie do Łotyszy, Litwinów i Estończyków nie pamiętali innych rządów niż komunistyczne. To zdecydowało o tym, jacy ludzie stali się elitą rządzącą, kiedy zaczęła się transformacja.

Historia była też ważna w stosunkach zewnętrznych. Wiele państw zachodnich – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, nigdy nie uznało aneksji republik. Z tego punktu widzenia kraje bałtyckie na początku lat 90. wracały do wspólnoty Zachodu. Niczego podobnego nie można powiedzieć o Ukrainie. Te okoliczności zdeterminowały wiele strategicznych decyzji politycznych w krajach bałtyckich. Od początku było w zasadzie oczywiste, że jedyną drogą ich rozwoju jest integracja z Zachodem, z Unią Europejską. Na Ukrainie to nie było i do tej pory nie jest oczywiste.

Kraje bałtyckie wybijały się na niepodległość przez działalność opozycyjną i walkę. Najbardziej tragiczne wydarzenia miały miejsce na Litwie, gdzie w starciach o wieżę telewizyjną padły ofiary śmiertelne. Ukraina natomiast rozeszła się z Rosją w sposób pokojowy. Był to, można powiedzieć, aksamitny rozwód, który pozostawił tęsknotę za czasami radzieckimi, trwającą tam do dzisiaj.

Czy czynnik polityczno-historyczny przekładał się na konkretne decyzje gospodarcze?

Tak. Bardzo wyraźnie widać to w przypadku uniezależnienia polityki pieniężnej od Rosji. W regionie bałtyckim nastąpiło to bardzo szybko. Estonia miała własną walutę już w 1992 roku. Ustanowiła wtedy reżim walutowy, tak zwaną radę walutową, który funkcjonuje do dzisiaj. Podobny system wprowadzono na Litwie i Łotwie. Pozwoliło to szybko sprowadzić inflację do w miarę rozsądnych poziomów.

Ukraina dużo dłużej pozostała w sferze rubla. Nie mając wpływu na politykę pieniężną, po prostu importowała do swojej gospodarki decyzje rosyjskie. Skutkiem tych zaniechań była inflacja, która trwała dłużej i była dużo wyższa niż w państwach bałtyckich. W 1993 roku osiągnęła najwyższy wtedy na świecie poziom kilku tysięcy procent rocznie.

Podobnie wyglądał przebieg innych ważnych reform, takich jak prywatyzacja i liberalizacja cen. Bałtowie szybko się z nimi uporali. Około 1994 i 1995 roku wiele podstawowych reform było tam prawie skończonych, podczas gdy na Ukrainie zmiany jeszcze się nie zaczęły. Jeśli popatrzymy na indeks Europejskiego Banku Rozbudowy i Rozwoju mierzący postępy w transformacji, stwierdzimy, że w połowie lat 90. kraje bałtyckie były na poziomie podobnym, na jakim Ukraina jest dzisiaj.

Z prywatyzacją rzecz wygląda chyba nawet gorzej?

Prywatyzacja na obszarze bałtyckim nastąpiła bardzo gwałtownie i szybko. Część firm upadała, inne zaczęły dawać sobie radę, ale własność państwowa przestała istnieć jako ważny sektor około 1994 roku. Na Ukrainie były plany prywatyzacyjne, ale zostały szybko zarzucone na skutek walk frakcyjnych wewnątrz rządu i sporów parlamentu i prezydenta. Prywatyzacja właściwie nie jest skończona do dzisiaj. Decyzje dotyczące prywatyzacji były ważne, ponieważ bardzo mocno przekładały się na brak konsensusu co do dalszych reform. Na Ukrainie nadal istnieje silny sektor firm państwowych, a ludzie z nimi związani utrącają niekorzystne dla nich próby zmian. Ta sytuacja trwa już 20 lat.

Jak prowadzono politykę budżetową w tych krajach?

W dużej mierze była ona związana z wyborem reżimu kursowego i polityki monetarnej. Rada walutowa, którą wprowadzili Bałtowie, to system sztywnego związania kursu waluty krajowej ze stabilną walutą innego kraju, najpierw niemiecką marką, a obecnie euro. Rada walutowa wymuszała bardzo odpowiedzialną politykę fiskalną. Szybko wprowadzono zasadę zrównoważonego budżetu. Pod tym względem kraje bałtyckie były liderami wśród wszystkich państw przechodzących transformację.

Na Ukrainie ograniczenia budżetowe były traktowane bardzo lekko przez wszystkich rządzących. Deficyty były bardzo duże. Często finansowano je przez dodruk pieniędzy, co dalej napędzało inflację.

W rankingu konkurencyjności gospodarek, przygotowanym przez Światowe Forum Ekonomiczne, Estonia zajmuje 35. miejsce, Litwa 53., Łotwa 68., a Ukraina dopiero 82. Spora różnica.

Wyniki badań Światowego Forum Gospodarczego potwierdza Heritage Foundation. Jej indeks wolności gospodarczej wskazuje, że Estonia jest jedną z najbardziej liberalnych gospodarek na świecie, a Ukraina znajduje się na 162. miejscu. Ogólne warunki prowadzenia biznesu są w państwach bałtyckich znacznie lepsze niż na Ukrainie. Wynika to z lepszej polityki gospodarczej, zaawansowania reform gospodarczych, wyższej jakości prawa i możliwości jego egzekwowania. Wszystkie te czynniki powodują napływ inwestorów zagranicznych.

Podczas wizyty na Ukrainie można dostrzec ogromne różnice w zamożności. Do rangi anegdot urasta fakt, że to w Kijowie jako pierwsze otwierane są salony sprzedaży towarów luksusowych. W republikach nadbałtyckich takich wielkich dysproporcji nie widać. Jaka jest przyczyna tego zjawiska?

Moim zdaniem istnienie bardzo wąskiej grupy bardzo bogatych ludzi wynika z tego, że Ukraina jest krajem dużym. Niektóre firmy na Ukrainie działają na skalę europejską czy światową i ich właściciele są niezwykle zamożni. Przedsiębiorstwa w krajach bałtyckich operują na lokalnym rynku i nie mają szans osiągnąć takich rozmiarów. Nie sądzę natomiast, żeby ten fakt mówił o jakiejś szczególnej różnicy w rozkładzie zamożności między krajami bałtyckimi a Ukrainą. Indeks Giniego, który wykorzystuje się do pomiaru nierównomierności rozkładu bogactwa w społeczeństwie, jest w tych krajach podobny – wskazuje nawet na mniejszą skalę nierówności na Ukrainie. W krajach nadbałtyckich też są spore obszary wykluczenia społecznego. W Estonii na przykład dotyczy to ludności rosyjskiej.

Czy Ukraina pod rządami prezydenta Janukowycza zacznie nadganiać dystans do krajów bałtyckich?

Trudno powiedzieć. Ostatnich kilka lat było okresem ciągłej walki na Ukrainie między głównymi siłami politycznymi. Polityka gospodarcza zeszła na bardzo odległy plan. Nikt nie myślał o rozwoju i modernizacji Ukrainy. Z tego punktu widzenia niewiele trzeba, żeby polityka gospodarcza Ukrainy poprawiła się, i to jest powód do optymizmu. Gdyby udało się stworzyć rząd większościowy, cieszący się poparciem prezydenta, i gdyby pojawili się w miarę rozsądni ludzie, dążący do reform, to już byłby ogromny postęp. Ale Janukowycz wygrał wybory małą różnicą głosów, a przegrana kandydatka jest nadal premierem, co każe obawiać się dalszego paraliżu. Wszystko zależy od tego, czy powstanie większościowy proreformatorski rząd z poparciem prezydenta.

Czy Ukraina może stać się członkiem UE?

Nie wcześniej niż za 25 lat. W dającej przewidzieć się perspektywie nie sądzę, żeby to było możliwe.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Wojciech Paczyński jest ekonomistą CASE – Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych. Jego zainteresowania badawcze obejmują makroekonomię, zagadnienia polityki społecznej i relacje międzynarodowe. Koordynował i pracował w projektach badawczych i doradczych z zakresu różnych aspektów polityki gospodarczej w krajach europejskich, Azji Centralnej i Bliskiego Wschodu.


Tagi


Artykuły powiązane

Ukraina walczy o eksport zbóż

Kategoria: Trendy gospodarcze
Jeżeli kraj eksportował co roku 50 mln ton pszenicy i kukurydzy, czy 15 mln ton wyrobów stalowych, a nagle może wywozić ułamek tego wolumenu, to ma wielki problem gospodarczy. Przeżywa go Ukraina, walcząca z agresorem.
Ukraina walczy o eksport zbóż

Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Kategoria: Sektor niefinansowy
Jeśli ograniczymy produkcję zbóż w Europie, chroniąc środowisko, to ktoś będzie musiał tę produkcję przejąć. Prawdopodobnie będą to kraje Ameryki Południowej, gdzie presja na ochronę środowiska naturalnego jest o wiele mniejsza – mówi dr Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska.
Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa