Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Kogo w Chinach stać na konsumpcję

Chińscy liderzy ruszyli w głąb kraju, aby umacniać morale i zachęcać obywateli do większej konsumpcji, która urosła tu niemal do patriotycznego obowiązku. Pobudzenie konsumpcji ma dla Chin ekonomiczne, ale też polityczne, gdyż pozwoliłoby bardziej uniezależnić się od kaprysów rynków zagranicznych.
Kogo w Chinach stać na konsumpcję

Ulica Wangfujing - najpopularniejszy deptak handlowy Pekinu (Fot. AK)

Czy jednak Chińczycy są już na tyle zamożnym społeczeństwem, aby faktycznie popyt wewnętrzny stał się alternatywą dla innych motorów gospodarki, takich jak eksport i inwestycje?

Choć gospodarka chińska stała się drugą na świecie, to, gdy porównamy PKB Chin per capita z innymi państwami (najczęściej stosowany wskaźnik zamożności mieszkańców danego kraju), to Chiny – wg danych MFW – są pod tym względem dopiero na 92 miejscu na świecie, z dochodem na głowę wynoszącym 8 tys. 382 dol.

Dlatego, nawet chińscy ekonomiści studzą czasem nadzieje związane z konsumpcją krajową, jako lekiem na wszystkie obecne bolączki gospodarcze kraju.

W przypadku tak ogromnej populacji, jak chińska ważna jest również liczba faktycznych i potencjalnych konsumentów. O ich sile stanowi – gdyby za podstawowy przyjąć poziom dochodów – głównie klasa średnia. To około 300 mln ludzi, czyli 23 proc. całej populacji (jeszcze 5 lat temu liczebność tej grupy wynosiła około 100 mln osób).

Zalicza się do niej w Chinach te gospodarstwa domowe, których przychody roczne wynoszą 10-60 tys. dolarów. Ludzie zaliczani do klasy średniej żyją głównie w dużych miastach, są w grupie wiekowej 25-50 lat, mają stałą pracę i przeważnie wyższe lub średnie wykształcenie. Główną jej część stanowią prywatni przedsiębiorcy i urzędnicy oraz pracownicy firm krajowych i zagranicznych. Średni poziom konsumpcji w Chinach w poprzednim roku wzrósł o 17 proc. i wyniósł 2130 dol. na osobę (1/7 rocznych wydatków przeciętnego Amerykanina).

Sami Chińczycy w prywatnych rozmowach twierdzą, że zarobki miesięczne na osobę rzędu 5-6 tys. juanów na rękę (ok. 2,5 – 3,5 tys. zł) pozwalają już myśleć o „konsumpcji”, choć oczywiście jest to kwestia bardzo indywidualna.

Za 10-15 lat liczebność chińskiej klasy średniej ma się podwoić. Dotąd przewidywania, co do dynamiki wzrostu liczby osób mogących aspirować do tej grupy pod względem dochodów były wyraźnie niedoszacowane. Pamiętajmy, że wewnętrznie chińska klasa średnia, jest pod względem majątkowym bardzo zróżnicowana, a dysproporcje na tym tle to wielki problem społeczny.

Warto dodać, że prawdziwe dochody Chińczyków, są często ukrywane i w rzeczywistości o wiele wyższe, niż pokazują to oficjalne dane. Gospodarcza szara strefa w Chinach szacowana jest na ok. 30 proc. PKB, ale nie brakuje opinii, że to szacunki zaniżone.

Światowe media lubują się w eksponowaniu informacji (prawdziwych), że oto sprzedano w Chinach najwięcej na świecie luksusowych samochodów, drogiej biżuterii, odzieży, kosmetyków, jachtów, itd., co trochę zaciemnia ogólny obraz sytuacji, potęgując wrażenie, że Chińczyków stać już na wszystko. A to nie jest prawdą. Jednak uważa się, że na rodzimych krezusach, których żyje w Chinach ok. 15 mln można zarobić jeszcze więcej, tyle że rzesze biedniejszych i w większości egalitarnie nastawionych Chińczyków i tak już ledwo tolerują pogłębiającą się przepaść bogaci-biedni.

Najzamożniejsi wolą z resztą raczej wydawać pieniądze poza granicami kraju, gdzie bywa dla nich taniej. Aby zachęcić  do większej konsumpcji lokalnej bogatych rozważa się obniżenie podatków od luksusowych towarów importowanych. Ekonomiści twierdzą jednak, że rynek ten rządzi się odrębnymi prawami i większa dostępność luksusu wcale nie sprawi, że do grona jego konsumentów dołączą szybko nowi. Argumentują, że najbogatsi będą mogli kupować taniej, a mniej zamożni i tak nie kupią, dajmy na to jachtu, jeżeli nawet jego cena spadnie z 4 mln dolarów do 3, 5 mln.

Coraz częściej słychać głosy, że skuteczne stymulowanie popytu wewnętrznego będzie zależeć od „rozsądnego” zwiększania najniższych dochodów tak, by np. robotnicy również mogli partycypować w konsumpcji. Aby zwiększyć popyt krajowy, trzeba ludziom lepiej płacić – argumentuje część ekonomistów.

Na razie wskaźnik udziału konsumpcji w całej gospodarce Chin jest o wiele niższy aniżeli w Stanach Zjednoczonych, Japonii, Korei Płd. czy państwach UE.

Chińscy pracodawcy nie mają jednak żadnego interesu w podnoszeniu wynagrodzeń. W ostatnim czasie wzrasta presja na cięcie kosztów gdzie się tylko da, spowodowana obawą utraty zagranicznych zamówień. Z tej samej przyczyny biznes broni się przed podwyżkami płac, bojąc się, że z powodu wyższych kosztów produkcji ich towary na eksport przestaną być konkurencyjne cenowo.

Zwłaszcza, że w 25 ważnych gospodarczo regionach kraju podniesiono już w tym roku, średnio o 22 proc., płacę minimalną, która obecnie wynosi od 1250 do 1500 juanów (620-750 zł) w zależności od miasta i regionu. A realizowany plan 5-letni przewiduje do 2015 r. wzrost dochodu na gospodarstwo domowe średnio o 7 proc. rocznie.

Liu Junsheng, analityk instytutu pracy i płac przy Ministerstwie Zasobów Ludzkich i Zabezpieczenia Społecznego, zwraca jednak uwagę, że wzrost płac jest wolniejszy, w stosunku do wysokiego, zwłaszcza, w latach 2009-2010 wzrostu gospodarczego. W Chinach podwyżki płac w 2011 r. w ujęciu procentowym spadły w stosunku do lat 2009-2010.

Obecnie roczny dochód na jednego pracownika w sektorze firm państwowych lub z kapitałem mieszanym wynosi 42, 5 tys. juanów (około 6, 6 tys. dol.) i jest blisko dwa razy wyższy aniżeli w firmach prywatnych – 24, 5 tys. juanów.

Choć sektor prywatny został w Chinach formalnie zrównany w prawach z państwowym, to deklaracje sobie a życie sobie, o czym świadczą nadal zdecydowanie wyższe zarobki w przedsiębiorstwach państwowych. Także szefowie firm państwowych w obliczu spadających zysków (w I półroczu o 11,6 proc. liczone rok do roku) skłaniają się ku dalszemu cięciu kosztów. Niektóre, ważne dla chińskiego eksportu firmy, np. wytwarzające tkaniny i tekstylia, sygnalizują, że ich zyski spadną w tym roku nawet o 20-30 proc. Trudno w tej sytuacji liczyć na podwyżki płac. Należy raczej spodziewać się zwolnień, choć, co może wydać się paradoksalne, nie brak w Chinach takich miast i prowincji, gdzie pracodawcy uskarżają się na deficyt rąk do pracy.

To błędne koło, z którego jednak Chiny będą musiały, prędzej czy później, znaleźć wyjście, jeśli faktycznie zechcą uczynić konsumentami także setki milionów ludzi pracujących dotąd za marne stawki.

Eksperci podkreślają, że w chińskiej tradycji silna jest potrzeba oszczędzania. Dodajmy, że wynika ona nie tylko z tradycji, ale i z konieczność, ponieważ system zabezpieczenia społecznego jest nadal słaby i w przypadku choroby, utraty pracy lub po prostu na stare lata liczyć trzeba na siebie i rodzinę. To skłania Chińczyków do odkładania a nie wydawania nawet skromnych pieniędzy.

Obok prób podnoszenia wynagrodzeń metodą zachęcającą do kupowania maja być także obniżki opłat, prowizji oraz podatków pośrednich, co pozwoliłoby producentom obniżyć ceny bez utraty zysku.

Państwo nie rezygnuje z subsydiowania wielu dziedzin, co także jest elementem programu stymulowania konsumpcji. W połowie roku ruszyły kolejne państwowe dotacje w wysokości 26, 5 mld juanów (4, 2 mld dolarów) do zakupu energooszczędnych urządzeń, samochodów i sprzętu AGD. Dla przykładu, jeśli chodzi o ten ostatni, to dopłata wynosi w granicach 200-500 juanów (100-250 zł) do urządzenia, co w Chinach jest znaczącą kwotą w domowym budżecie (oczywiście dopłaty do zakupu np. nowego samochodu są znacznie wyższe).

Chińczycy twierdzą, że mimo gospodarczego spowolnienia, jest teraz dobry czas na zakupy (potwierdzają to badania pokazujące najwyższy od prawie 2 lat wzrost konsumenckich nastrojów). Najlepszym tego przykładem może być ostatnie, lekkie ożywienie na rynku nieruchomości, co poskutkowało też nieznacznym wzrostem cen nowych domów i mieszkań, w granicach 1-2 proc.

Adam Kaliński

Ulica Wangfujing - najpopularniejszy deptak handlowy Pekinu (Fot. AK)

Otwarta licencja


Tagi