Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Koniec rozwoju czy początek drugiej ery maszyn

Wzrost gospodarczy będzie coraz niższy, ponieważ nowe technologie nie dają już człowiekowi tyle dodatkowej produktywności, co elektryczność lub silnik spalinowy przed stu laty. Tak twierdzą pesymiści z Robertem Gordonem na czele. Optymiści uważają, że jest wręcz przeciwnie – że wkraczamy w nową erę szybkiego postępu technologicznego. Ci drudzy mogą mieć trochę więcej racji.
Koniec rozwoju czy początek drugiej ery maszyn

(infografika Darek Gąszczyk)

Niemal dwa lata temu amerykański ekonomista Robert Gordon opublikował badanie, w którym przekonywał, że 150 lat szybkiego postępu gospodarczego to był wyjątek w historii świata. Na początku 2014 r. autor powtórzył swój wniosek. Kiedy spojrzymy na oś czasu sięgającą kilka tysięcy lat wstecz, zobaczymy, że rozwój gospodarczy – czyli de facto wzrost dochodu i jakości życia – to novum nieznane człowiekowi przez większość jego historii. Gordon twierdzi, że jest to nie tylko novum ale też stan przejściowy. W ciągu nadchodzących dekad tempo rozwoju będzie systematycznie słabło ze względu na słabszy postęp technologiczny i tym samym niższy wzrost produktywności. Chodzi tutaj o rozwój lidera technologicznego, czyli dzisiaj Stanów Zjednoczonych, ale w długim okresie słabszy rozwój lidera oznacza słabszy postęp wszystkich.

Głos Gordona nie jest ani pierwszym, ani pewnie najważniejszym w dyskusji o przyszłości wzrostu gospodarczego, ale w ostatnich latach był na pewno jednym z szerzej komentowanych, a dyskusja o tym, czy wkraczamy w erę zastoju nabiera coraz większego tempa i prawdopodobnie obok dyskusji o nierównościach jest najbardziej gorącym tematem ekonomicznym.

Od czasu publikacji Gordona z 2012 r. pojawiło się wiele prac, które potwierdzają lub podważają jego pesymizm. Innym znanym przedstawicielem obozu pesymistów jest Tyler Cowen, ekonomista z Uniwersystetu George’a Masona, znany bloger i autor tezy o nadchodzącej wielkiej stagnacji Stanów Zjednoczonych. Do pewnego stopnia w podobnym duchu wypowiadał się Lawrence Summers, kiedy przedstawiał swoją hipotezę długotrwałej stagnacji (choć Summers twierdzi, że stagnacja jest zawiniona przez bezczynność polityczną, a nie zastój technologiczny).

Z drugiej strony, dopiero co wyszła książka ekonomistów Erika BrynjolfssonaAndrew McAfee The Second Machine Age, w której przekonują oni, że nowoczesne technologie z zakresu informatyki, robotyki i komunikacji zmienią życie człowieka w stopniu porównywalnym do zmian, jakie przyniosła rewolucja przemysłowa. Optymistycznie o przyszłości wypowiada się również znany historyk gospodarczy Joel Mokyr, który uważa, że postęp będzie trwał dopóty, dopóki człowiek będzie wykazywał się kreatywnością i chęcią dokonywania zmian.

>>Kenneth Rogoff: Walka z robotami o pracę nam nie grozi

Lepiej być optymistą

Pytanie, kto ma rację, jest o tyle istotne, że ewentualne osłabienie wzrostu gospodarczego miałoby nieprzyjemne konsekwencje społeczne. Oznaczałoby przede wszystkim bardzo duże napięcia w systemach emerytalnych, bez względu na to, czy są to systemy oparte o transfery między pokoleniami czy też prywatne oszczędności. W warunkach niskiego wzrostu PKB prywatne oszczędności będą przynosiły bardzo małe zyski (teza, że system oparty o prywatne oszczędności zabezpiecza przed skutkami niskiego wzrostu gospodarczego jest naturalnie nieprawdziwa – choć popularna).

Ponadto, niższy wzrost PKB czyniłby społeczeństwa bardziej skostniałymi, utrudniając awans społeczny i dając przywileje ludziom i rodzinom, którzy nagromadzili duże majątki. Dobrze pokazuje to Thomas Piketty w swojej nowej książce Capital in the Twenty-First Century – niższy wzrost gospodarczy sprzyja nierównościom, ponieważ umacnia rolę dotychczasowych posiadaczy kapitału. Oczywiście, wysoki wzrost również może prowadzić do narastania nierówności, ale odpowiednie instytucje polityczne mogą temu zapobiegać. W przypadku niskiego wzrostu trudno znaleźć takie remedium.

Kto ma więc rację? Bliżej mi do optymistów, co postaram się udowodnić.

Zacznijmy od Gordona. Jego argument jest w istocie oparty na bardzo prostej, a jednocześnie ciekawej obserwacji. Wskazuje on, że pomimo ogromnego postępu w obszarze technologii komputerowych, wzrost produktywności w Stanach Zjednoczonych w ostatnich czterdziestu latach był wyraźnie niższy niż w poprzednich stu latach. W latach 1890-1972 wzrost PKB na godzinę pracy wynosił średnio 2,4 proc., podczas gdy w latach 1972-2013 już tylko 1,6 proc. i to pomimo tylu przełomowych osiągnięć w dziedzinie informatyki i telekomunikacji.

Gordon wysuwa z tego jednoznaczny wniosek: komputery nie dają człowiekowi już tyle dodatkowej mocy co elektryczność czy silnik spalinowy oraz ich następcy (samochody, samoloty, radia, telewizje itd.). Wynikać ma to m.in. z faktu, że technologie komputerowe i komunikacyjne nie znajdują zastosowania w tak szerokich obszarach jak wynalazki z przełomu XIX i XX wieku.

>>Prof. K. J. Arrow: Na horyzoncie brak wielkich idei

Gordon ostrzega również, że oprócz mniejszych zysków ze współczesnych technologii, do spowolnienia wzrostu produktywności przyczynią się również coraz niższa wydajność systemu edukacyjnego, który nie radzi sobie z kształceniem dostosowanym do współczesnych potrzeb gospodarczych oraz niższa aktywność zawodowa.

(infografika Darek Gąszczyk)

(infografika Darek Gąszczyk)

Ważny dobór okresu

Podstawowy problem z argumentacją Gordona jest jednak taki, że wybrał on wygodne przedziały czasowe, by udowodnić swoją tezę o niższej dynamice produktywności. Historia ostatnich 100-200 lat przyniosła wiele okresów, w których produktywność rosła wyjątkowo wolno i takich, w których rosła wyjątkowo szybko. W ostatnich czterdziestu latach niższego wzrostu produktywności szczególny był okres lat 1996-2004, kiedy produktywność rosła bardzo szybko. Gordon uważa, że to wyjątek, ale równie dobrze lata 1972-1996 oraz 2004-2013 mogą być wyjątkiem.

Żonglowanie cezurami czasowymi jest zawsze kontrowersyjne. To, co moim zdaniem umyka Gordonowi, to szeroki obraz historii. W ostatnich 150 latach Stanom Zjednoczonym udało się utrzymać w miarę trwały wzrost PKB per capita na poziomie niemal 2 proc., bez zmian strukturalnych trwających dłużej niż kilka-kilkanaście lat (widać to na poniższym wykresie). Jeżeli mamy do czynienia z tak trwałym trendem, to musimy mieć w ręku bardzo poważne argumenty, by przekonywać, że trend ulegnie strukturalnej zmianie. Czy relatywnie krótkie okresy słabszego wzrostu produktywności mogą być takim silnym argumentem? Moim zdaniem, nie. Czy przekonanie, że technologie informatyczne i telekomunikacyjne nie zmieniają ludzkiego życia tak jak silnik spalinowy może być takim argumentem? Moim zdaniem, również nie.

Nie uważam, bynajmniej, że Gordon się na pewno myli. Jego hipoteza jest warta uwagi. Ale historyczny silny trend przekonuje mnie na razie bardziej niż jego spostrzeżenia.

(infografika Darek Gąszczyk)

(infografika Darek Gąszczyk)

Tym bardziej, że postęp technologiczny nie wydaje się spowalniać, a wręcz przeciwnie – przyspieszać. Wspominani Brynjolfsson i McAfee uważają, że postęp naukowy ostatnich lat wyzwoli nieznaną dotychczas moc komputerów, pozwalając im na wykonywanie coraz większej ilości prac i dzięki temu na zwiększenie produktywności pracy ludzkiej. Ich zdaniem dopiero teraz wkraczamy w okres, kiedy technologie komputerowe będą mogły przeniknąć do bardzo wielu sfer życia, zwiększając jakość ludzkiej egzystencji, podobnie lub nawet bardziej niż technologie z przełomu XIX i XX wieku.

Komputery coraz więcej potrafią

Są dwa obszary, w których, zdaniem autorów „The Second Machine Age”, komputery zaczynają „zdobywać” umiejętności, o których nie mówiono w realnych kategoriach jeszcze kilka lat temu.

Po pierwsze, realne staje się powoli pokonanie tzw. paradoksu Moraveca, który polega na tym, że komputery mogą wykonywać bardzo skomplikowane zadania – jak prowadzenie samolotu – ale nie radzą sobie z czynnościami bardzo prostymi – jak układanie puszek na półce. Nieumiejętność komputerów w wykonywaniu zadań, które z łatwością wykonują nawet dzieci, wynika z tego, że komputery nie umieją rozpoznawać schematów, w tym m.in. tworzyć map terenu czy przestrzeni. Ostatnie lata przyniosły jednak kilka przełomowych osiągnięć w tej dziedzinie, m.in. wprowadzenie przez Google automatycznego samochodu.

Po drugie, realne staje się angażowanie komputerów w kompleksową komunikację, czyli dokonywanie analizy języka pisanego i mówionego. To daje ogromne nadzieje m.in. w dziedzinie medycyny, ponieważ inteligentny komputer będzie mógł dokonywać znacznie bardziej efektywnej (szybszej i tańszej) diagnozy stanu pacjenta niż lekarz – np. poprzez analizę wszystkich badań naukowych i badań klinicznych innych pacjentów.

Postęp dający nadzieję na istotne zwiększenie produktywności widać również w innych dziedzinach, o których Brynjolfsson i McAfee nie wspominają. Przede wszystkim, kiełkujące na razie technologie pozyskiwania energii ze źródeł naturalnych mogą w ciągu kilku dekad doprowadzić do gwałtownego obniżenia kosztów energii. Pewne nadzieje można wiązać również z nanotechnologią, która dąży do modyfikacji układu cząstek i atomów, a dzięki temu może pozwolić na tworzenie materiałów znacznie bardziej oszczędnych niż dostępne obecnie.

Wszystko to brzmi może zbyt futurystycznie, a mi daleko do wizji wspaniałej przyszłości mlekiem i miodem płynącej. Zwolennicy rozumowania twardo zakotwiczonego w dostępnych danych, a nie swawolnych wyobrażeniach, również mogą jednak dostrzec pewne poważne argumenty przemawiające za wysokim wzrostem produktywności w przyszłości.

Historia ostatnich 200 lat pokazuje, że człowiek posiadł umiejętność dokonywania permanentnych zmian w sposobach produkcji i świadczenia usług. Gordon twierdzi, że te 200 lat to mógł być wyjątek, że dochodzimy powoli do bariery. Jak przekonująco argumentuje wspomniany Joel Mokyr, dopiero w XVI i XVII wieku człowiek zaczął dążyć do zmieniania świata wokół siebie, co związane było z oświeceniową rewolucją umysłową. Wcześniej człowiek traktował otaczające go zjawiska jako dane, a od czasów oświecenia zaczął dążyć do zmiany. Ostatnie 200-300 lat przyniosło zatem dość istotną zmianę jakościową w historii ludzkości, która może być zmianą trwałą.

Żeby pokazać, że parę wieków systematycznego ulepszania standardu życia to jedynie historyczny wybryk, trzeba prawdopodobnie znacznie więcej dowodów niż przedstawił Gordon. Oby rzeczywistość takich dowodów nie dostarczyła.

>>Gęstość robotyzacji wybranych gospodarek

Zagadnienia dotyczące przemysłu europejskiego będą przedmiotem debaty Przemysł w Europie. Reindustrializacja – od wizji po strategię w czasie Europejskiego Kongresu Gospodarczego, który zaczyna się w Katowicach w najbliższą środę. 

 

(infografika Darek Gąszczyk)
(infografika Darek Gąszczyk)
(infografika Darek Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi