Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Konkurencja jedzie po bandzie

Każdy kto udaje się do Chin, jest zaskakiwany rozmachem i szybkością zmian. Zazwyczaj chodzi o nowe inwestycje czy obiekty, ale do tej listy trzeba dziś dodać także niebywały rozwój elektroniki, z czego nie do końca zdajemy sobie sprawę. Dobrze to opisuje książka „China’s Disruptors”.
Konkurencja jedzie po bandzie

Edward Tse„China’s Disruptors”

Albowiem za wyzwaniem gospodarczym i handlowym, a ostatnio także inwestycyjnym (w 2014 r. chińskie inwestycje wychodzące przekroczyły sumę inwestycji wchodzących), idzie także, w błyskawicznym tempie, wyzwanie elektroniczne i technologiczne.

Odrębny świat

Jest tak u nas i na całym Zachodzie. Jeszcze w maju 2014 r. amerykański wiceprezydent Joe Biden deklarował w wystąpieniu do kadetów szkoły morskiej: „Wzywam was, wskażcie mi chociaż jeden innowacyjny projekt, innowacyjną zmianę czy innowacyjny produkt, który wywodzi się z Chin”.

Trzeba uważać z takimi deklaracjami, bowiem Chiny ostatnio postawiły właśnie na innowacyjność, czego dowodem dokumenty i założenia dotyczące nowej pięciolatki na lata 2016-2020. Chińska gospodarka ma być w tym czasie bardziej innowacyjna, a przy tym coraz bardziej „zielona”, przechodząca na alternatywne źródła energii.

Przynajmniej w dziedzinie elektroniki użytkowej już tak jest. Co prawda globalne rozwiązania, jak Google, Facebook czy Yuotube są tam zablokowane, ale Chińczycy mają własne ich odpowiedniki, a filmy i muzykę ściągają przez Youku Tudou. Owszem, korzystają z Amazon, ale znacznie więcej operacji internetowych, z których regularnie korzysta już ponad 10 proc. ludności, a więc jakieś 150 mln osób, dokonuje się w chińskich sklepach internetowych, takich jak Alibaba, a rozmowy prowadzi nie przez Skype lecz WeChat, czyli system wymiany informacji, również w formie krótkich filmów video, stworzono przez holding Tencent.

Chiny utworzyły w 2012 r. nie tylko własny system nawigacji satelitarnej, zwany Beidou, będący odpowiednikiem GPS, ale alternatywny elektroniczny świat, który w książce „China’s Disruptors”. postanowił nam przedstawić Edward Tse. To osoba wyjątkowo kompetentna, bowiem doradca wielkich firm amerykańskich i transnarodowych na rynku chińskim od początku lat 90. ubiegłego stulecia, czyli od chwili, gdy Państwo Środka wkroczyło w globalizację. Ostatnio ma już własną firmę konsultingową Gao Feng.

Opisał, jak chińskie firmy, głównie elektroniczne, zmieniają reguły rządzące na światowym ryku. Ma tak duże doświadczenie i znajomości, że korzysta głównie własnych obserwacji oraz rozmów z guru chińskiego biznesu. Podkreśla, że niemal wszystkich zna osobiście. Jako Chińczyk z krwi i osoba uzależniona od tamtejszego rynku nie jest w swych opiniach zbyt krytyczny dla władz w Pekinie, a wobec zachodzących w Chinach zmian apologetyczny. Trzeba też dodać, że jego tom powstał jeszcze przed ostatnim krachem na tamtejszych giełdach, który przynajmniej niektóre z nader optymistycznych wizji i opinii mocno zweryfikował.

Czerwone kapelusze

Ale to nie znaczy, że tendencja wyraźnie nakreślona w tomie o „chińskich łamaczach” (China’s Disruptors) straciła na znaczeniu lub wadze. Wręcz przeciwnie, w 2016 roku jeszcze bardziej widać, że Chiny postawiły na badania i rozwój, innowacyjność i postęp technologiczny.

Książka Tse, pozwalająca spojrzeć na jeden z newralgicznych aspektów chińskiego rozwoju od środka, nabiera dodatkowych znaczeń. Nawet po krachu na giełdach i wyraźnym spowolnieniu gospodarczym warto przytoczyć tę oto opinię autora: „Tak jak wiele osób na Zachodzie oczekuje nieuniknionej chwili, gdy Chiny utoną w nieoptymalnej biurokracji, opartej na nakazach i kontroli, tak wielu Chińczyków przyjmuje za pewnik, iż Stany Zjednoczone i inne (zachodnie) państwa zamienią się w impotentne pod presją kakofonii i niewydajności”.

Innymi słowy, obie strony, Chiny i Zachód (czytaj: USA), są przekonane, że to one mają rację i to one idą właściwą drogą. Jaką więc idą Chiny i tamtejsze firmy? Jaki opcje przyjmują? Przede wszystkim: chociaż są prywatne, żyją w symbiozie z państwem, a nie w opozycji do niego. Autor cytuje znamienne słowa dyrektora wykonawczego (CEO) wielkiej grupy Wanda, Wang Jianlina: „Bądź blisko rządu, ale z dala od polityki”. A już dawno ukuto tam pojecie, że chcąc działać w biznesie, trzeba mieć „czerwony kapelusz”, a więc – kuratelę władz. Bez niej w Chinach się nie przetrwa.

Po drugie, chiński biznes działa „w środowisku ultra-kompetencji i bezustannych zmian”, a nawet „musi operować w mrocznym środowisku, gdzie nie ma stałych zasad”. W takich okolicznościach jedyny sposób przetrwania, to ucieczka do przodu i umiejętność dostosowania się do szybko zachodzących zmian, ale też przysłowiowa „jazda po bandzie”, gdy często trzeba iść na całość, a nierzadko naginać rzeczywistość do swoich potrzeb na granicy prawa, czy też nie do końca określonych zasad.

W chińskim biznesie podstawą sukcesu są giętkość i umiejętność poruszania się między płynnymi zasadami, a czającym się za każdym rogiem chaosem. Do tego dochodzą: jednoosobowe zarządzanie, szybka zmienność oferty, cięcie kosztów i operowanie niskim zyskiem na rynku, metodyczne wyszukiwanie zarządzających talentów (także za granicą) oraz „kluczowy z czynników, czyli czas”. Nie będziesz miał sukcesu, jeśli nie wykorzystasz nadarzającej się chwili, poniesiesz klęskę, jeśli się spóźnisz.

Chińskie firmy prywatne nie mają szans, jeśli umiejętnie nie wykorzystają czterech podstawowych czynników: rozległej skali rynku, otwartości na świat i innowacje, rozwoju technologicznego, ale też oficjalnego poparcia ze strony władz. Jedni, co nie jest rzadkie, lądują w objęciach korupcji, inni budują fortuny, choć nawet u tych największych – co jest mocno podkreślane w tej pracy – jutro wcale nie jest pewne, trzeba stale o nie walczyć.

Nowe nazwy, nowe oferty

Kto sobie w tych trudnych i wymagających warunkach brutalnej konkurencji poradził? Autor wymienia ponad 30 firm, ale koncentruje się tylko na tych z branży elektronicznej, a nie na przykład samochodowej, gdzie występują m.in. Geely (ten, który w 2010 r. przejął Volvo), Chery, Dadi, BYD, czy specjalizujący się w produkcji samochodów elektrycznych Kandi.

Z kolei lista firm dostarczających alternatywne źródła energii kompletnie mu umyka. A z tych, które przedstawia, analizuje głębiej tylko wybrane przypadki, dodając przy tym, że istnieją już „cztery pokolenia” takich firm, z lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, oraz dwóch pierwszych dekad obecnego. Interesują go oczywiście tylko te, które przetrwały.

Z pierwszego pokolenia nadal dobrze się mają Lenovo, Haier (obie utworzone w 1984 r.) i Huawei (1988). Drugie to były głównie wielkie firmy deweloperskie i konglomeraty przemysłowe. Elektronika wróciła wielka falą u progu XXI stulecia i w jego początkach, gdy narodziły się m.in. Tencent (1998), Alibaba (1999), Baidu (2000) i Youku (2006). Z kolei największe sukcesy najnowszej generacji to dzisiaj największy chiński sklep internetowy Yihaodian (2008) oraz specjalizujący się w technologii mobilnej Xiaomi (2011).

Ich historie w tej pracy opowiedziane to niemal wyłącznie scenariusze na dobre dreszczowce czy thrillery. Nikt w chińskim biznesie, zalegalizowanym formalnie dopiero ustawą z 1988 r. o sektorze prywatnym, nie żył spokojnie. To już wiemy. Ale jest też inny kluczowy wniosek: historia tych firm, to zazwyczaj historia wybitnej jednostki – wszystkie wielkie chińskie firmy mają ojca sukcesu.

Trend wyznaczyli już twórcy pierwszych firm, Zhang Ruimin w dziś już wielkim i międzynarodowym konsorcjum specjalizującym się w produkcji sprzętu AGD, gospodarstwa domowego (ostatnio wychodzący także na elektronikę użytkową) Heier oraz Ren Zhengfei, twórca wywodzącego się z Shenzhen i dziś już znanego nawet i u nas Huawei (ma biuro w Warszawie), specjalizujący się teraz w tabletach, smartfonach i routerach. Obaj przetrwali do dziś, a zarazem przeszli do historii.

Zhang Ruimin wszedł do biznesu przebojem. Gdy przejął fabrykę psujących się i rdzewiejących lodówek, zebrał załogę i zapytał ją, co zrobić ze słabej jakości towarem. „Reperować” – powiadali jedni. „Wymienić podzespoły” – proponowali drudzy. On jednak zdumiał wszystkich, bowiem wyjął młotek i osobiście rozbił jeden z egzemplarzy, prosząc by inni zrobili to samo z pozostałymi 75 zgromadzonymi na sali. Dziś ten młotek umieszczono w muzeum, a o tym przypadku dzieci uczą się w szkołach. Drugi krok, jaki zrobił Zhang, też był rewolucyjny na ówczesne chińskie realia. Podpisał umowę joint venture z niemieckim gigantem w branży Liebherr. Później ten model nagminnie w Chinach powielano: łączyć się z obcym, zazwyczaj lepiej zaawansowanym technologicznie partnerem. W efekcie Heier w 2014 r. zamknął obroty sumą niemal 30 mld dolarów i dochody rzędu 1,8 mld, czyli więcej amerykański Whirpool i europejski Elektroluks razem wziąwszy.

Wywodzący się z armii i do dziś z nią powiązany Ren Zhengfei jest w Chinach znany jako osoba skromna i niemal zupełnie niewidoczna publicznie. Oczywiście, jest jednym z najbogatszych Chińczyków (majątek szacowany na ponad pół miliarda dolarów), ale w pierwszej 500 najbogatszych się nie mieści, bowiem trzyma zaledwie 1,4 proc. udziałów swej firmy, za co zyskał wielki społeczny poklask.

Kompletnym zaprzeczeniem wycofanego Ren Zhengfei’a jest niezwykle aktywny publicznie i medialnie filigranowy twórca serwisu Alibaba Jackie Ma – dzisiaj chyba najbardziej rozpoznawalny chiński biznesmen w świecie, występujący na scenach wspólnie z prezydentem Barakiem Obamą i największymi autorytetami. Wszedł do historii we wrześniu 2014 r., wprowadzając na nowojorską giełdę swoją firmę z największym w dziejach tej giełdy pakietem inicjującym, wielkości 26 mld dolarów. Dzisiaj Alibaba, to największy (obok konkurencyjnego Yihaodian) sklep internetowy w Chinach, który stworzył specjalną sieć operacji internetowych zwaną Taobao. Z czasem zmodernizował go i utworzył kolejny portal, zwany Alipay, dzisiaj dzielący niemal po połowie chiński rynek transakcji internetowych ze stworzonym przez konglomerat Tencent, zwany Tenpay.

Patrzeć do przodu

Pochodzący z Shenzhen, podobnie jak Huawei, holding Tencent to dzieło też jednego człowieka Pony Ma (Ma Huateng). Ten przed 17 laty zaczynał już inaczej niż pionierzy. Po pierwsze, korzystał z obcych kapitałów, z Hongkongu, a nie rodzimych. Po drugie, większość operacji ulokował na Kajmanach i w innych rajach podatkowych. Po trzecie, być może najważniejsze, gdy wchodził do biznesu, miał już w nim doświadczenie w pracy poza granicami kraju i w obcych firmach.

Gdy dodamy do tego jeszcze, ostatnio coraz częstsze, wykształcenie na obcych, zazwyczaj amerykańskich uczelniach, to okazuje się, że są to cechy wspólne dla niemal wszystkich najważniejszych firm elektronicznych w Chinach, które wchodziły na rynek już w 21 stuleciu. Bodaj największym sukcesem rynkowym pośród nich może się pochwalić twórca chińskiej odmiany I-padów, dziś specjalizującej się smartfonach (dostępnych również na naszym rynku), czyli firma Xiaomi. Jej twórca, dziś zaledwie 44-letni Lei Jun zwany jest „chińskim Stevem Jobem”, a więc to już nie tylko biznesmen zorientowany na zysk, lecz także innowator spoglądający w przyszłość.

Chcąc przetrwać w brutalnej konkurencji chińskiego biznesu trzeba stale patrzeć w przód – płynie wniosek z tej wnikliwej analizy sektora „chińskich obalaczy”. Efekt? Mamy konkurenta, który już patrzy nieco dalej, niż my.

Edward Tse„China’s Disruptors”

Otwarta licencja


Tagi