Autor: Martyna Kośka

Ekspert rynków Europy Środkowej i Wschodniej; doktoryzuje się z ochrony konsumentów na rynku usług finansowych.

Korupcja i parytety zniechęcają inwestorów do Bośni

Bośnia i Hercegowina nie powtórzy gospodarczego sukcesu Kosowa. Wszechobecna korupcja, sprzyjająca jej biurokracja i otoczenie prawne firm skutecznie odstraszają zagranicznych przedsiębiorców od inwestowania w tym niestabilnym kraju.
Korupcja i parytety zniechęcają inwestorów do Bośni

Gdybym analizę wydarzeń w Bośni i Hercegowinie chciała rozpocząć od ciekawostki, powinnam napisać, że jest to kraj o najbardziej na kontynencie rozwiniętej administracji. W całym państwie niemal 150 osób działa w randze ministra, a na utrzymanie biurokratycznej machiny idzie 40 proc. rocznego PKB. To wszystko dzieje się w imię równości i respektowania praw różnych grup narodowościowych zamieszkujących Bośnię. Właśnie narodowości są kluczem do zrozumienia źródła problemów w tym kraju – wszak nie bez przyczyny pojęcie bałkańskiego kotła na trwałe weszło do języka.

Bośnię i Hercegowinę zamieszkują trzy narody: Chorwaci, Serbowie i Bośniacy, którzy są najliczniejsi. Gdy istniała Jugosławia, narody te żyły we względnej zgodzie, ale po jej rozpadzie wystąpiły przeciwko sobie (wojna w latach 1992–1995). Na mocy porozumienia z Dayton (1995 r.), które miało zakończyć działania wojenne, kraj został podzielony na dwie autonomiczne części: Federację Bośni i Hercegowiny (ze stolicą w Sarajewie) oraz Republikę Serbską (ze stolicą w Banja Luce), na północy wyodrębniono ponadto dystrykt Brczko, który znajduje się pod nadzorem międzynarodowym.

Biurokracja w słusznym celu

Mając w pamięci tragiczne doświadczenia walk poszczególnych grup narodowościowych, autorzy porozumienia z Dayton zadbali, by równy udział we władzy miały wszystkie trzy najliczniejsze grupy (zupełnie pominięto przy tym mniejszości narodowe, o czym później). Niezależnie od rządu centralnego w Sarajewie, w którym zasiadają po równo Serbowie, Chorwaci i Bośniacy, każdy z regionów autonomicznych ma swój własny rząd i prezydenta. Na czele kraju stoi trzyosobowe prezydium, którego członkowie co osiem miesięcy zmieniają się w sprawowaniu władzy.

Dąży się do tego, by każda z największych grup etnicznych miała swojego przedstawiciela w każdej instytucji publicznej – wszystko w imię sprawiedliwości i pokoju. Tyle tylko, że w rezultacie Bośnia i Hercegowina ma jeden z najbardziej rozwiniętych aparatów urzędniczych na świecie, a mnogość nieudolnych i skorumpowanych urzędów skutkuje paraliżem administracyjnym. Pamiętajmy, że mówimy o kraju wielkości dwóch polskich województw, zamieszkanym przez ledwie 4 mln ludzi (niektóre źródła podają, że obecnie to tylko 3 mln).

Społeczne niezadowolenie obserwowane jest od dawna i wybuch protestów był tylko kwestią czasu. Niektórzy publicyści zastanawiają się wręcz, jak to możliwe, że zalały one kraj dopiero teraz. Wystarczy szybkie spojrzenie na liczby: bezrobocie wynosi według różnych źródeł 27,5–44 proc. (wśród młodych ludzi dochodzi do 60 proc.), PKB: 17,4 mld dol., tempo wzrostu PKB: 0,4 proc., 20 proc. mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa… Ten, kto opracuje rozsądny scenariusz wyprowadzenia kraju z zapaści, zasłuży na Nagrodę Nobla (nie wiem tylko, czy w dziedzinie ekonomii czy pokojowej, bo przecież napięta sytuacja może w pewnym momencie doprowadzić do eskalacji konfliktu między poszczególnymi grupami).

Rozrośnięta administracja jest nie tylko niewydolna, ale i przeżarta przez korupcję. Dane prowadzą do wniosku, że w Bośni żadnej sprawy w urzędzie nie można załatwić bez łapówki. Transparency International podało, że w 2012 r. średnia wysokość łapówek w sądownictwie wyniosła około 4450 zł, zaś celnicy oczekiwali średnio 2700 zł. Jednocześnie średnie wynagrodzenie w 2013 r. wyniosło 420 euro, czyli w przeliczeniu ok. 1800 złotych.

Szkody po prywatyzacji

Według statystyk 80 proc. prywatyzowanych zakładów pracy upadło. Przyczynami tak złego wyniku są przekazanie ich nieprzygotowanym do tego zarządcom oraz rozkradanie, choć nie bez winy jest też niepewny stan prawny, no i wspomniana wcześniej korupcja.

Bezpośrednią przyczyną wybuchu protestów jakie ogarnęły Bośnię było zamknięcie fabryki w Tuzli w lutym 2014 r. Wcześniej fabryka została sprywatyzowana.

Strajki szybko wybuchły także w innych miastach, przy czym głównie w zamieszkanej przez Bośniaków i Chorwatów Federacji Bośni i Hercegowiny, w której problem korupcji jest najsilniejszy. Ludzie (a przekrój społeczny protestujących jest bardzo szeroki – studenci, bezrobotni, przedsiębiorcy, emeryci…) żądali przede wszystkim utworzenia rządu technicznego, który miałby regularnie składać raporty z działalności, utworzenia specjalnej procedury prywatyzacyjnej, walki z przestępczością gospodarczą, efektywnej walki z bezrobociem. Nie były to pokojowe protesty – polskie media skoncentrowały się przede wszystkim na podpaleniu budynku administracji prezydenckiej, co może i było symbolem rozruchów, ale błędem byłoby utożsamianie ich z chuligańskimi, nieprzemyślanymi aktami wandalizmu.

Protesty doprowadziły do dymisji premierów w kilku kantonach. Ludzie zażądali przeprowadzenia wcześniejszych wyborów na szczeblu centralnym. To ostatnie jest mało prawdopodobne, gdyż od niezadowolonych Boszniaków wyraźnie odcinają się mieszkający tu Chorwaci i Serbowie. Uważają, że trudna sytuacja Bośniaków to ich wewnętrzna sprawa. Milorad Dodik, prezydent Republiki Serbskiej, powiedział nawet, że „protesty w bośniackiej części kraju są najpewniej wymierzone w destabilizację federacyjnego państwa”, a uczestników protestów w miastach w serbskiej części kraju nazwał „bośniackimi prowokatorami”.

W końcówce rankingów

Pozostawiając na boku politykę, przyjrzyjmy się gospodarce. Ta jest w fatalnym stanie i raczej nieprędko się to zmieni – brakuje woli i pomysłu na reformę systemu. Niedawno pisałam o szansach Kosowa  na poprawę sytuacji i zwróciłam uwagę na to, że choć dziś wskaźniki gospodarcze wyglądają źle, to kraj szybko nadrabia zaległości, co zostało dostrzeżone choćby w rankingu „Doing Business”. Bośnia i Hercegowina nie powtórzy na razie tego sukcesu – we wszystkich kategoriach zajmuje bardzo odległe miejsca, np. w kategorii „uzyskanie pozwolenia na budowę” niemalże zamyka klasyfikację, plasując się na 175. miejscu.

Zestawienie Bośni z Kosowem i Macedonią, najbiedniejszymi państwami regionu, pokazuje, jak wielki dystans dzieli ją od tych dwóch krajów. W rankingu „Doing Business 2014” państwa te zajmują następujące miejsca:

Bośnia, Pozycja-w-rankingu-Doing-Business-2014, szeroko

Zagraniczni inwestorzy boją się lokować kapitał w Bośni. Szybki test – po wpisaniu w wyszukiwarce hasła „Bosnia foreign investment” zostaniemy odesłani do różnego rodzaju wydanych przez publiczne instytucje poradników zachęcających do inwestowania w kraju, ale raczej nie znajdziemy informacji o firmach, które się na taki krok zdecydowały. Nawet tania siłą robocza nie zrekompensuje zachodniej firmie strat, jakie może ponieść, prowadząc biznes w kraju o tak niesprzyjającym prawodawstwie, więc tak długo, jak kraj nie stanie się przyjazny dla przedsiębiorców, zachodni kapitał będzie wybierał Macedonię albo Albanię. Kraj o tak wysokim poziomie korupcji nigdy nie będzie przyjazny dla biznesmenów – i tak koło się zamyka.

W anglojęzycznych mediach o Bośni mówi się jako o stagnant but stable (w zastoju, ale stabilna). O ile o stabilności politycznej trudno wyrokować, to stagnacja wydaje się być wpisana w scenariusz na najbliższe co najmniej pięć lat.

Daleko od Europy

Jednym z fundamentalnych celów – podkreślanych od początku zaangażowania się społeczności międzynarodowej w Bośni – jest jej integracja ze strukturami europejskimi, przede wszystkim Unią Europejską. Unia jest zresztą w szczególny sposób odpowiedzialna za Bośnię, przyjęła bowiem na siebie rolę gwaranta pokoju w kraju i zobowiązała się koordynować reformy. W Sarajewie urzęduje specjalny przedstawiciel UE o bardzo szerokich uprawnieniach administracyjnych.

Sarajewo nadal dzielą jednak od Brukseli lata świetlne. Wprawdzie Bośnia podpisała umowę o stabilizacji i stowarzyszeniu z Unią Europejską jeszcze w 2008 r., lecz jego wejście w życie zostało zamrożone. Przyczyn zamrożenia było kilka, a najważniejszą był brak porozumienia przywódców kraju w sprawie zmian w konstytucji i usunięcia z niej zapisów dyskryminujących mniejszości narodowe. Akty ustrojowe przewidują możliwie najszersze równouprawnienie trzech wiodących narodowości, zupełnie przy tym pomijając przedstawicieli innych narodów.

W 2009 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał orzeczenie w sprawie Dervo SejdićaJakoba Finciego, z których pierwszy jest Romem, a drugi Żydem, a którym wcześniej odmówiono prawa kandydowania w wyborach do prezydium, powołując się na prawo, z którego wynika, że w jego skład mogą wejść tylko Bośniacy, Serbowie i Chorwaci. Trybunał orzekł, że wszyscy obywatele kraju powinni mieć możliwość ubiegania się o miejsce w trzyosobowym rotacyjnym Prezydium Republiki. Strona bośniacka zdecydowanie odmówiła dokonania zmian w konstytucji, czym chwilowo nie tylko zamknęła sobie drogę do zbliżenia z instytucjami unijnymi, lecz także sprowokowała Unię do zastosowania bolesnych cięć finansowych.

Pod koniec 2013 r. Unia zmniejszyła o ponad połowę wsparcie finansowe przeznaczone na przygotowanie kraju do ewentualnego członkostwa w UE. Inna sprawa, że na przyjęcie w swój poczet tak biednego i „problematycznego” państwa nie zgodzą się członkowie UE i sam argument potrzeby niesienia pomocy temu zmęczonemu niestabilnością krajowi raczej nikogo nie przekona, że integracja w tym momencie jest trafnym pomysłem.

Bośnia, Pozycja-w-rankingu-Doing-Business-2014, szeroko

Otwarta licencja


Tagi