Money for nothing, czyli droga do RWPG

Obywatele zdążającej ku zatraceniu Grecji wobec spłaty zadłużenia i normalnej pracy zachowują się jak Woody Allen wobec śmierci. Są przeciw. Wyszli więc znów na ulice. Grecja niezbicie wykazała zależność, że moment utraty wiarygodności finansowej jest rezultatem braku możliwości spłaty zaciągniętych zobowiązań. One zaś są proporcjonalne do liczby osób pracujących dla rządu lub pozostających na jego utrzymaniu. Piszę o tym, czego dowodzi przykład Grecji.

Pożytki płynące z sytuacji Grecji dla arytmetyki i innych obszarów edukacji są nie do przecenienia. Nieprzekonująca kampania rządu polskiego, nakłaniająca do uczenia się matematyki, mogłaby przemówić do wyobraźni nawet młodych ludzi, gdyby posłużono się przykładem tego kraju. Tak naprawdę w Unii Europejskiej tylko Grecja wzięła na siebie cały ciężar przeprowadzenia w pełni konsekwentnego procesu dowodowego. Niepotrzebna była do tego wyższa matematyka. Wystarczyła sama arytmetyka, czyli umiejętności dodawania i odejmowania.

Grecja niezbicie wykazała prostą zależność, że moment utraty wiarygodności finansowej jest rezultatem braku możliwości spłaty wcześniej zaciągniętych zobowiązań. One zaś są wprost proporcjonalne do liczby osób pracujących w danym kraju dla rządu lub pozostających na jego utrzymaniu, co czasami na jedno w rachunkach wychodzi. W Grecji połowa dorosłej ludności nie pracowała, tylko była zatrudniona w sektorze rządowym. Wszyscy przedsiębiorcy tego kraju, wspomagani przez lata całe milionami turystów i ich pieniędzmi, nie byli razem w stanie obsłużyć finansowych obietnic wyborczych kolejnych socjalistycznych rządów. Gdyby nie pieniądze podatników innych krajów Unii Europejskiej, w ramach m.in. funduszy typu spójności, proces nie nabrałby takiego rozmachu finansowego ani czasowego. Jednak dzięki właśnie nim uzyskano taki empiryczny materiał, że jest on wart tych pieniędzy i kolejnych zapowiedzianych. Co zatem udowodniono?

Demokracja nie chroni przed bankructwem

Liberalna demokracja miała uchodzić za ostateczną na ziemi formę sprawowania władzy, powodując „koniec historii” według Francisa Fukuyamy. Historia jednak nie spełniła oczekiwań profesora z Harvardu i w ciągu następnych lat udowodniła nie tylko jemu, jak głęboko i fundamentalnie się mylił. Grecja przypomniała o tym, o czym Europa stara się zapomnieć, afirmując za wszelką cenę demokrację dla niej samej, że jest ona też drogą do dyktatury i tyranii, co mieliśmy w Niemczech lat 30. ubiegłego wieku.

Jedna z wielu postawionych w tym czasie diagnoz znakomicie wyczerpuje swoim opisem znamiona funkcjonujących współcześnie demokracji, w tym i przypadku Grecji. Jej autorem jest polski ekonomista Leopold Caro, który w „Od Carlyle’ a do Forda” zaobserwował, że „demokracja nie jest w stanie dotrzymać tego, co społeczeństwu obiecuje: ani dobrobytu, bo niszczy go w zarodku swą doktryną niwelacyjną i pauperyzacyjną; ani szczęścia i swobody, bo chcąc przeforsować swe postulaty, przeciwne prawom naturalnym, używać musi do tego przymusu i coraz większego etatystycznego skrępowania jednostki; ani prawdziwego wpływu na losy państwa, bo chcąc utrzymać się sztucznie przy władzy, musi wprowadzać dyktaturę klik partyjnych i system głosowania, równający się w istocie nominacji kandydatów do ciał reprezentacyjnych przez przywódców tych klik”.

Wady demokracji opisane prawie wiek temu mają charakter genetyczny. Czy dziś nie mamy zatem paralelnej sytuacji do tej z czasów Republiki Waimarskiej?

Polityka pobudzania popytu wewnętrznego

Nieustannie w wypowiedziach polityków i ekonomistów oprócz troski o nasz eksport słyszymy równie bezgraniczną troskę o nasz popyt wewnętrzny i jego utrzymanie. Popyt ten ma mieć niebywałą moc sprawczą, bo utrzymuje nasz przemysł i inne sektory gospodarki w rozwoju. Rządy Grecji od lat konsekwentnie realizowały politykę pobudzania popytu wewnętrznego. Jego gwarancją było stworzenie w sektorze rządowym miejsc zatrudnienia (nie mylić z miejscami pracy) dla połowy ludności kraju. Rozdawanie 13., 14. i entych pensji jest niczym innym, jak stymulowaniem popytu.

Ludność poza obowiązkowym przebywaniem w miejscu zatrudnienia mogła się później oddawać służbie popytu wewnętrznego. To nie były tylko zakupy żywności czy ubrań, ale też dóbr trwałego użytku. Wszystkie wydatki ludności, wspomaganej milionami turystów wraz z inwestycjami rządowymi (nawet tymi nieukończonymi autostradami), to nic innego tylko cały czas stymulowanie popytu wewnętrznego.

W polskim warunkach stymulacja popytu kończy się na razie na wypłacie emerytur i rent oraz budowaniu jednych z kosztowniejszych autostrad w Europie.

Jak widać „popytowa konsekwencja” nie spowodowała zajęcia przez Grecję miejsca w rankingu najbogatszego państwa na ziemi. Źródłem bogactwa jest praca, a nie wydawanie pieniędzy, które są tylko jej następstwem.

Demitologizacja euro

Dług stanu Kalifornia, którego gospodarka była dziewiątą na świecie, nie wywołał zmiany kursowej dolara, jak stało się to w przypadku euro w czasie ujawiania długu Grecji. W USA nie było „efektu domina” ze względu na dług tego stanu. Za to w Unii za sprawą Grecji panuje przed nim powszechny lęk. Jak przestrzega premier Finlandii Matti Vanhanen, „jak następuje, to nikt nie jest bezpieczny”.

Niezależnie, czy z amerykańskiej czy europejskiej perspektywy, o wiele ważniejsza od koloru farby na banknocie oficjalnej waluty jest kondycja danej gospodarki. Rosnący dług publiczny rządu federalnego USA jest możliwy, dopóki gospodarka tego kraju jest na tyle konkurencyjna (dzięki wolności gospodarczej), że może ten ciężar zadłużenia obsłużyć. Ale żadna waluta, a nawet złoto, nie jest w stanie wytrzymać złego rządzenia.

Kiedy w latach 70. minionego wieku w USA wprowadzono kontrolę cen i inne instrumenty interwencji rządowej, inflacja sięgnęła kilkunastu procent. Każdy kto mógł, wybierał niemiecką markę jako pewną i stabilną walutę. Pozycja waluty jest konsekwencją siły gospodarki i dobrego po prostu rządzenia, a nie deklarowanego autorytetu samego banku czy jego prezesa. Przekonał się o tym prezes Europejskiego Banku Centrlanego, który użył samego tylko autorytetu jako gwarancji kontroli systuacji po bankructwie Grecji. Publicznie zostało zignorowane i dopiero twarde zobowiązania czasowo powstrzymały euro przed skokową i spekulacyjną zmianą wartości.

Euro nie okazało się zatem kotwicą w czasach kryzysu, zwłaszcza takiego, którego rząd jest wyłącznym sprawcą. Nie jest też gwarancją na wyższy wzrost gospodarczy z samego tylko faktu przyjęcia tej waluty. Euro samo z siebie nie przeprowadzi również reformy finansów publicznych. Jeszcze nie tak dawno używano takiego argumentu za jego jednostronnym wprowadzeniem w Polsce. Inne magiczne właściwości tej waluty, których doszukiwali się najwyraźniej wyznawcy złotego cielca, również nie znalazły empirycznego potwierdzenia.

Spekulacyjne rynki finasowe wyręczają demokrację

Bankructwo Grecji było działaniem spekulantów skrywający się w „cieniu” sektora finansowego, którzy na dodatek prowadzą „agresję” przeciwko strefie euro. Wypowiedź Jochena Sanio, szefa niemieckiego odpowiednika KNF, nie była publicznie odosobniona. Coraz częściej wskazuje się na spekulantów działających na rynkach finasowych jako „siły zła”, których działania wymierzone są w nic innego, jak europejski system socjalny. Skoro spłata zaciąganych zobowiązań, które przez lata finasowały życie ponad stan, powoduje konieczność ograniczenia transferów socjalnych, to bez wątpienia mamy tu doczynienia z działaniem wymierzonym w „europejski model”.

Obywatele zdążającej ku zatraceniu Grecji wobec spłaty zadłużenia i normalnej pracy zachowują się jak Woody Allen wobec śmierci. Są przeciw.

Jedynym dziś działającym mechanizmem odpornym na nierzeczywiste oczekiwania wyborców są spekulacyjne rynki finansowe. Dziś to właśnie one skuteczniej pociągają do odpowiedzialności niż Komisja Europejska czy EBC. Ułomnie i stronniczo spekulacyjne rynki finasowe informują i oceniają stan rozkładu państw pożyczających pieniądze na spłatę poprzednich pożyczek. Gdyby nie było spekulantów, rządy mogłyby bezkarnie powiększać zadłużenie w tym przeżartym nieodpowiedzialnością i hazardem finasowym świecie demokratycznych rządów.

Rozwiązywanie problemów gorsze od nich samych

EBC uruchomił fundusz pożyczkowy dla Grecji. Ma on wszelkie znamiona kuracji leczenia nałogu narkotykowego przy pomocy również narkotyków, tyle że podawanych pod kontolą. Za dwa lata, dzięki tej „pomocy”, Grecja ma odzyskać możliwość zaciągania dalszych zobowiązań na spłatę dotychczasowych, ale już o własnych siłach. Nie ma mowy o jakimkolwiek zatrzymaniu narastaniu długu publicznego.

Nie jest to problem samej Grecji, ale większości państw UE. Jedyny realistyczy warunek, na jaki może się zdobyć EBC, to samowystarczalność w obsłudze powiększającego się długu. Nikt nawet nie zakłada, że Grecja zacznie redukować swoje zadłużenie. Pożyczka jest potrzebna nie tylko rządowi tego kraju, ale również rządom Francji i Niemiec, których banki poważnie „zaangażowały” się w jego papiery dłużne. W Unii na jakiś czas zażegnano sytuację zbliżoną do spekulacjnego krachu kredytami hipotecznymi subprime. Plan dla Grecji był de facto planem ratunkowym dla banków francuskich i niemieckich.

Kiedy wyczerpie się mechanizm „rynkowy” w pożyczaniu pieniędzy Grecji, trzeba będzie chyba zmienić postanowienia Traktatu z Maastricht i dopuścić, aby państwa pożyczały państwom, co upodobni UE do Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej.

Zetatyzowana demokracja

Do zrozumienia sytuacji w państwach Unii Europejskiej znakomicie nadaje się diagnoza, którą postawił polskiej demokracji po zamachu majowym Adam Krzyżanowski. W „Konstytucji i walucie” stwierdził, że „nadmiar parlamentaryzmu potęguje ujemne właściwości etatyzmu, a zarazem zbyt wielki udział państwa w życiu ekonomicznem utrudnia pomyślne rozwiązanie zagadnień politycznych”.

Źródłem problemów europejskich demokracji jest ich poziom zetatyzowania. Dzisiejsze sprzężenie demokracji i etatyzmu w Europie zwiększać będzie tylko poziom długu publicznego oraz ryzyko rewolucyjnego przyjęcia konieczności obniżenia poziomu życia przez społeczeństwa. Demonstracje i dewastacje, na razie jeszcze tylko na ulicach Grecji, potwierdzają obserwację Arystotelesa, że „rewolucje nie toczą się o drobiazgi. Rewolucje wszczyna się o drobiazgi”.

Andrzej Sadowski – założyciel i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha – Pierwszego Niezależnego Instytutu w Polsce, od 16 IX 1989 roku

Otwarta licencja