Autor: Mohamed El-Erian

Główny doradca ekonomiczny Allianz, publicysta Project Syndicate.

Można już wierzyć, że Ameryka wraca do zdrowia

Sześć wewnętrznych czynników sugeruje, że gospodarka Stanów Zjednoczonych powoli odzyskuje zdrowie. Według niektórych obserwatorów te czynniki są wystarczające, by wytworzyła się masa krytyczna, potrzebna do nadania gospodarce niezbędnego rozpędu.
Można już wierzyć, że Ameryka wraca do zdrowia

Mohamed A. El-Erian (CC BY-NC-ND)

Choć chcę wierzyć, że się nie mylą, najnowszy strumień słabych danych ekonomicznych – w tym skromny majowy przyrost miejsc pracy netto, zaledwie o 69 tys. – potwierdza moje wątpliwości. Jednak zrozumienie tych pozytywnych czynników, a także tego, dlaczego są one niewystarczające stało się szczególnie istotne teraz. Zniechęcające doniesienia o zatrudnieniu wzbudziły bowiem nagle powszechne obawy co do kondycji i trwałości amerykańskiego ożywienia.

Zacznijmy od tego, że kondycja wielkich, amerykańskich spółek międzynarodowych jest równie znakomita, jak zawsze – w mojej ocenie – była. Mają one nadzwyczaj wysokie saldo gotówkowe, płacą niskie odsetki od zadłużenia, a ich podstawowe zobowiązania zostały zrestrukturyzowane. Wiele z nich z powodzeniem „załapuje się” na rosnący popyt na rynkach wschodzących, co zapewnia im znaczący przypływ wolnej gotówki.

Firmowe pieniądze nie są jedynym źródłem, czekającej w pogotowiu, znacznej siły nabywczej. Bogate gospodarstwa domowe również dysponują znacznymi zasobami, które mogą być wykorzystane zarówno na wsparcie konsumpcji, jak i inwestycji.

Trzeci i czwarty ze wspomnianych korzystnych czynników powiązany jest z rynkiem mieszkaniowym i rynkiem pracy. Te dwa obszary, utrzymującej się od dawna uporczywej słabości, stanowią główny hamulec szczególnego typu cyklicznego napędu, który tradycyjnie wyprowadzał USA z okresowych spowolnień gospodarczych. Najnowsze dane wspierają jednak pogląd, że rynek mieszkaniowy może już osiągać dno, choć jest to proces wydłużony. Zaś przyrost miejsc pracy jest wprawdzie anemiczny, ale od września 2010 r. systematyczny.

Następnie mamy Rezerwę Federalną USA. Mimo uzasadnionych pytań o skuteczność jej niekonwencjonalnego i zawsze eksperymentalnego podejścia do polityki pieniężnej, wydaje się, że Fed w okresie słabnięcia gospodarki wykazuje większą skłonność do aktywności. Ponadto Fed może nieumyślnie się pomylić. To jest duże ryzyko z uwagi na złożoną sytuację kraju oraz jego „niezwykle niepewne” perspektywy. Jest jednak bardziej prawdopodobne, iż zbłądzi wskutek zbyt długiego stosowania łagodnej polityki pieniężnej, aniżeli wskutek przedwczesnego jej zaostrzania.

Wreszcie, mając w polu widzenia listopadowe wybory oraz ich konsekwencje, niektórzy wierzą, że politycy w Waszyngtonie mogą się w końcu znaleźć w lepszej pozycji do zawarcia tak potrzebnego, wielkiego porozumienia politycznego. A większa skuteczność działań politycznych pozwoliłaby pozbyć się zmory zapaści fiskalnej – czyli potencjalnie szkodliwego dla gospodarki utrudnienia, w postaci nadmiernie ostrych cięć wydatków, sięgających 4 proc. PKB i podwyżek podatków, dotyczących wszystkich na równi. Służyłaby także usunięciu innych odmian niepewności, tłumiących różne rodzaje aktywności gospodarczej.

Każdy z tych sześciu czynników sugeruje aktualny i potencjalny proces zdrowienia gospodarki. Nie ma się więc co dziwić, iż w niektórych kręgach wywołały one podekscytowanie, iż USA są w końcu gotowe, by wydostać się z przygnębiającej triady niezwykle ospałego wzrostu, uporczywie wysokiego bezrobocia oraz dużych i narastających nierówności.

Problem jednak w tym, że jest wątpliwe, by te czynniki – zarówno w pojedynkę, jak i łącznie – mogły zmienić ogólne warunki działania, a to z czterech powodów.

Po pierwsze – Gospodarcze i finansowe przeciwności dochodzące do USA z zagranicy są duże. Wynika to głównie z pogłębiającego się wciąż kryzysu w Europie, który obecnie wkracza w jeszcze bardziej niszczącą i nieprzewidywalną fazę, gdyż deponenci w niektórych krajach wzmagają proces wycofywania się z miejscowych banków. Do tego dochodzi spowolnienie wzrostu w głównych krajach rozwijających się, w tym w Brazylii, Chinach, Indiach i w Rosji.

Po drugie – Zbyt wiele sektorów gospodarki USA nie dokończyło procesu uzdrawiania swych bilansów. Stwierdzenie to jest prawdziwe w odniesieniu do systemu bankowego, który nie oddłużył się w stopniu zadowalającym organy nadzorcze czy rynki. Tym samym ograniczył zakres wzrostu kredytowania. Jest ono również prawdziwe w przypadku licznych gospodarstw domowych. Ponieważ ich przeciętna stopa oszczędzania spadła poniżej 4 proc., bardzo wiele rodzin przechodzi proces wyczerpywania „poduszki” gotówki odłożonej na wszelki wypadek, jeśli oczywiście już jej nie zużyły.

Po trzecie – Nadzwyczajna aktywność polityki pieniężnej w ciągu ostatnich paru lat oznacza ryzyko utraty zabezpieczeń i powoduje niezamierzone konsekwencje. Choć poszczególne emisje nie są przygniatające, łącznie mogą one przytłumić aktywność gospodarczą i właściwe funkcjonowanie rynków. Przypomnijmy: założeniem polityki Fed było, że, posługując się sformułowaniem jego przewodniczącego, Bena Bernanke, te „koszty i zagrożenia” zostaną z naddatkiem pokryte dzięki poprawie ogólnej sytuacji gospodarczej. Ale te ogólne korzyści jakoś się nie materializują.

Po czwarte i co może najważniejsze – Powtarzające się opóźnienia w usuwaniu chronicznych przeszkód wzrostu i tworzenia miejsc pracy oznaczają, że niektóre z nich na trwałe wpisują się w strukturę amerykańskiej gospodarki. Pozbawiają ją dynamizmu i ograniczają siłę jej reakcji. Skoro na przykład długoterminowe bezrobocie wynosi 5,4 mln, a średni okres pozostawania bez pracy sięga 2,5-krotności historycznej normy, oznacza to że pracownicy tracą kwalifikacje do szybkiego podjęcia pracy za płacę zbliżoną do swoich poprzednich zarobków. Podobnie, wysoki poziom bezrobocia wśród młodzieży zwiększa ryzyko, że dołączający do siły roboczej nowi staną się „niezatrudnialni”.

Wynik ostateczny jest więc niepomyślny, ale trzeba go przyjąć do wiadomości. Choć gospodarka USA stopniowo powraca do zdrowia, trzeba o wiele więcej – i to pilnie – żeby przywrócić jej tradycyjny wigor i żywotność. Co zaś najważniejsze, krzepkie ożywienie wymaga większego stopnia poważnej i konstruktywnej współpracy w Waszyngtonie, to zaś wydaje się dziś wykluczone.

Dopóki taka współpraca się nie urzeczywistni, dopóty nadzieja na osiągniecie prawdziwego przyspieszenia gospodarczego pozostanie jedynie nadzieją. Gospodarka USA zamiast przeć do przodu, pozostanie – co godne ubolewania i irytujące – spętana niezwykłą ospałością, zaś jej wrażliwość na niekorzystne wichry, wiejące z reszty świata, może tylko wzrosnąć.

Mohamed A. El-Erian

Autor jest dyrektorem generalnym PIMCO, autorem książki „Kiedy rynki się zderzają”.

© Project Syndicate, 2012.

www.project-syndicate.org

Mohamed A. El-Erian (CC BY-NC-ND)

Tagi


Artykuły powiązane

Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją

Kategoria: Analizy
Aktualna inflacja w USA pozostaje blisko poziomów z okresu czarnej dekady bankowości centralnej, czyli lat siedemdziesiątych. Czy odpowiedzialnością za wysoką inflację z tamtych czasów możemy obarczyć szoki podażowe?
Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją