Autor: Stephen S. Roach

Jest członkiem zwyczajnym wydziału w Yale University; publicysta Project Syndicate.

Nie ma obawy, z Chinami wszystko w porządku

W ciągu minionego roku chińska giełda poszła w dół o 20 proc., a jej wskaźniki sięgnęły poziomu z 2009 r. Niepokój podsyca ciągła słabość najnowszych danych - od wskaźnika nastrojów menedżerów logistyki po wielkość produkcji przemysłu, a także sprzedaży detalicznej i eksportu. Obawy o losy chińskiej gospodarki są jednak przesadzone.
Nie ma obawy, z Chinami wszystko w porządku

(CC By-NC-ND newwavegurly)

Liczni eksperci obawiają się, że stanowiącym od dawna najmocniejszy silnik gospodarki światowej Chinom zaczyna brakować paliwa. Obawy te są przesadzone. Tak, chińska gospodarka rzeczywiście zwalnia. Ale jest to spowolnienie ograniczone i w przewidywalnej przyszłości takie pozostanie. Nadal bowiem silne są przesłanki, przemawiające za miękkim lądowaniem.

Cechy twardego lądowania w wydaniu chińskim są dobrze znane z okresu recesji w latach 2008-2009 (zwanej tam Wielką Recesją). Tempo wzrostu PKB w ujęciu rocznym spadło wówczas z rekordowego poziomu 14,8 proc. w drugim kwartale 2007 r. do 6,6 proc. w pierwszym kwartale 2009 r. Wskutek wstrząsu zewnętrznego, jakim w 2009 r. było skurczenie się handlu światowego o 10,5 proc., napędzany eksportem wzrost szybko przeszedł z fazy boomu do fazy spadku. W ślad za eksportem poszła reszta gospodarki Chin – zwłaszcza zaś rynek pracy: w samej tylko prowincji Guangdong zlikwidowano ponad 20 milionów miejsc pracy.

Tym razem skala spowolnienia jest znacznie mniejsza. Tempo wzrostu chińskiego PKB zmalało z 11,9 proc. w pierwszym kwartale 2010 r. do 7,6 proc. w drugim kwartale 2012 r. To spadek o 4,3 punktu procentowego, mniej więcej o połowę mniejszy niż w podczas Wielkiej Recesji (8,2 pkt proc.).

Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że jeśli nie dojdzie do nieskoordynowanego rozpadu strefy euro – co wydaje się nieprawdopodobne – tempo wzrostu handlu światowego w tym roku wyniesie zapewne 4 proc. Byłoby to znacznie poniżej linii trendu z lat 1994-2011 (wynosi on 6,4 proc. rocznie) I tak jednak sytuacja nie zbliżałaby się nawet do załamania, odnotowanego w latach 2008-2009. A skoro osłabienie wywołane przez eksport mniej zagraża gospodarce chińskiej niż trzy i pół roku temu, to twarde lądowanie staje się nieprawdopodobne.

Uczciwie mówiąc, gospodarkę tę czekają inne przeciwności, szczególnie związane z polityką schładzania przegrzanego rynku mieszkaniowego. Skutki tego schładzania powinno jednak z naddatkiem zrównoważyć tak zwane „budownictwo socjalne” dla rodzin o niskich dochodach, a także ogłoszone niedawno programy inwestycyjne w kluczowych obszarach metropolitarnych jak Tianjin, Chongqing i Changsha oraz w prowincjach Guizhou i Guangdong.

Co więcej – inaczej niż w przypadku finansowanych ze źródeł bankowych inicjatyw sprzed 3-4 lat, które doprowadziły do niepokojącego nawisu zadłużenia władz lokalnych – tym razem rząd będzie, jak się wydaje, odgrywać znacznie większą rolę w finansowaniu tych przedsięwzięć.

Doniesienia o miastach-duchach, mostach prowadzących donikąd i nowych, pustych lotniskach budzą jednak wśród zachodnich analityków coraz silniejszy niepokój o to, że niezrównoważona gospodarka chińska nie będzie w stanie dokonać „odbicia” takiego jak w drugim półroczu 2009 r. Obawiają się oni, że skoro już teraz udział inwestycji w środki trwałe w PKB zbliża się do bezprecedensowego poziomu 50 proc., to kolejna stymulacja budżetowa – znów głównie za pomocą inwestycji – przyspieszy jedynie realizację scenariusza nieuniknionego załamania.

W tym natłoku pesymizmu pomija się jednak jedną z najważniejszych sił napędowych chińskiej modernizacji: największy w historii świata proces urbanizacji. W 2011 r. udział mieszkańców miast w ludności Chin przekroczył 50 proc.; sięgnął 51,3 proc. Jeszcze w 1980 r. wynosił niespełna 20 proc. Co więcej, zgodnie z projekcjami OECD liczna już dziś ludność miejska do 2030 r. powinna się powiększyć o kolejne 300 milionów. Będzie to przyrost niemal równy obecnej populacji Stanów Zjednoczonych. A skoro migracja ze wsi do miast ma wynosić 15-20 mln ludzi rocznie, to tak zwane miasta-duchy szybko przekształcą się w tętniące życiem obszary metropolitarne.

Pudong, obecnie dzielnica Szanghaju, to klasyczny przykład na to, jak szybko „puste” miasto (zbudowano je w końcu lat 90. XX w.) może się stać całkowicie zapełnionym ośrodkiem, liczącym dziś około 5,5 miliona mieszkańców. Firma McKinsey szacuje, że do 2025 r. w Chinach będzie ponad 220 miast z ludnością przekraczającą milion (w 2010 r. było ich 125) i że w 23 mega-miastach będzie mieszkać co najmniej po pięć milionów ludzi.

Chiny nie mogą sobie pozwolić na zwlekanie z budową nowych miast. Przeciwnie: inwestycje i budownictwo muszą być zsychronizowane z przyszłym napływem do nich migrantów. Jednak krytykom „miast-duchów” zupełnie ten problem umyka.

Wszystko to stanowi element wielkiego chińskiego planu. Choć model „warsztatu produkcyjnego” działał wspaniale przez 30 lat, nie jest on w stanie przenieść Chin do ziemi obiecanej i dobrobytu. Chińscy przywódcy od dawna o tym wiedzą. Już w 2007 r. zasygnalizował to premier Wen Jiibao, wygłaszając słynne ostrzeżenie w sprawie „Czterech «nie»”- czyli gospodarki „niestabilnej, niezrównoważonej, nieskoordynowanej a przez to zagrożonej nietrwałością”.

Dwa wstrząsy zewnętrzne – pochodzące najpierw z USA, a teraz z Europy -spowodowały przekształcenie „Czterech «nie»” w plan działania. Chiny – nadmiernie dotąd uzależnione od popytu ze strony nękanych kryzysem krajów rozwiniętych – przyjęły nastawiony na konsumpcję 12. plan pięcioletni. Jest to strategia zmiany układu równowagi w gospodarce, która może wytyczyć kierunki rozwoju na całe dziesięciolecia.

Kluczowe elementy tej strategii stanowią inwestycje i budownictwo, niezbędne przy urbanizacji na masową skalę. W ośrodkach miejskich przeciętny dochód na osobę jest ponad trzy razy większy niż na wsi. Dopóki więc urbanizacja będzie szła w parze z tworzeniem miejsc pracy – a o przyjęciu przez Chiny takiej właśnie strategii świadczy ich przestawianie się na wzrost napędzany usługami – dopóty pracownicy będą na tym korzystać, a ich siła nabywcza będzie rosła.

Wbrew opinii niedowiarków, urbanizacja to nie jest sztuczny wzrost. To zasadniczy element „przyszłych Chin”, gdyż zapewnia ona krajowi więcej możliwości wyboru, zarówno z punktu widzenia zmian cyklicznych, jak i strukturalnych. Gdyby pojawiły się braki popytu – czy to wskutek wstrząsów zewnętrznych, czy też w efekcie dostosowań wewnętrznych, takich jak korekta na rynku mieszkaniowym – Chiny mogą te urbanizacyjne inwestycje odpowiednio regulować. Ponieważ w kraju są duże nadwyżki oszczędności, a deficyt budżetowy wynosi niespełna 2 proc. PKB, Chiny dysponują środkami na sfinansowanie takich posunięć. Ogromne są także możliwości poluzowania monetarnego: w odróżnieniu od banków centralnych na Zachodzie, Ludowy Bank Chin ma w zapasie mnóstwo amunicji.

Spowolnienie wzrostu to w gospodarce napędzanej eksportem nic nadzwyczajnego. Chiny są jednak w znacznie lepszej kondycji niż reszta świata. Strategia zdecydowanej zmiany układu równowagi w gospodarce zapewnia im wsparcie o charakterze zarówno cyklicznym, jak i strukturalnym, które pozwoli uniknąć twardego lądowania.

Autor jest wykładowcą na Uniwersytecie Yale, był wcześniej przewodniczącym Morgan Stanley Asia; jest też autorem książki „The Next Asia”.

©Project Syndicate, 2012

www.project-syndicate.org

(CC By-NC-ND newwavegurly)

Tagi