Autor: Tomasz Kasprowicz

Ekonomista, jest redaktorem działu ekonomicznego w Res Publica Nowa.

Niekończąca się historia pewnego wzoru

John Maynard Keynes w toku opracowania swoich teorii stosował znany wszystkim, którzy otarli się o ekonomię wzór Y = C + I + G. Oznacza on z grubsza tyle, że to co w kraju wyprodukowano (Y – często zrównywane z PKB) zostało zużyte albo na konsumpcję (C), albo na inwestycje (I) albo przez rząd (G).
Niekończąca się historia pewnego wzoru

Tomasz Kasprowicz

Bogatsza wersja tego wzoru uwzględnia jeszcze eksport, ale do naszej dyskusji niewiele to wnosi, a mocno ją komplikuje więc ją pomijam. Sprawa wydaje się dość prosta i oczywista – co wyprodukujemy to zużywamy (produkcja na zapas to inwestycja). A jednak wzór ten powoduje wielkie nieporozumienia w rozmowach o gospodarce i mimo swej prostoty często jest źle rozumiany. Jest za to chętnie stosowany, bo wielu wydaje się, ze proponuje proste recepty na trudne problemy. Na początek trochę matematyki.

Mamy dwa rodzaje wzorów

Mimo, że wiele równań zapisujemy podobnie używając znaku „=” to często oznaczają one coś zupełnie innego. Jeden rodzaj wygląda na przykład tak:

powierzchnia prostokąta = długość boku x długość drugiego boku

A drugi na przykład tak:

Kąt 1 w trójkącie + kąt 2 w trójkącie + kąt 3 w trójkącie = 180°

Pierwsze wyraża zależność, drugie tożsamość (czasami by to zaznaczyć zamiast = stosuje się dla tożsamości znak ≡). A w czym różnica?

Odpowiedzmy sobie na pytanie: co się stanie z powierzchnią prostokąta jeśli zwiększymy jeden z boków? Oczywiście wzrośnie.

Co się stanie z sumą kątów w trójkącie jeśli zwiększymy jeden z kątów? Oczywiście pozostanie na poziomie 180° – o tyle ile zwiększyliśmy jeden z kątów musimy zmniejszyć inny. Jest to ważne bo wzór Keynes’a to czasem tożsamość a czasem zależność.

Jednym z ważniejszych celów polityki gospodarczej jest zapewnienie wzrostu gospodarczego, który jest w stanie rozwiązać wiele problemów społecznych w kraju. Wielu uważa, że im szybszy wzrost gospodarczy tym lepiej, co jest poglądem nieprawdziwym i szkodliwym, bo może doprowadzić do przegrzania gospodarki i kryzysu. Utrzymywanie wzrostu PKB na poziomie wzrostu potencjalnego (czyli takiego jaki gospodarka jest w stanie w dłuższym okresie utrzymać) jest jednak zdecydowanie dobrym pomysłem.

Zwiększajmy konsumpcję lub wydatki rządowe

Jak więc zapewnić wzrost gospodarczy (często utożsamiany ze wzrostem PKB – czyli w naszym wzorze Y)? Jeden rzut oka na sławny wzór i wszystko jasne: zwiększajmy konsumpcję (C) lub wydatki rządowe (G). Zwiększanie inwestycji (I) rzadziej jest poddawane jako recepta. Tylko czy takie rozwiązanie zadziała? Odpowiedź brzmi – rzadko. By zadziałało spełnionych musi być kilka warunków.

Wyobraźmy sobie prostą gospodarkę, w której jedynym producentem jest elektrownia, która może produkować – taką ma moc – maksymalnie 10 MW. Prąd zużywają gospodarstwa domowe (C), firmy (I) oraz urzędy (G). Wtedy nasz wzór wygląda tak: produkcja prądu (Y) = C + I + G. Powiedzmy, że politycznie uznano, że elektrownia powinna produkować jak najwięcej prądu (czyli aby PKB było jak największe). Zatem nakazano w urzędach zostawiać światło włączone na noc, nieustannie używać klimatyzacji tak, aby urzędy zużywały jak najwięcej prądu (czyli podnieść G). Czy ta strategia da w efekcie upragnione prosperity czyli wzrost PKB?

To zależy od tego, ile prądu elektrownia produkowała przed wdrożeniem tej polityki. Jeżeli już wtedy wykorzystywała moc 10 MW to nie jest w stanie wyprodukować więcej i nasze równanie staje się tożsamością: wzrost zużycia prądu przez urzędy (G) nie spowoduje wzrostu produkcji a jedynie spadek zużycia przez gospodarstwa domowe (C) i firmy (I), bo z elektrowni więcej wyciągnąć się nie da. A zmuszenie jej do produkcji ponad normy może skończyć się katastrofą (tzw. przegrzanie gospodarki). Zaobserwujemy zatem nie wzrost produkcji, a wzrost cen. Jeśli zaś gospodarka jest otwarta także wzrost importu.

W tej sytuacji zatem zwiększanie jednego z komponentów zużycia spowoduje raczej zmniejszanie innego, a nie ogólny wzrost produkcji. Niektóre z tych mechanizmów noszą nazwę efektów wypychania – na przykład stal zakupiona na budowę ministerstwa nie posłuży do budowy fabryki: wydatek rządowy wypchnie inwestycje. W naszym przykładzie wiedzieliśmy dokładnie ile prądu jest w stanie wyprodukować elektrownia, ale rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i trudno jest określić efekty zwiększania wydatków – czy gospodarka ma wolne moce produkcyjne (w danej branży) czy też nie.

Zjawisko wypychania dość dobrze tłumaczy ostatnie zadziwiające dane makroekonomiczne. Program 500+ ma pobudzać konsumpcję i jak widać po danych statystycznych wyraźnie tak się dzieje. Czemu zatem nie widzimy skoku we wzroście gospodarczym – jest on wręcz niższy niż oczekiwano? Jednocześnie obserwujemy, że pobór podatków jest lepszy niż zakładano. To paradoks bo wpływy podatkowe przy niższym wzroście gospodarczym powinny być również niższe.

Ministerstwo Finansów twierdzi, że to wynik lepszej ściągalności. Może być to jeden z komponentów, ale powątpiewam czy jedyny. Danych szczegółowych za II kwartał jeszcze nie mamy, ale zakładałbym wzrost konsumpcji kosztem inwestycji. Inwestycje dają mało podatków (nie ma z nich VAT, a i podatek dochodowy jest raczej niski), za to konsumpcja daje ich całkiem sporo. Wypieranie inwestycji przez konsumpcję wydaje się być dość prawdopodobnym wytłumaczeniem tego paradoksu. Szczególnie jeśli obok spadku inwestycji zauważymy także wzrost importu.

Kiedy warto pobudzać popyt

Pobudzanie popytu może mieć sens tylko jeśli gospodarka ma wolne moce produkcyjne. Dlatego sam Keynes twierdził, ze jeśli chodzi o budżet państwa deficyt może mieć miejsce w czasach recesji by uzupełniać brakujący popyt i łagodzić spadek produkcji. W czasach prosperity rząd powinien mieć nadwyżkę budżetową by spłacać wcześniejsze deficyty. Jak łatwo zauważyć mieliśmy w Polsce 25 lat wzrostu gospodarczego i 25 lat deficytów – wyraźnie lekcja dawana przez Keynesa nie została u nas odrobiona.

Pobudzanie popytu może mieć sens tylko jeśli gospodarka ma wolne moce produkcyjne.

Co gorsza nawet jednak i ta rada nie jest pozbawiona pułapek. Osobom, które tylko powierzchownie rozumieją wzór Keynesa wydaje się, że na przykład spadającą w czasie recesji konsumpcję wystarczy zamienić przez wydatki rządowe: jeśli gospodarstwa domowe zaczęły oszczędzać prąd wystarczy włączyć więcej żarówek w urzędach – i po problemie. Takie podejście jest charakterystyczne dla ekonomii popytowej (takiej jak keynesizm), które nie dostrzega struktury podaży, a kryje się po lewej stronie wzoru – Y.

Otóż produkcja dla różnych rodzajów konsumentów jest zupełnie inna. Gospodarstwa domowe (C) konsumują raczej: żywność, ubrania, lekarstwa, a firmy (I) zużywają raczej stal, beton, surowce mineralne, rząd zaś przede wszystkim pracę urzędników, papier itp. Jeśli spada konsumpcja chleba to zwiększenie wydatków rządowych na drogi wiele piekarzom nie pomoże. W krótkim okresie znowu wywoła to jedynie wzrost cen produktów, na które wydatki wzrosły lub wzrost importu. Tylko część produkowanych kategorii dóbr i usług może się łatwo przenieść pomiędzy odbiorcami.

W długim okresie sytuacja wygląda jednak jeszcze gorzej. Strona podażowa z czasem przystosowuje się do nowej struktury wydatków. Piekarze przekwalifikują się w końcu na urzędników. Jak długo istniejący poziom wydatków jest możliwy do utrzymania gospodarka będzie funkcjonowała w ten właśnie sposób. Kiedy wydatki rządowe załamią się pojawia się jednak duży problem. Urzędnikom znowu sporo czasu zajmie przeszkolenie się na murarzy czy piekarzy, a wiele firm działających na rzecz rządu upadnie. To z kolei może spowodować znaczącą recesję, której nie można przeciwdziałać wzrostem wydatków rządowych.

Tłumaczy to dlaczego Grecja tak długo wychodzi ze swoich problemów. Wielki udział wydatków rządowych w krajowej produkcji spowodował, że bankructwo rządu i programy oszczędnościowe są dla gospodarki sporym obciążeniem. Jedyną alternatywą byłoby dalsze utrzymywanie wysokich wydatków rządowych na koszt innych krajów, właściwie bez końca. Chętnych na takie rozwiązanie (poza Grecją rzecz jasna) nie ma i nie było. Można debatować nad ich skalą i rozłożeniem w czasie programu oszczędnościowego, ale nie z tym, że był jedyną opcją. Politycy myślący jedynie stroną popytową widzą jedynie spadek PKB, ale nie zastanawiają się z czego on wynika. A wynika z kurczenia się wyspecjalizowanej części gospodarki obsługującej wydatki rządowe. Wybudowanie nowych gałęzi zaś trwa. Dzisiejsze problemy Grecji wynikają nie z polityki oszczędnościowej tylko z wieloletniej błędnej polityki rozbudowywania wydatków rządowych na kredyt. Podobnie jak cierpienia czasów transformacji wynikały nie z reform Balcerowicza tylko dekad komunizmu.

Tomasz Kasprowicz

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Wyniki prowadzonego w czasie pandemii badania, pokazują, że brytyjskie gospodarstwa domowe, obawiające się o swoją przyszłość finansową - w przypadku jednorazowej korzystnej zmiany dochodu -  zamierzają jednak wydać na konsumpcję więcej niż pozostałe.
Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji

Inflacja cen żywności zagraża najbiedniejszym

Kategoria: Trendy gospodarcze
Badanie pokazało, że silne przyspieszenie wzrostu cen żywności ma istotnie negatywny wpływ na poziom dobrobytu gospodarstw domowych w krajach rozwijających się. Utrzymanie tego zjawiska pogłębi istniejące nierówności społeczne.
Inflacja cen żywności zagraża najbiedniejszym

Atom daje tanią energię i niskie emisje

Kategoria: Ekologia
Uranu wystarczy na co najmniej 200 lat, a może nawet na dziesiątki tysięcy lat – mówi dr inż. Andrzej Strupczewski, profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Atom daje tanią energię i niskie emisje