Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

O awans do grupy najbogatszych łatwiej w Europie niż w USA

Na karierę od pucybuta do milionera dwa razy większą szansę ma Duńczyk niż Amerykanin. Jak się okazuje, w osiągnięciu awansu ważne jest nie tylko miejsce urodzenia, lecz także struktura rodziny.
O awans do grupy najbogatszych łatwiej w Europie niż w USA

(CC By NC SA Nima Fatemi)

Raj Chetty (więcej o tym młodym naukowcu)  i Nathaniel Hendren z Harvard University oraz Patrick Kline i Emmanuel Saez z University of California w opublikowanej w styczniu 2014 r. pracy „Where Is The Land of Opportunity? The Geography of Intergenerational Mobility In The United States” (Gdzie jest kraina możliwości? Geografia mobilności międzypokoleniowej w Stanach Zjednoczonych) opracowali anonimowe dane o dochodach 40 mln Amerykanów. Mierzono dochody z lat 2011–2012 wszystkich obywateli urodzonych w latach 1980–1982. Wzięto także pod uwagę pensję ich rodziców w latach 1996–2000.

Autorzy badali m.in. to, jaki odsetek trzydziestoparolatków pochodzących z 20 proc. najmniej zarabiających gospodarstw domowych w USA należy obecnie do 20 proc. najlepiej zarabiających. W praktyce oznacza to prawie dwudziestokrotny wzrost dochodów i porównanie z drogą od pucybuta do milionera nie będzie przesadą.

Średni roczny dochód 20 proc. najbiedniejszych gospodarstw domowych w USA wynosił 11,2 tys. dol. (dane z 2011 r.), podczas gdy dla 20 proc. najbogatszych było to 178 tys. dol. (w przeliczeniu na złote oznaczałoby to podwyżkę miesięcznej płacy z 2,8 tys. zł na 44,5 tys. zł). Wystarczy więc kilka lat obecności wśród 1/5 najlepiej zarabiających Amerykanów, by stać się dolarowym milionerem.

Awanse się zdarzają

Okazało się, że średnio 7,8 proc. amerykańskich dzieci z najbiedniejszych rodzin dołącza do najbogatszych. Różnice pomiędzy poszczególnymi częściami USA są jednak wyraźne. Wśród 100 największych amerykańskich miast największe szanse na radykalną poprawę bytu mają mieszkańcy Salt Lake City (11,5 proc.), San Francisco (11,2 proc.), Los Angeles (9,6 proc.), Bostonu (9,8 proc.) i Nowego Jorku (9,7 proc.). Najmniejsze są w Atlancie (4 proc.), Detroit (5 proc.) i Cleveland (5 proc.).

Najwięcej dużych miast z wysokimi wskaźnikami tzw. międzypokoleniowej mobilności jest w Kalifornii. To m.in. San Jose (12,9 proc.), Bakersfield (12,2 proc.), Santa Barbara (11,3 proc.), San Diego (10,4 proc.), Santa Rosa (10 proc.), Sacramento (9,7 proc.) i Los Angeles(9,6 proc.). Z kolei najgorszy pod tym względem jest południowy-wschód Stanów Zjednoczonych. To stany, których gospodarka w XIX w. opierała się na rolnictwie zatrudniającym niewolniczą siłę roboczą. Niechlubnie wyróżniają się aglomeracje Północnej Karoliny: Columbia (3,7 proc.), Fayetteville (3,8 proc.) i Charlotte (4,4 proc.).

>>czytaj też: Awans społeczny zależy od genów

Centrum wzrostu

Zwraca także uwagę Północna Dakota – stan, w którego zachodniej części nie ma wielkich miast, ale aż ponad 30 proc. dzieci z najbiedniejszych rodzin dołącza do grona najbogatszych. Jak to możliwe? Otóż to stan o najszybciej rosnącej w całych Stanach Zjednoczonych gospodarce (8,3 proc. wzrostu PKB), co jest spowodowane bogatymi złożami ropy naftowej. W efekcie w ciągu ostatniej dekady Północna Dakota awansowała z 38. na 17. miejsce pod względem zamożności w USA (dochód na obywatela wynosi tam 51 tys. dol.), a bezrobocie jest najniższe w kraju (3,1 proc., a od 25 lat nigdy nie przekroczyło 5 proc.).

Nie bez znaczenia jest fakt, że to bardzo mały stan (723 tys. ludności), a więc bogactwo rozkłada się na niewielką liczbę osób. Co ciekawe, 31 proc. mieszkańców to z pochodzenia Norwegowie, a większość to potomkowie niemieckich emigrantów.

Najlepiej w rodzinie

Akademicy badali również, które czynniki są skorelowane z wysokimi szansami dzieci na awans materialny. Okazało się, że najściślejszy związek występował z odsetkiem pełnych rodzin. Co najciekawsze, czynnik ten ma znaczenie nie tylko na poziomie indywidualnym (tzn. dziecko wychowywane przez jednego z rodziców ma większe szanse na awans społeczny, jeżeli mieszka w okolicy, w której jest wiele pełnych rodzin). To, czy w rodzinie jest i mama i tata, miało dla szans dzieci większe znacznie niż m.in. jakość lokalnych szkół.

Ci sami autorzy wraz z Nicholasem Turnerem z amerykańskiego Ministerstwa Skarbu wydali także pracę „Is the United States Still A Land of Opportunity? Recent Trends In Intergenerational Mobility” (Czy USA to ciągle kraj możliwości? Ostatnie trendy w międzypokoleniowej mobilności). Rozprawiają się w niej z powszechnym mitem o tym, jakoby szanse na radykalną poprawę bytu w USA znacznie w ostatnim czasie zmalały.

Z ich wyliczeń wynika, że prawdopodobieństwo, że urodzona w USA w 1971 r. osoba, której rodzice są w 20 proc. najbiedniejszych Amerykanów, wejdzie do 20 proc. najbogatszych, wynoszą średnio 8,4 proc. Dla tych urodzonych w 1986 r. jest to 9 proc.

Istnieje wyraźna zależność między poziomem nierówności dochodów a mobilnością społeczną, tzn. im większe nierówności w państwie, tym trudniej jest mniej zamożnym radykalnie poprawić swój byt. Ta zależność nazywana jest „krzywą Wielkiego Gatsbiego” (od postaci milionera z powieści Francisa Scotta Fitzgeralda z 1925 r.). W USA zwiększenie nierówności w ostatnich latach wynika jednak głównie ze zwiększenia się odsetka dochodów w posiadaniu 1 proc. najbogatszych, a to akurat– jak wynika z analizy autorów – nie ma większego wpływu na szanse awansu społecznego.

Europejskie eldorado

Z powyższych badań nie wynika jednak, jak wyglądają szanse na radykalną poprawę bytu w USA w porównaniu do innych rozwiniętych krajów. Tymczasem jak piszą Simon Halphen Boserup i Claus Thustrup Kreiner z University of Copenhagen oraz Wojciech Kopczuk z Columbia University w pracy „Intergenerational Wealth Mobility: Evidence from Danish Wealth Records of Three Generations” (Międzypokoleniowa mobilność bogactwa: Dowody z archiwów bogactwa Duńczyków na przestrzeni trzech pokoleń), w Danii aż 15,8 proc. dzieci z 20 proc. najbiedniejszych rodzin dołącza do 20 proc. najbogatszych. To dwa razy (raz – jak słusznie zauważył nasz Czytelnik, przyp. red.) wyższy odsetek niż w USA. Z innych badań wynika, że Stany Zjednoczone przegrywają pod tym względem z większością rozwiniętych krajów Europy.

To może być dla wielu zaskoczeniem, ponieważ kraj ten zbudowali w większości emigranci z europejskich krajów, którzy nie mieli w swoich krajach szans na poprawę bytu. Jak trafnie skomentował to jeden z dziennikarzy zza oceanu: „Jeżeli dziś Amerykanin chce przeżyć American Dream, powinien przeprowadzić się do Danii”.

Pozostaje jednak pytanie: jaki ci z czołówki najbogatszych zapewniają swojej rodzinie udział w finansowej elicie na pokolenia. Częściowo wyjaśnia to Miles Corak z University of Ottawa w pracy „Income Inequality, Equality of Opportunity, and Intergenerational Mobility” (Nierówności dochodów, równość szans i międzypokoleniowa mobilność). Znalazły się w niej dane o odsetku mężczyzn, którzy w jakimś okresie swojego życia byli zatrudnieni w firmach, w których pracowali ich ojcowie. Okazuje się, że w Danii jest to średnio około 25 proc., w Kanadzie około 40 proc. Wśród 1 proc. najbogatszych odsetek ten rośnie jednak do ponad 50 proc. w Danii i prawie 70 proc. w Kanadzie. A to są kraje, w których zależność między dochodami rodziców i dzieci jest stosunkowo niewielka (można tylko domyślać się, jak duży jest odsetek w mniej egalitarnych krajach takich jak USA).

W tym kontekście przestają dziwić pojawiające się żądania niektórych polskich związków zawodowych z dużych, bogatych państwowych firm, by zagwarantować w nich pracę dzieciom obecnych pracowników.

OF

(CC By NC SA Nima Fatemi)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Kategoria: Oko na gospodarkę
Wysoka inflacja to w dużej mierze cena za wyjście gospodarki światowej z kryzysu wywołanego pandemią i wojną w Ukrainie. Nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata wzrost cen zbliża się już do 10 proc. w skali rocznej. Kosztem jest także wzrost długów, a inną realną konsekwencją – wzrost podatków.
Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków