Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Obama w starciu z Gordonem Gekko

Pięć miesięcy przed wyborami Barack Obama już tylko o 1,6 punktu procentowego wyprzedza  w sondażach Mitta Romney’a. Wynik ten dowodzi, że starcie dwóch różnych wizji rozwoju ekonomicznego USA nie dało wciąż odpowiedzi, którą opcję popierają Amerykanie. Jedno jest pewne. Gospodarka dzieli i rządzi. I to ona zdecyduje, kto wprowadzi się do Białego Domu na kolejne 4 lata.
Obama w starciu z Gordonem Gekko

Mitt Romney na wiecu (CC BY-NC NewsHour)

Z jednej strony jest wizja republikanów – głębokie cięcia budżetowe (zwłaszcza wydatków na programy społeczne), konserwatywna polityka fiskalna i głębokie ulgi podatkowe dla najbogatszych.

Z drugiej, wizja demokratów, a przynajmniej części tej partii – z pobudzającą inwestycje polityką państwa (jeszcze do dopracowania), przesunięciem ulg podatkowych do klasy średniej i aktywną stymulacją finansową.

W centrum zainteresowania mediów są głównie podatki. Nie tylko dlatego, że interesują wszystkich, ale atrakcyjność przekazu zwiększyło publiczne zaangażowanie kilku miliarderów, w tym Warrena Buffetta. Zamiast bronić swoich ulg, nawołują do ich zniesienia, a centralną kwestią sporu uczynili pytanie kto i w jaki sposób tworzy w Ameryce miejsca pracy? Najbogatsi, czy klasa średnia?

Gekko 25 lat później

Dla zwolenników Obamy odpowiedź jest oczywista. W dodatku posłużyć się mogą wymarzonym na kampanię wyborczą porównaniem – Mitta Romney’a do Gordona Gekko, bohatera filmu „Wall Street” z 1987 roku.

Gekko, grany przez Michaela Douglasa, jest cynicznym, pozbawionym wszelkich skrupułów, ale legendarnym na Wall Street finansistą. Za pół darmo kupuje firmy w kryzysie, drenuje je z pieniędzy i likwiduje, zostawiając na bruku setki pracowników.

Kariera Mitta Romney’a, w firmie inwestycyjnej działającej na niepublicznym rynku kapitałowym (private equity) i zajmującej się korporacyjną restrukturyzacją, wielu Amerykanom przypomina karierę Gordona Gekko. Romney także używał „kreatywnej destrukcji” w Bain Capital, przy powstaniu którego asystował w 1984 r.

Mitt Romney nie ma zatem, zdaniem zwolenników Obamy, kwalifikacji do zarządzania państwem, które dramatycznie wymaga tworzenia nowych miejsc pracy. Mitt Romney umie tylko je likwidować – twierdzą demokraci, wskazując, że kiedy był on gubernatorem Massachusetts, stan ten w tworzeniu miejsc pracy zajmował trzecie miejsce od końca (47 na 50).

Kandydat republikanów odpowiada, że gospodarka amerykańska potrzebuje dziś u steru kogoś, kto ma praktykę w prowadzeniu biznesu. Tak jak on. Jego dochody wskazywałyby, że to solidne doświadczenie – tylko w 2010 r. zarobił ponad 21,7 mln dol. – Obama ma doświadczenie w organizowaniu społeczności, ale nie w biznesie – podkreśla Romney.

Zdaje sobie jednak sprawę, że jego konserwatywne podejście do biznesu może być dla wielu wyborców trudne do zaakceptowania. Przyznał to już w 2010 r. w swojej książce zatytułowanej „Bez przeprosin”. Argument, iż należy pozwolić słabym przedsiębiorstwom upaść, bo w ich miejsce powstaną nowe, silniejsze, uznał za ciężki do „sprzedania”. Jego zdaniem decyzja, by stanąć z boku i pozwolić działać „kreatywnej destrukcji”, nieodłącznej w ekonomii wolnego rynku, od każdego rządu wymaga ogromnej odwagi. – Ale to odwaga, która opłaciła się każdej zaawansowanej gospodarce na świecie” — wyjaśnia Romney.

Prezydentura to nie biznes na rok

Ocena jego firmy, Bain Capital, wcale nie jest tak jednoznacznie negatywna jakby chcieliby propagandyści. Nawet demokraci są tu podzieleni. Senator Mark Warner, który sam przed karierą polityczną zarobił fortunę w firmach venture capital, twierdzi, że Bain Capital było bardzo dobrze prosperującą firmą. Przyniosła spore zyski inwestorom, a więc trzeba ją zaliczyć do przedsięwzięć udanych.

Takie firmy jak Bain Capital są częścią amerykańskiego kapitalizmu, podkreśla Warner, zastrzega jednak, że praca prezydenta i inwestora wymagają różnych umiejętności. Podkreśla, że każda ma inny horyzont czasu – wybrany demokratycznie prezydent jest odpowiedzialny za wprowadzanie długoterminowych rozwiązań, a inwestor jedynie za osiągnięcie szybkiego zysku.

I takie, dokładnie, jest przesłanie Baracka Obamy – zadanie prezydenta to nie maksymalizacja zysków – przypomina. – Kiedy jesteś prezydentem musisz, w przeciwieństwie do szefa firmy inwestycyjnej, zadbać o to, aby każdy dostał sprawiedliwą część – wyjaśniał podczas niedawnej konferencji prasowej.

Jakie więc mają być długoterminowe rozwiązania? I czy prezydent może dziś wierzyć, tak jak 30 lat temu Ronald Reagan, że rynek i tylko rynek jest jedynym, skutecznym na kryzys, mechanizmem?

Rola wiewiórki w ewolucji

Nie tylko wrażliwi społecznie demokraci nie chcą widzieć Mitta Romney’a w Białym Domu. Przeciwni jego prezydenturze są też niektórzy multimilionerzy, z osławionej 1-procentowej części amerykańskiego społeczeństwa.

Twierdzą, że mechanizm wolnego rynku powoduje drastyczne nierówności społeczne, katastrofalne dla gospodarki. Dlatego ulgi podatkowe, z jakich korzystają najbogatsi, są nie tylko głęboko niesprawiedliwe i niemoralne, ale również ekonomicznie nieuzasadnione.

Przyjaźń Obamy z Warrenem Buffettem, legendarnym inwestorem giełdowym, przedsiębiorcą, jednym z najbogatszych ludzi świata, i ich pełna zgodność w tej kwestii, są szeroko znane. W ostatnich tygodniach argumenty Buffetta poparł inny miliarder –Nick Hanauer z Zachodniego Wybrzeża, który jako pierwszy zainwestował w firmę Amazon, zasiadał w jej radzie nadzorczej, a także stworzył i sprzedał kilka dobrze prosperujących firm (np. aQuantive kupił Microsoft za 6,4 mld dol.). Hanauer jest też aktywistą politycznym i społecznym, który założył ruch Sieć Prawdziwych Patriotów. Jego poglądy?

– Mówienie, że my, wąska grupa milionerów, którzy nie płacą 35 procentowych podatków jak większość Amerykanów, tworzymy miejsca pracy jest tak samo błędne, jak twierdzenie, że  wiewiórka tworzy ewolucję. Jest dokładnie odwrotnie! Wiewiórki są tworem ewolucji, a milionerów kreuje rynek – wyjaśniał niedawno Hanauer, podczas spotkań z prasą w Waszyngtonie.

Hanauer twierdzi, że milionerzy, tacy jak on, których zwalnia się z podatków od kapitału, ponieważ inwestują ten kapitał i pomnażają miejsca pracy, faktycznie tworzą je tylko wtedy kiedy jest popyt na towar, który chcą wyprodukować. – Wtedy zatrudniamy i to możliwie najmniej – wyjaśnia.

Liczba miejsc pracy jest, zdaniem Hanauera, efektem zdrowo funkcjonującego systemu. Dlatego należy odejść od starej definicji ekonomii, którą w przeszłości rozumieliśmy jako system mechaniczny, linearny i zamknięty. Powinniśmy widzieć ekonomię jako kompleksowy, zdolny do adaptacji ekosystem. Dlatego Hanauer podważa też sens teorii skapywania. Według niej pozostawienie bogatym ludziom więcej pieniędzy przyczynia się  pośrednio do zwiększenia powszechnego dobrobytu, gdyż poprzez inwestycje, zakupy i zwiększanie zatrudnienia „skapują” na resztę społeczeństwa (teoria ta jest identyfikowana z polityką ekonomiczną znaną jako Reaganomics lub ekonomia podaży).

Apple powstał dzięki klasie średniej

Hanauer występując przeciwko teorii skapywania podaje swój przykład – ma jeden garnitur i razem z żoną tylko trzy samochody, nie kupuje więc tyle, aby zrekompensowało to brak popytu klasy średniej. Dlaczego zatem ma płacić zaledwie 15 proc. od dywidend i zysków kapitałowych, podczas gdy klasa średnia – główna siła nabywcza w USA – oddaje 35 proc. swoich dochodów?

Do tego dochodzą luki podatkowe i prawne, których Romney nie ma zamiaru likwidować. Wskazuje na to jego 59-punktowy plan gospodarczy. Wyborczy komitet Obamy skrupulatnie przedstawia więc listę pięciu ulg podatkowych, jakie Romney wykorzystuje, a które umożliwiają 1 proc. Amerykanów, tym najbogatszym, uniknąć płacenia rocznie około 495 mld dol. Ta suma równa jednej piątej kwoty, która wpłynie do kasy państwa w tym roku (założono wpływ 2,469 bln dol.).

Nierówne podatki utrwalają i pogłębiają ponadto dysproporcję pomiędzy najbogatszymi oraz średnią klasą. W latach 1979 – 2007 dochód średniozamożnej rodziny amerykańskiej (według różnej klasyfikacji od 25 do 66 proc. społeczeństwa) wzrósł o 35 proc., a dochód 1 proc. najbogatszych – o 278 proc. Proces ten, jak zauważa David Autor, ekonomista z Massachusetts Institute of Technology, wydrenował miejsca pracy.

Tymczasem to średniozamożni Amerykanie są głównym atutem, jeśli USA chcą pozostać konkurencyjne. Wyzwaniem jest więc szersze umożliwienie klasie średniej tworzenia nowych miejsc pracy, co zależy od kombinacji innowacyjności biznesu (wprowadzania nowych produktów i zmian modelu prowadzenia interesu) oraz siły inwestycyjnej, czyli dostępnych środków. Dlatego, podkreśla Hanauer, więcej pieniędzy powinno się zostawić klasie średniej.

– Bogactwo nie bierze się ze stosu pieniędzy tylko stopnia dostosowania rozwiązań do naszych problemów i ich szerokiej dostępności – tłumaczy Hanauer. – Dlatego spłaszczanie różnic w posiadaniu kapitału i płaceniu podatków to nakaz nie tylko moralny, ale również ekonomiczny, bo rozwiązania muszą być przecież kupowane, a klasa średnia jest liczniejsza od najbogatszej. Tylko dzięki temu, że mieliśmy silną klasę średnią, z dużą siłą nabywczą w USA rozwinęły się takie fenomeny jak Apple Steve’a Jobsa czy Google.

Nobliści murem za Obamą

Pogląd, iż nierówności społeczne to nie tylko problem moralny, ale ekonomiczny lansuje również Joseph Stiglitz, jeden z najbardziej prominentnych ekonomistów USA, laureat nagrody Nobla. Swe argumenty przedstawił w książce, która właśnie się ukazała.

Dlatego też Stiglitz ostro krytykuje plan budżetu prezentowany przez Mitta Romney’a. W wywiadzie dla telewizji Bloomberg noblista stwierdził ostatnio, że budżet Romney’a zwiększa prawdopodobieństwo ponownej recesji ponieważ jest zbyt sztywny i ograniczony. Stiglitz, podobnie jak inny noblista, Paul Krugman, nawołuje do porzucenia polityki surowych cięć deficytu i wydatków. Przypomina, że taka polityka, w sytuacji kiedy gospodarka jest słaba, przynosi katastrofalne skutki. Dowodem historia 1929 r., tuż przed Wielką Depresją.

Według Stiglitza to projekt budżetowy Obamy dowodzi rozumienia, że gospodarce potrzebna jest stymulacja. Uważa też, że Rezerwa Federalna powinna bardziej skoncentrować się na pobudzaniu banków do udzielania kredytów. Jak dotąd Fed wspomaga banki poprzez skupowanie obligacji rządowych, co tylko utrwala ich stare nawyki, które doprowadziły do kryzysu.

Pomimo świetnych, profesjonalnych ocen jakie dostaje projekt budżetu obecnego prezydenta, notowania Mitta Romney’a wciąż zbliżają go do Obamy. Różnica to zaledwie 1,6 punktu procentowego (obliczona przez www.realclearpolitics.com, na podstawie danych różnych ośrodków badań opinii społecznej).

Połowa Ameryki nie bardzo bowiem ufa „europejskiemu” podejściu do gospodarki, a tak postrzega program kandydata demokratów. Wierzy w powodzenie amerykańskiego modelu. Nawet jeśli przypomina model Gordona Gekko.

Anna Wielopolska

Autorka mieszka w Waszyngtonie

Mitt Romney na wiecu (CC BY-NC NewsHour)

Otwarta licencja


Tagi