Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Oficjalnie Chiny tylko zmieniają bieg

Chińska gospodarka zmienia biegi – mówi premier Li Keqiang. Wszystko jest pod kontrolą, fundamenty są stabilne – taki jest ogólny ton większości wypowiedzi chińskich polityków i komentatorów ekonomicznych głównego nurtu. To wyraźny kontrast do katastroficznych zachodnich ocen sprowadzających się do tezy, że oto jesteśmy świadkami przepowiadanego Chinom od kilku lat twardego lądowania.
Oficjalnie Chiny tylko zmieniają bieg

Chińskie media przekonują, że żadnego kryzysu nie ma - restauracje są przepełnione jak nigdy. (Fot. A. Kaliński)

Nic takiego zdaniem chińskich analityków nie ma miejsca, bo wzrost jest nadal dużo wyższy niż w innych krajach, a nadwyżka handlowa – podobnie jak wysoki napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych – się utrzymuje.

– Chiński cud się nie kończy – uspokaja Mei Xingu, ekspert z Chińskiej Akademii Handlu Zagranicznego i Współpracy Gospodarczej. – Jeśli popatrzymy na fundamenty gospodarcze Chin w sposób obiektywny i beznamiętny, jest oczywiste, że są one nadal lepsze niż innych dużych gospodarek i rynków wschodzących – zaznacza.

W podobnym tonie, choć nieco inaczej rozkładając akcenty, wypowiadają się inni ekonomiści, ale widać wyraźnie, że zwłaszcza teraz, po serii wstrząsów władze nie chcą, by powstało wrażenie, że gospodarka wymyka im się spod kontroli. Przyznają wprawdzie, że ma miejsce spowolnienie, które potrwa jakiś czas, ale to według nich naturalne, gdy cały świat notuje niski wzrost, co odbija się także na Chinach, a zwłaszcza na handlu zagranicznym.

Oficjalna agencja prasowa Xinhua pisze wprost, aby zapomnieć o wzrostach w wymianie zagranicznej rzędu 20–30 proc., jak to miało miejsce w pierwszej dekadzie XXI w., ale przypomina, że gdy w I kwartale 2015 r. chiński eksport spadł o 2,7 proc, to amerykański o 7,1 proc., japoński o 3,5 proc., a indyjski aż o 20 proc. Zdaniem komentatora ekonomicznego agencji „kryzys gospodarczy w Chinach jest o wiele mniej prawdopodobny niż w innych krajach wschodzących”.

Cytowany już Mei Xinyu twierdzi, że chińskie władze dysponują większą aniżeli inne państwa liczbą narzędzi, by zapewnić wzrost gospodarczy, zwłaszcza z zakresu polityki pieniężnej. Podkreśla, że luzowanie nie grozi w Chinach wzrostem inflacji (jak ma to miejsce w Brazylii, której waluta – real – silnie traci w stosunku do dolara), bo wielka nadwyżka handlowa Państwa Środka wspiera kurs narodowej waluty i amortyzuje utratę jej wartości.

Chiny mają zdaniem tego eksperta raczej problem z deflacją niż z inflacją, a do tego większość napływającego kapitału lokuje się w realnej gospodarce w postaci inwestycji bezpośrednich, co także stabilizuje juana. Mei Xinyu przyznaje wprawdzie, że kończą się w Chinach korzyści z niskich kosztów pracy, ale jest to „nieuniknionym rezultatem rozwoju gospodarczego i społecznego”. Przewagi konkurencyjnej kraj musi teraz szukać gdzie indziej, zwłaszcza w redukowaniu kosztów produkcji i zużycia energii – radzi ekspert.

Uważa też za nieuzasadnione oskarżenia pod adresem Chin, że dewaluując niedawno juana, idą na wojnę walutową. Podkreśla, że większość walut świata przez ostatni roku straciła na wartości w stosunku do dolara, np. jen około 18 proc., a brazylijski real o 34 proc.

– W porównaniu do nich spadek wartości juana jest zdecydowanie łagodniejszy – zauważa ekspert. – Dopiero dalsza deprecjacja renminbi i zawirowania na rynku finansowym mogą oznaczać wejście chińskiej gospodarki w fazę stagnacji – ostrzega.

Rada Państwowa (chiński rząd) wciąż zapewnia o determinacji w kontynuowaniu prorynkowych zmian. Znowu – i to ze zdwojoną siłą – powróciła sprawa ograniczenia monopolu wielkich firm państwowych. Opublikowano właśnie dokument o przyspieszeniu reformy SOE (state-owned enterprises).

Prorynkowy tygodnik ekonomiczny „Caixin” stwierdza w komentarzu redakcyjnym, że to, co do tej pory udało się osiągnąć, jest zaledwie „chirurgią plastyczną”, bowiem w rzeczywistości w ciągu dwóch lat wdrażania reformy SOE (od 2013 r.) zmieniło się niewiele. Nadal – czytamy – kieruje nimi kadra wyznaczane przez „kierownictwo partii komunistycznej i państwowych urzędników”, zasady nowoczesnego ładu korporacyjnego pozostają fikcją (partyjni sekretarze pełnią przeważnie funkcje prezesów zarządu państwowych molochów), przedsiębiorstwa te są mało konkurencyjne, mają niską rentowność i utrzymują się głównie dzięki monopolowi rynkowemu i wsparciu państwowych banków. Do tego ich kadra otrzymuje „skandalicznie wysokie wynagrodzenia”. Obecne zmiany mają „pomóc powstrzymać szalejące (w sektorze państwowym – przyp. red.) korupcję i nepotyzm”.

Jak zaznacza „Caixin”, nie da się wyplenić tych plag, jeśli zarządy firm nie będą mogły działać niezależnie, a ich dyrektorzy „odgrywać właściwą rolę w procesie podejmowania decyzji”. Tyle tylko, że władze nie bardzo wiedzą, „jak pogodzić rolę komunistycznej partii z nowoczesną strukturą korporacyjną i zarządzaniem. (…) Partia może nadal utrzymać się w firmach państwowych, aby zachować kontrolę ideologiczną, ale nie powinno się to odbywać kosztem efektywności i przejrzystości” – proponuje rozwiązanie zgodne z chińska doktryną „Caixin”, który zwraca uwagę, że SOE „grają kartą ideologiczną” i „stawiają opór w obronie własnych interesów”.

Ta dość ostro jak na chińskie realia sformułowana diagnoza nie byłaby możliwa, gdyby nie jednoznaczna deklaracja samego premiera Li Keqianga, który podczas niedawnego tzw. Letniego Davos w Dalianie potępił dominującą rolę administracji w chińskiej gospodarce.

Zmiękczeniu oporu państwowych firm służy nasilająca się w Państwie Środka kampania antykorupcyjna, która mocno przetrzebiła najwyższe kadry takich gigantów, jak China National Petroleum, China Mobile, Dongfang Electric czy State Grid China Telecom. Główne zarzuty to łapówkarstwo, defraudacja pieniędzy i handel poufnymi informacjami.

Jak zaznacza agencja Xinhua, nowy impuls w reformowaniu i restrukturyzacji państwowych molochów powinien „ożywić drugą największą gospodarkę świata”, a rząd oczekuje „decydujących wyników do 2020 r.”.

O reformatorskich deklaracjach odnośnie do państwowego sektora dziennik „China Daily” napisał: „W czasach, kiedy chińska gospodarka rozwija się najwolniej od ponad dwóch dekad, jest to odważny ruch chińskich władz”, choć – jak zauważa – obecne wyzwania ekonomiczne stojące przed Chinami „są mniej surowe niż ćwierć wieku temu”.

Chińskie media pocieszają, że mimo kiepskich wskaźników makro widać już jaskółki ożywienia: po 10 miesiącach spadków następuje odbicie cen na rynku nieruchomości, do najwyższego w tym roku poziomu wzrosła produkcja energii, rosną towarowe przewozy kolejowe, ale przede wszystkim – znów po wyraźnym dołku – ożywiła się konsumpcja.

Chiny raczej nie przypominają kraju pogrążonego w kryzysie. „Beijing Review” konstatuje: „Kina są oblegane przez widzów, restauracje pełne, turystyka krajowa i zagraniczna kwitnie (ponad 100 mln turystów z Chin ruszyło w świat), kolejne rekordy notuje handel internetowy, słowem – Chiny zmierzają prostą drogą od gospodarki opartej na inwestycjach do takiej, w której główną rolę odgrywa konsumpcja”.

„Nie dajmy się nabrać na przesadzone opowieści i stronnicze analizy mówiące, że Chiny ześlizgują się w kryzys, bo pojawiają się oznaki, że gospodarka staje się zdrowsza i bardziej zrównoważona” – komentuje Xinhua.

Czego jak czego, ale oficjalnego optymizmu w Chinach nie brakuje. Problem w tym, że nie wszyscy go podzielają. Internet w Chinach aż huczy od plotek po tym, jak okazało się, że uznawany od lat za sztandarowy przykład chińskich reform i otwarcia najbogatszy Chińczyk i Azjata Li Ka-Shing (majątek szacowany na 32 mld dol.) wyprzedaje swoje firmy i nieruchomości w ChRL i w Hongkongu, transferując pieniądze za granicę. „Renmin Ribat” (Dziennik Ludowy) skrytykował chińskiego magnata za porzucenie kraju w trudnym dla gospodarki okresie, co według najbardziej odzwierciedlającej oficjalne stanowisko KPCh gazety tylko „pogłębia pesymistyczne nastroje”.

Nie brakuje jednak takich, którzy uważają, że Li dobrze wie, co robi, zwijając interesy w Chinach.

Chińskie media przekonują, że żadnego kryzysu nie ma - restauracje są przepełnione jak nigdy. (Fot. A. Kaliński)

Otwarta licencja


Tagi