Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Ostra walka o domniemanie niewinności

Były już prezydent – nie bez oporu - wprowadził do ordynacji podatkowej zasadę, że „niedające się usunąć wątpliwości co do treści przepisów prawa podatkowego rozstrzyga się na korzyść podatnika", po łacinie in dubio pro tributario. Słusznie, bo w polskiej praktyce rozstrzygania sporów przez fiskusa dominuje zasada przeciwna - domniemania winy obywatela i przedsiębiorcy.
Ostra walka o domniemanie niewinności

(Fot. shutterstock)

Ministerstwo Finansów nie poddawało się do ostatniej chwili. Próbowało rozmiękczyć regułę, używając argumentacji „ostatniej szansy”: a to niedookreśloność prawa, a to brak ustalenia podmiotu rozstrzygającego rzeczone wątpliwości. Główne elementy stanowiska ministerstwa zawiera relacja z podpisania nowelizacji ustawy przez prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Prawdą jest, że jednoznaczne zapisanie rzymskiej zasady in dubio pro tributario, z uwzględnieniem wszystkich możliwych okoliczności, sytuacji, interesów i punktów widzenia, byłoby zadaniem karkołomnym i raczej niewykonalnym. Trzeba byłoby napisać coś na kształt amerykańskiej ustawy Dodda-Franka, która liczy już ok. 900 stron, a i tak budzi mnóstwo wątpliwości. Poza tym, za jakiś czas będzie jeszcze obszerniejsza, bo po pięciu latach od jej ogłoszenia nie ustalono jeszcze 143 norm na 390 wszystkich przewidzianych. Tymczasem, ustawa z 1864 r. ustanawiająca amerykański system bankowy miała stron 29. Akt powołujący w 1913 r. do życia System Rezerwy Federalnej miał ich 32, a ustawa Glassa-Steagalla, przebudowująca w 1933 r. system bankowy USA liczyła aż… 37 stron!

Ustawy nie muszą pękać w szwach, bo od paru tysięcy lat funkcjonuje instytucja i mechanizm wykładni (interpretacji) prawa. Jeśli ma działać jak należy, wymaga mądrych, rozważnych i znających życie od podszewki sędziów. Jeżeli uważamy, że mamy u nas wielu takich, to za kilka lat zapomnimy o dzisiejszych obawach strażników finansów publicznych, bo wykuta zostanie dobra, zdroworozsądkowa i sprawiedliwa wykładnia.

Sporo wskazuje jednak na to, że Ministerstwo Finansów nie odpuści i będzie robiło wszystko, żeby przegnać praktykę w dotychczasowe koryto. Gdyby się jednak nie udało, gdyby spełniły się czarne sny ministra finansów i zdarzyły się orzeczenia dające fiskusowi mocno „po łapach”, to wbrew lamentom nad groźbą zawalenia się finansów państwa, mogłyby one mieć zbawienny wpływ na gospodarkę i państwo. Zmusiłyby wreszcie wszystkie trzy władze do oczekiwanego bez mała od dwóch dekad systematycznego porządkowania prawa.

To tylko nadzieje i marzenia pisane w trybie czasu przyszłego, nieodgadnionego. W czasie teraźniejszym rozmawiałem o kwestiach związanych z in dubio pro tributario z dwojgiem prawników z pierwszej gildii (konfraterni) podatkowej.

Radca prawny Grzegorz Maślanko – partner w Grant Thornton, a kiedyś urzędnik aparatu skarbowego podkreślił, że z procesem interpretacji prawa problem był od zawsze. Nasz Sąd Najwyższy i sądy administracyjne stosują tę zasadę w sprawach podatkowych co najmniej od lat 90., przy czym zdarzają się sędziowie, którzy powołują się na nią nawet nie tylko w razie wątpliwości natury prawnej, ale także gdy dotyczą one ustalenia stanu faktycznego. Sam radca Maślanko odwołuje się do niej we własnej praktyce od lat 15, ale przekonywujący dla sądów nie był. Zauważył, że przez ten długi czas sąd przyznał mu rację chyba tylko raz. Chodziło wtedy o to, że w tej samej sprawie przedsiębiorca otrzymał dwie sprzeczne ze sobą interpretacje. Sędzia uznał wówczas, że taka okoliczność nie może uderzać w podatnika i właściwe jest zastosowanie zasady in dubio pro tributario. (więcej na blogu Grant Thornton).

Co poeta miał na myśli?

Gdy rozmawialiśmy o meandrach interpretacji przepisów i kwalifikacjach koniecznych do wyważonego orzekania Grzegorz Maślanko wskazał, że w izbach finansowych sądów administracyjnych znajdą się sędziowie o szerokich horyzontach, którzy gotowi są wznieść się ponad linie orzecznictwa, które przecież nie w każdym przypadku są prawidłowe i słuszne. Tych nieprawidłowych nie ma zbyt wiele, ale są jak ta łyżka dziegciu w beczce miodu. Z jego perspektywy bardzo istotny problem to głównie brak u większości sędziów doświadczenia z żywego świata gospodarki. Gdyby sędziowie stawiali się w sytuacji podatnika, to być może ocenialiby określone sytuacje bardziej racjonalnie i częściej używaliby tzw. wykładni gospodarczej, czyli uwzględniającej uwarunkowania ekonomiczne, które w dużym stopniu dyktują zachowania podmiotów gospodarczych.

Pytany o zasady przekute w prześmiewczo-kasandryczne hasło: legalizm – formalizm – debilizm, zaznaczył, że zdarzało mu się zetknąć z rozstrzygnięciami sądowymi wykraczającymi poza dosłowność przepisu. Nieporadność legislacyjna ustawodawcy, czy też brak wyobraźni, z jakimi stanami faktycznymi będzie konfrontowane uchwalone przezeń prawo jest istotną przyczyną niedoskonałości przepisów. W efekcie, warstwa językowa przepisów nie daje dostatecznej podstawy do jednoznacznej, a jednocześnie logicznej, czyli „nienaciąganej” ich wykładni. Wówczas sięgać trzeba do wykładni celowościowej.

Powiedział, że w prawie podatkowym ukształtowała się zasada prymatu wykładni językowej nad celowościową. Jest to raczej słuszne, bo nie można przecież abstrahować od użytych słów i określeń, ale też w razie potrzeby należałoby stosować korekty z użyciem innych rodzajów wykładni. Niestety, sędziowie administracyjni czują się bardzo zobligowani prymatem wykładni językowej. Twierdzą, że danego przepisu nie można interpretować inaczej niż uczynili to oni i nie chcą odnosić się do bardzo dyskusyjnego efektu praktycznego swoich rozstrzygnięć. Zdarzają się wszakże i tacy sędziowie, którzy doceniają wprawdzie znaczenie wykładni językowej, ale gdy prowadzić może ona do absurdów, argumentują, że należy odwołać się do innych rodzajów wykładni: historycznej, gospodarczej, systemowej, prawnej, logicznej, czy wreszcie celowościowej.

Ta część wypowiedzi eksperta z Grant Thornton nasuwa mi skojarzenie z pytaniem-zmorą wszystkich pokoleń uczniów zmuszanych do dukania, co poeta miał na myśli. Niestety, tylko wybitni  nauczyciele nie znęcają się nad biedakiem, który ma czelność utrzymywać, że poeta mógł myśleć o czymś innym niż twierdzą uczeni w słowie literaturoznawcy.

Ujednolicanie wykładni

Według portalu www.gazetaprawna.pl rocznie wydawanych jest w Polsce 35-36 tys. indywidualnych interpretacji podatkowych. Trzy czwarte z nich jest pozytywnych dla podatnika, a 5 proc., czyli co dwudziesta jest zaskarżana do sądów. Do wydawania interpretacji indywidualnych uprawnionych jest 5 izb skarbowych i łącznie 300 ich pracowników.

Ludziom udręczonym częstym galimatiasem interpretacyjnym marzyłoby się, żeby prawnicy (sędziowie, adwokaci, radcy, naukowcy…) i wszyscy inni zainteresowani zaczęli brać sprawy w swoje ręce i inicjowali próby ujednolicania wykładni, a także ujednoznaczniania przepisów nagminnie budzących najrozmaitsze wątpliwości.

Mec. Maślanko zauważył w tym kontekście, że coś takiego w Polsce funkcjonuje, ale bardzo chimerycznie. Zbierają się składy siedmioosobowe, pełne składy izb, czy pełne składy sądów i rozstrzygają wątpliwości w razie istnienia dwóch, czy nawet większej liczby linii orzeczniczych w danej kwestii. Również Sąd Najwyższy podejmuje uchwały w tym względzie. Jednakże decyzje, nad którą kwestią należy się pochylić są niestety bardzo uznaniowe. Prawem inicjatywy w tym zakresie powinien zostać obdarzony znacznie szerszy krąg uprawnionych, przy czym wnioski tej natury powinny podlegać profesjonalnej weryfikacji pod względem rzeczywistej potrzeby i słuszności merytorycznej. Rozmówca zgodził się z sugestią, że do głównych uprawnionych mogłyby należeć samorządy adwokackie i radcowskie, a także wielkie organizacje skupiające przedsiębiorców. Wszystkie one nie miałyby kłopotów z wyczerpującym i przekonującym uzasadnieniem poszczególnych wniosków.

Wiąże się z tym kwestia uprawnień ministra finansów, do którego można występować o wydanie tzw. interpretacji ogólnej, które mają zapewniać jednolitość stosowania prawa podatkowego. Niestety, minister sięga po to narzędzie dość rzadko.

Na lepsze zmienia się wciąż jak po grudzie

Fakt, że zasada in dubio pro tributario znalazła już odbicie w pewnej liczbie orzeczeń sądowych dotyczących problematyki podatkowej jest potwierdzeniem, że wprawdzie w bardzo ślimaczym tempie, ale idzie ku lepszemu. Główne źródło sceptycyzmu to brak wątpliwości po stronie organów podatkowych, które przez swoje okulary wszystko widzą jasno. Wpisanie tej zasady do ordynacji podatkowej i jej regularne stosowanie przez sądy może więc, ale wcale nie musi być początkiem istotniejszej poprawy sytuacji podatników. W świetle prozy dnia codziennego ambiwalentność oczekiwań jest uzasadniona.

Ważnym dla podatników rozwiązaniem były tzw. milczące interpretacje. Oznacza to tyle, że jeśli po trzech miesiącach od otrzymania wniosku fiskus nie wydał interpretacji podatkowej, to uznaje się, że w dniu następnym po upływie tego terminu urząd wydał interpretację potwierdzającą stanowisko wnioskodawcy.

W sądach ukształtowały się dwie równorzędne linie orzecznicze. Według jednej, trzy miesiące mijały od chwili wydania i podpisania decyzji, a według drugiej od chwili doręczenia jej podatnikowi. Rozbieżność miała charakter zasadniczy, więc najpierw Naczelny Sąd Administracyjny w składzie 7 sędziów uchwalił w listopadzie 2008 r., że decyduje data dostarczenia. Cała Izba Finansowa NSA doszła jednak w grudniu 2009 r. do innego wniosku, że liczy się data wydania i podpisania decyzji. Na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich sprawa dotarła do Trybunału Konstytucyjnego, który we wrześniu 2014 r. orzekł (niestety), że słuszne jest ta druga opinia NSA. Rozstrzygnięcie to bije w podatników, którzy nie wiedzą przecież, co dzieje się w jaskini fiskusa i nie są w stanie sprawdzić, czy i kiedy dana decyzja została wydana. Trybunał zasugerował wprawdzie zmiany w prawie, dzięki którym podatnik byłby informowany przed upływem trzymiesięcznego terminu, czy interpretacja została wydana i czy organ zgodził się z podatnikiem, czy nie.

Warto jednak przytoczyć w tym miejscu dane, że według stanu na koniec 2014 r., niewykonanych pozostawało 17 orzeczeń Trybunału (najstarsze z 1997 r.), 5 było wykonanych częściowo, a dwa sposoby wykonania budzą wątpliwości. Ustawodawca lekceważy wyroki, a egzekutor podatków miałby słuchać sugestii?

Radca Maślanko stwierdził na koniec, że słuszny jest postulat, żeby prowadzić w Polsce regularne przeglądy prawa, porządkować przepisy i wycinać niepotrzebne lub wprowadzające głównie zamęt. Zaraz potem należałoby powoływać komisje kodyfikacyjne, np. na wzór tej mającej za zadanie stworzyć od nowa ordynację podatkową, które w odpowiednim czasie, np. 2-3 lat, poukładają po dyskusjach z ekspertami i interesariuszami daną część prawa i ułożą przepisy w sposób logiczny i spójny z całym systemem prawa. >>czytaj również: Dobre prawo po dobrych skutkach poznacie

Togi sędziowskie dla doradców prawnych

Agnieszka Tałasiewicz, partner zarządzający kancelarii EY Law, dostrzega dążenie Ministerstwa Finansów do uładzania przepisów podatkowych i uważa, że nie są to wyłącznie deklaracje. Od czasu do czasu dochodzi jednak w tym procesie do niekorzystnych zawirowań, najczęściej podczas uwzględniania dyrektyw unijnych, czy wskazań OECD. Zamiast bardziej przejrzystych i czytelnych, przepisy stają się wtedy bardziej skomplikowane. Twierdzi, że prawo podatkowe nie jest złe w całości a punktowo. Ogromna jest w Polsce rola interpretacji i orzeczeń sądowych, podczas gdy w kraju, w którym prawo jest dobrze stanowione powinno to być marginesem.

Sędziowie sądów administracyjnych są doświadczeni i dobrze przygotowani do rozstrzygania. Ich istotnym mankamentem jest nieznajomość rzeczywistości i praktyki w świecie biznesu – nie wiedząc o niej powtórzyła opinię radcy Maślanko. Stwierdziła, że sędziowie „Patrzą najczęściej na literę prawa, nie wnikając w konsekwencje swoich wyroków. Niektóre rozstrzygnięcia są zatem zaskakujące.” Zwróciła uwagę, że prawo dopuszcza rozmaite interpretacje, a więc generalnie nie ma przeszkód, aby kierować się zdrowym rozsądkiem. Gdyby sędziowie wiedzieli z praktyki, jakie mogą być konsekwencje ich rozstrzygnięć, wyrokowaliby często na korzyść podatnika.

Mec. Tałasiewicz już dwa razy z rzędu zbierała laury dla najlepszego doradcy podatkowego występującego w sporach z sądami administracyjnymi, więc jej opinie są tym bardziej warte wysłuchania. Uważa ona, że brakuje u nas platformy dyskusji podatkowej między biznesem, doradcami, naukowcami, a sędziami. Jej stworzenie stoi jednak pod wielkim znakiem zapytania z powodu kostycznego pojmowania w środowisku sędziowskim atrybutu niezawisłości sędziowskiej.

Jej drugi, równie racjonalny postulat to dopuszczenie, pod określonymi warunkami, doradców podatkowych do ubiegania się o togi sędziowskie w WSA i NSA. Mogą być sędziami doświadczeni adwokaci i radcowie, i oby więcej ich z takim rodowodem, to czemu nie doradcy podatkowi?

(Fot. shutterstock)

Otwarta licencja


Tagi