(CC0 pixabay)
Dają do zrozumienia, że ich cierpliwość się kończy, czego dowodów w wypowiedziach tamtejszych oficjeli i komentarzach chińskich mediów mamy aż nadto. Dominuje ton irytacji, a lista pretensji pod adresem „egoistycznego” Zachodu, który boi się „utracić monopol władzy”, jak można przeczytać w jednym z komentarzy agencji Xinhua, jest długa niczym Wielki Mur Chiński. Zarzuca się UE stosowanie prawnych sztuczek i wybiegów oraz stawianie coraz to nowych warunków. Wśród katalogu pretensji pod adresem Brukseli mamy również „uchylanie się od swoich zobowiązań”, „zmianę zasad gry”, „celowo błędną interpretację protokołów WTO” i – jak bywa zwykle w takich wypadkach – „protekcjonizm”.
Zdarzają się też argumenty bardziej pogłębione. „Handel z Chinami nie jest grą o sumie zerowej. Bez importu z Chin Unia musiałaby sprowadzać podobne artykuły z innych krajów. Nie zahamuje to (nadanie statusu rynkowego Chinom – red.) utraty miejsc pracy w UE” – czytamy w internetowym wydaniu organu KPCh „Renmin Ribao” („Dziennik Ludowy”). Zaznaczono tam, że to chińskie inwestycje przyczyniają się do tworzenia w Europie nowych miejsc pracy, a handel z Chinami ma „kluczowe znaczenie dla pokonania kryzysu finansowego i zadłużenia w Unii borykającej się z samodzielnym rozwiązaniem tych problemów”.
Zdaniem komentatora gazety – Unia, której dzienna wymiana z Chinami przekracza 1 mld euro, więcej na tym korzysta, niż traci. „Nieudzielenie Chinom statusu gospodarki rynkowej może ułatwić UE arbitralne nakładanie środków antydumpingowych, biorąc pod uwagę, że grupa ta ma już doświadczenie w przechodzeniu na środki protekcjonistyczne przeciwko chińskim produktom” – zarzuca „Renmin Ribao”. Podobny oskarżycielski ton znajdziemy w większości tamtejszych mediów, które akcentują zgodnie, że „zniknęły prawne podstawy traktowania Chin jako gospodarki nierynkowej”.
Widać po tym „oficjalnym” oburzeniu, że dla Pekinu MES nie jest wyłącznie sprawą o znaczeniu gospodarczym – lecz także politycznym i symbolicznym.
Trochę argumentów przemawiających częściowo za tezą, iż gospodarce chińskiej jeszcze daleko do rynku znajdziemy w tamtejszych mediach stricte gospodarczych, które mają licencję na krytyczne opinie eksperckie, np. na łamach względnie niezależnego czasopisma ekonomicznego Caixin. Ekspert od chińskiej gospodarki i jej wpływu na świat Yukon Huang – m.in. doradca utworzonego niedawno pod patronatem Pekinu Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) – potwierdza, że Unia i Stany nieufnie patrzą na chińskie firmy. Zwraca przy tym uwagę na „systemowe słabości w zarządzaniu chińskimi korporacjami i bankami”. Wytyka im brak przejrzystości w strukturach własnościowych, gdzie często nie wiadomo, co stanowi własność prywatną, a co państwową. Zwraca uwagę na „mroczne struktury korporacyjne wielkich chińskich prywatnych przedsiębiorstw” powiązanych z tamtejszym systemem finansowym. Jak zauważa, „kluczową sprawą jest to, czy władze będą przechodzić na rozwiązania bardziej rynkowe, czy nadal będą polegały na doraźnych interwencjach państwa”. Zdaniem Yukon Huanga to właśnie ma „zasadnicze znaczenie dla obecnego sporu między Chinami a Stanami Zjednoczonymi i UE w sprawie tego, czy Chiny nie powinny już być klasyfikowane jako gospodarka nierynkowa przez WTO”.
Przypomnijmy, że brak „obiecanego” Chinom statusu rynkowego pozwala traktować ceny eksportowanych przez ten kraj towarów jako dumpingowe i nakładać na nie cła, a nadanie uprawnień MES oznaczałoby obniżenie ich na produkty made in China.
Przy wstępowaniu Chin w 2001 roku do Światowej Organizacja Handlu przyjęto, że inne kraje tej organizacji będą mogły obciążać Chiny cłami antydumpingowymi w przypadku sprzedawania przez nie swych towarów po cenach niższych od cen obowiązujących na takie same towary w państwach trzecich. Możliwość stosowania tego mechanizmu miała wygasnąć po 15 latach (termin minął 11 grudnia 2016 roku), kiedy to – jak zakładano – Chiny uzyskają status rynkowy, a państwo przestanie ingerować w ceny. Ponieważ antydumpingowa klauzula wygasła, Pekin powiedział „sprawdzam” i stanowczo domaga się uznania swej gospodarki za rynkową.
UE i Stany Zjednoczone argumentują, że Chiny, choć miały dużo czasu, nie odrobiły rynkowej lekcji, nadal wspomagają eksport państwowymi subsydiami i zaniżają koszty produkcji. Z danych samej WTO wynika np., że ok. 30 proc. rozpatrywanych na świecie procedur antydumpingowych dotyczy właśnie Chin.
Strony sporu sięgają po podobne argumenty. Ministerstwo Handlu ChRL uważa, że Unia i Stany, nie wypełniając swego zobowiązania, szkodzą eksportowi firm z Chin, a tym samym chińskiemu rynkowi pracy. Druga strona argumentuje, że dotowany przez Pekin wywóz zagraża miejscom pracy w Europie i Ameryce.
Przypomnijmy, że Waszyngton jeszcze za administracji Baracka Obamy uznał, że Chiny są gospodarką sterowaną centralnie, a protokół akcesyjny do WTO wcale nie wymaga ani od USA, ani od żadnego członka tej organizacji przyznania im z automatu statusu wolnorynkowego. Administracja Donalda Trumpa w tej sprawie tym bardziej nie ustąpi, a wręcz przeciwnie.
Brukseli w sporze z Pekinem chodzi głównie o ochronę unijnego przemysłu, co ma związek z importem taniej chińskiej stali (50 proc. jej światowej produkcji pochodzi właśnie z Chin).
Jak obliczył CEPII (francuski instytut badający światową gospodarkę) nadanie Chinom rynkowego statusu mogłoby zwiększyć import przemysłowy z tego kraju o ok. 9 proc. (ponad 32 mld euro), a to skutkowałoby spadkiem wartości produkcji przemysłowej wewnątrz Unii o ok. 23 mld euro. Z analiz Komisji Europejskiej wynika, że MES dla Chin może kosztować unijny rynek w skrajnym wariancie utratę 200 tys. miejsc pracy, w tym np. w Polsce – 20 tys. Są również szacunki mówiące o tym, że straty dla odradzającego się rynku pracy w UE byłyby jeszcze większe.
Z drugiej jednak strony Unia jest w nie lada kłopocie, kiedy z chińskiej strony pada zarzut, że nie przestrzega prawnych zobowiązań. Ponieważ sprawa jest precedensowa, nie tylko Chiny, ale i reszta świata z niecierpliwością czekają, jak złożona przez Pekin skarga do WTO zostanie rozpatrzona.
Nie dość, że materia sporu jest złożona, to w systemie prawnym tej organizacji, jak zwracają uwagę eksperci międzynarodowego prawa handlowego, nie ma jasnej i jednoznacznej definicji statusu gospodarki rynkowej. Istnieją – zauważają – tylko jej przesłanki, a to pozostawia szerokie pole do interpretacji, niekoniecznie korzystnej dla Pekinu.