Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Pieniądze z wygranej z ubóstwa nie wyciągną

Biednemu zawsze wiatr w oczy, nawet fortuna krzywo się do niego uśmiecha. Ostatnie badania, które tylko potwierdziły wyniki wcześniejszych, wskazują, że nawet wygrana na loterii z nędzy na długo nie wyciąga. Pieniądze dane przez państwo mogą byt poprawić, ale pod warunkiem, że obdarowani działają w grupie.
Pieniądze z wygranej z ubóstwa nie wyciągną

(CC By SA Montage Comunications)

Rozdawanie gotówki biednym może być jakimś sposobem na poprawę ich położenia, ale darowizny muszą trafić do całych grup. Taka jest konkluzja wydanej w maju 2013 r. pracy „Credit Constraints, Occupational Choice, and the Progress of Development: Long Run Evidence from Cash Transfers in Uganda” („Ograniczenia w dostępnie do kredytu, wybór zawodu i rozwój państwa: Długoterminowe dowody z transferów gotówki w Ugandzie”).

Ugandyjski eksperyment

Autorami pracy są Christopher Blattman z Uniwersytetu Columbia, Nathan Fiala z Niemieckiego Instytutu Badań nad Gospodarką (DIW Berlin) i Sebastian Martinez z Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju (IADB). Ekonomiści opisują, jak to w 2008 r. rząd Ugandy rozpoczął tzw. bezwarunkowe transfery gotówki. Średnio wypłacał obywatelom po 382 dol., co jest równowartością rocznego dochodu w tym kraju (to tak, jakby w Polsce rozdawać po 30-40 tys. zł na osobę).

Pieniądze trafiły do tysięcy Ugandyjczyków w wieku 16-35, głównie bezrobotnych. Władze ogłosiły, że celem transferów jest poprawa ich pozycji na rynku pracy. Zastrzegły też z góry, że nikt nie będzie kontrolował wydatków obdarowanych. Wystarczyło, by napisali, na co przeznaczą gotówkę. Pieniądze wypłacano jednak – co istotne – tylko grupom osób, które następnie mogły podzielić je między swoich członków, albo wydać razem.

Po dwóch latach od transferów zarobki osób z grup, które dostały pieniądze były wyższe o 49 proc. a po 4 latach o 41 proc. od wynagrodzeń członków tych zespołów, które zgłosiły się, ale gotówki nie otrzymały. Pieniądze wydawano najczęściej na podniesienie kwalifikacji. W grupach, które otrzymały pieniądze było o 65 proc. więcej osób świadczących wyspecjalizowane usługi, takie jak stolarstwo, krawiectwo czy fryzjerstwo.

Praca naukowców odbiła się szerokim echem w amerykańskiej prasie, wspomniał o niej m.in. The New York Times. Jeden z autorów opracowania, prof. Christopher Blattman z Uniwersytetu Columbia, poczuł się zobligowany tonem publikacji do wyjaśnienia na swoim blogu, iż z badań nie wynika bynajmniej, że transfery gotówki do biednych rozwiążą problem ubóstwa. Jego zdaniem mogą one pomóc niektórym ludziom i to tylko doraźnie. Bieda w krajach takich jak Uganda bierze się nie z tego, że ludzie nie mają gotówki, ale z braku firm mogących tych ludzi zatrudnić w sposób, który wykorzystałby w pełni ich potencjał. To jest problem strukturalny, który rozwiązać można tylko zmianą polityki państwa.

Wyjątkowość powyższego opracowania polega jednak na tym, że z dotychczasowych badań zwykle wynikało, że biedni nie potrafią poprawić swojego położenia, nawet gdy dostaną do ręki duże pieniądze. W dotychczasowych doświadczeniach nie stosowano jednak, tak jak w rządowym programie w Ugandzie, pomysłu, by pieniądze dawać grupom a nie pojedynczym osobom.

Ziemia obiecana

A jak żyjącym w ubóstwie służy uśmiech fortuny? W opublikowanej w czerwcu 2013 r. pracy „Up From Poverty? The 1832 r. Cherokee Land Lottery and The Long-Run Distribution of Wealth” („Wydobyci z ubóstwa? Loteria ziemska z 1832 r. i długoterminowa dystrybucja bogactwa”) autorstwa Hoyta Bleakley’a z Uniwersytetu w Chicago i Josepha P. Ferrie z Northwestern University przeanalizowano wynik loterii ze stanu Georgia z początku XIX w.

Władze stanu rozdawały w ten sposób ziemię osadnikom, ponieważ inne sposoby rozdzielania jej między obywateli zakończyły się skandalami korupcyjnymi. A tak na marginesie: większość ziemi w stanie należała wówczas do plemienia Czirokezów i rząd Georgii organizując losowanie nie miał pełnej kontroli nad tym terytorium, dopiero w 1838 r. udało się mu wyrzucić Indian.

Autorzy postanowili wykorzystać dane, by zbadać, czy bieda bierze się z braku dostępu do kapitału. Ocenili, jak zmieniła się dystrybucja bogactwa w stanie 18 lat po loterii (w 1850 r. miał miejsce spis powszechny w Georgii). Co się okazało? Ci, którzy zwyciężyli w loterii byli przeciętnie bogatsi (mediana dochodu wśród zwycięzców loterii była dwukrotnie wyższa, niż wśród pozostałych osadników), ale wynikało to z tego, że średnio zamożne osoby, które wygrały loterię, należały 18 lat później do najbogatszych mieszkańców stanu.

Biedacy, którzy w 1832 r. wygrali ziemię, w 1850 r. nadal w większości byli biedni. Wniosek: to nie brak pieniędzy sprawia, że biedni są biedni. Owszem, duże pieniądze potrafią poprawić sytuację osób, ale tych, które są przynajmniej średnio zamożne.

Życie to loteria

Ten wniosek jest zbieżny z tym, co wynikało z wielu poprzednich badań. Na przykład w opublikowanej 26 marca 2010 r. pracy „The Ticket to Easy Street? The Financial Consequences of Winning The Lottery” („Bilet do bogactwa? Finansowe konsekwencje wygrania loterii”) Scott Hankins z Uniwersytetu w Kentucky, Mark Hoekstra z Uniwersytetu w Pittsburghu i Paige Marta Skiba z Uniwersytetu Vanderbilt sprawdzili, jaki odsetek zwycięzców loterii Fantasy 5 na Florydzie ogłosił bankructwo.

Pod lupę wzięli zwycięzców z okresu od 29 kwietnia 1993 r. do 27 listopada 2002 r., którzy otrzymali od 50 tys. do 150 tys. dol. Uzyskany wskaźnik upadłości porównywano z odsetkiem wśród zwykłych Amerykanów oraz tych, którzy wygrali mniej niż 10 tys. dol.

Okazało się, że ryzyko bankructwa szczęśliwców, którzy dostali niespodziewany zastrzyk dużej gotówki (50-150 tys. dol.), było o 50 proc. niższe zaraz po wygranej, niż tych, którzy wygrali mniejsze kwoty. Ale 3-5 lat po zwycięstwie prawdopodobieństwo ogłoszenia przez nich niewypłacalności było większe. Co ciekawe, z wniosków o ogłoszenie bankructwa złożonych pięć lat po wygranej wynika, że wartość ich majątku (aktywów netto) nie różniła się od majątku tych, którzy wygrali mniejsze kwoty. To oznacza, że ci którzy wygrali duże pieniądze ani nie spłacili swoich długów, ani nie zainwestowali w trwałe aktywa. Zwyczajnie „przejedli” wygraną.

Choć z badań wynika, iż niezamożni nie są w stanie poprawić swojego losu dzięki dużej wygranej, to im kto biedniejszy, tym większą część dochodu przeznacza na udział w grach losowych. W USA gospodarstwa domowe z rocznym dochodem poniżej 10 tys. dol. rocznie wydają co roku, w zależności od badań, od 3 proc. do nawet 9 proc. swoich pieniędzy na loterie.

Pułapka ubóstwa

Ten fenomen zbadali Emily Haisley, Romel Mostafa, George Loewenstein z amerykańskiego Uniwersytetu Carnegie Mellon w pracy „Subjective Relative Income and Lottery Ticket Purchases”(„Subiektywny, relatywny dochód i zakup losów na loterię”), opublikowanej w „Journal of Behavioral Decision Making” (Nr 21 z 2008 r).

Autorzy twierdzą, że to właśnie udział w grach losowych przyczynia się do tego, że biedni wpadają w pułapkę ubóstwa. Stanowe loterie w USA wypłaciły w latach 1964-2003 średnio 47 centów w formie nagród za każdego dolara wydanego na losy. To oznacza, że oczekiwana stopa zwrotu (ściślej straty) z inwestycji w loterię w USA wynosi -53 proc.

Co ciekawe, w Polsce ta stopa zwrotu jest jeszcze niższa. W 2009 r. wprowadzono 25 proc. dopłaty do stawki w Lotto. To oznacza, że z 3 zł wydanych na zakład po odjęciu dopłaty zostaje 2,40 zł. Z tego na wygrane przeznacza się co najmniej 51 proc., czyli 1,22 zł. Na nagrody idzie zatem tylko 40,8 proc. pieniędzy wydanych przez grających. Stopa zwrotu z inwestycji w najpopularniejszą w Polsce grę losową wynosi więc -60 proc. (w praktyce jeszcze gorzej, bo od nagród powyżej 2280 zł pobierany jest zryczałtowany podatek 10 proc.).

Lotto kasą oszczędnościową?

Gry losowe to zatem nic innego, jak podatek regresywny nakładany przez państwo na graczy. Im kto jest biedniejszy, tym zwykle więcej go płaci. Fiskus tylko zyskuje; dla porównania: na gry losowe Polacy – w większości ubożsi – wydają rocznie ok. 3,5 mld zł, a podatku od zysków z lokat – w większości zamożniejsi obywatele – płacą ok. 2,5 mld zł).

Inwestycje zamożniejszych, nawet te najmniej wyrafinowane, dają kilka procent zysku rocznie (a jak pamiętamy inwestycje uboższych osób, czyli gry losowe, przynoszą regularnie nawet 60 proc. strat). Haisley, Mostafa i Loewenstein nie sugerują jednak, by zakazywać loterii, co tylko stworzyłoby czarny rynek hazardu, ale by wykorzystać fakt, że uboższe osoby ciągnie do gier losowych, w pragnieniu poprawy sytuacji finansowej.

Zdaniem autorów należy natomiast radykalnie podwyższyć odsetek pieniędzy oddawanych w formie nagród, a także zmniejszyć wysokość nagród i zwiększyć liczbę zwycięzców. W ten sposób regularne kupowanie losów czy kuponów Lotto stałoby się dla uboższych graczy metodą na oszczędzanie pieniędzy. Co jakiś czas gracz wygrywałby większe, ale nie gigantyczne kwoty, które umożliwiłby mu sfinansowanie zakupów na przykład komputera czy kursu języka obcego, na które wcześniej nie potrafił odłożyć gotówki.

OF

(CC By SA Montage Comunications)

Otwarta licencja


Tagi