Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Pokolenie Y może być ratunkiem przed katastrofą demograficzną

Polska jest jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw UE. To zagrożenie dla gospodarki, ale jest klika czynników, które mogą nas uchronić przed pogorszeniem jakości życia, jak to, że pokolenia wychowane po 1989 r. będą bardziej produktywne niż poprzednie.
Pokolenie Y może być ratunkiem przed katastrofą demograficzną

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Recesję demograficzną dość często rozpoznaje się jako jedno z głównych, a możliwe, że główne, zagrożenie dla polskiej gospodarki w długim okresie. Obecnie Polska jest jednym z najmłodszych społeczeństw Unii Europejskiej, z medianą wieku na poziomie 39 lat, ale według projekcji Eurostatu w nadchodzących 50 latach staniemy się jednym z najstarszych społeczeństw UE. W 2060 r. mediana wieku ma już wynosić 49 lat.

Według OECD będzie to czynnik, który nie pozwoli Polsce na dogonienie najbogatszych krajów pod względem dochodu per capita. Projekcja OECD pokazuje, że nasz dochód w stosunku do niemieckiego ma w 2060 r. wynosić zaledwie 57 proc., wobec 52 proc. dziś. Będziemy dużo bardziej produktywni niż dziś, ale będzie nas pracować coraz mniej.

Media pełne są dramatyzujących określeń naszej sytuacji demograficznej, ale z ekonomicznego punktu widzenia katastrofa, to wcale nie jest przesądzony scenariusz. Jak przy każdej okazji, kiedy analizuję jakieś zagrożenie, podkreślam, że nie bagatelizuję znaczenia ryzyka, ale staram się chłodnym okiem spojrzeć na różne jego aspekty i siłę oddziaływania.

(infografika D. Gąszczyk)

(infografika D. Gąszczyk)

 

(infografika D. Gąszczyk)

(infografika D. Gąszczyk)

Co nam grozi

Najpierw spójrzmy na zagrożenia związane z recesją demograficzną. Można wyróżnić trzy główne: niższy wzrost gospodarczy, większe nierówności oraz napięcia fiskalne.

Przede wszystkim, niższy przyrost siły roboczej oznacza niższy wzrost gospodarczy, zaś pogarszająca się relacja między pracującymi i niepracującymi oznacza też niższy wzrost dochodu per capita. To wynika z czystej matematyki – ponieważ wzrost PKB jest iloczynem wzrostu siły roboczej oraz wzrostu produktywności, więc pogorszenie tego pierwszego wskaźnika oznacza, ceteris paribus, słabsze tempo rozwoju. Dlatego większość długookresowych analiz opartych z natury rzeczy na prostych ekstrapolacjach bieżących trendów pokazuje, że Polska doświadczy wyraźnego spowolnienia tempa rozwoju około roku 2020, a następnie około roku 2040.

Największy problem polega na oszacowaniu, czy przypadkiem niższe tempo wzrostu siły roboczej nie przełoży się również na drugi komponent wzrostu – produktywność. Potencjalnie najpoważniejsze zagrożenie polega na tym, że niższy wzrost będzie mechanizmem samonapędzającym się. Mniejszy dynamizm gospodarki w warunkach globalnej konkurencji o talenty i technologie może postawić nas na nieuprzywilejowanej pozycji w stosunkach z innymi gospodarkami. Jeżeli nie będziemy umieli przyciągać talentów i technologii, produktywność może wpaść w stagnację. To oczywiście tylko hipoteza, dla której kontrargument przedstawię dalej.

Recesja demograficzna oznacza również większe nierówności między pracującymi i emerytami. Dziś stopa zastąpienia, czyli relacja emerytury do ostatniego wynagrodzenia, wynosi ok. 60 proc., zaś za 30-40 lat spadnie do 30-40 proc. Osoby przechodzące na emeryturę będą doświadczały dochodowego szoku. Może to wywoływać też konflikty polityczne, ponieważ emeryci mogą wspierać partie gwarantujące im większe transfery socjalne. Innym potencjalnym źródłem nierówności jest większa koncentracja kapitału w warunkach niskiej dzietności – jeżeli zamożni rodzice przekazują jedynakowi cały majątek, to jego uprzywilejowana pozycja wobec dzieci mniej zamożnych rówieśników jest wyolbrzymiona w stosunku do sytuacji, gdyby majątek dzielił się na trójkę dzieci.

Ostatni problem to napięcia fiskalne. Generalnie, im więcej nierówności, tym większa presja na redystrybucję, co od pewnego momentu może szkodzić rozwojowi gospodarczemu. Nie należę do zwolenników tezy, że zwiększona redystrybucja jest szkodliwa dla rozwoju, ale dostrzegam ryzyko, że duża liczba ubogich emerytów może doprowadzić system transferów socjalnych do poziomu trudnego do utrzymania dla reszty społeczeństwa. Szczególnie istotnym obszarem jest służba zdrowia, której koszty ewidentnie rosną na całym świecie, a która staje się tym większym obciążeniem dla budżetu im więcej jest osób starszych. Dziś wydajemy z publicznej kasy na służbę zdrowia niecałe 5 proc. PKB – najmniej wśród krajów OECD. Nie wykluczone, że za 30-40 lat będziemy musieli wydawać 10-15 proc. PKB, czyli licząc w dzisiejszych cenach ok. 80-150 mld zł więcej.

Co nas może uratować

Wymienione zagrożenia są realne, ale trzeba pamiętać, że są to ryzyka, które nie muszą się zmaterializować. Jest kilka czynników, które mogą uratować nas od najgorszych scenariuszy.

Po pierwsze, w najbliższych dwóch dekadach spadać będzie liczba osób w wieku produkcyjnym, ale rosła będzie liczba osób w wieku najbardziej produktywnym. Do 2030 r. silny będzie spadek  liczby osób w wielu 15-35 lat oraz powyżej 55 lat, ale jednocześnie wzrośnie liczba osób w wieku 35-55 lat. Zmniejszać będzie się zatem udział grup wiekowych, w których bezrobocie lub nieaktywność zawodowa (pozostawanie poza rynkiem pracy) są najsilniejsze, a zwiększy się udział grup wiekowych, w których bezrobocie jest najniższe a aktywność zawodowa najwyższa. To może złagodzić problem bezrobocia. Jednocześnie można przypuszczać (jest to potwierdzone przez niektóre badania), że ludzie w wieku 35-55 lat są najbardziej produktywni. Zatem wzrost produktywności może być szybszy od prognoz opartych na prostej ekstrapolacji przeszłych trendów, przynajmniej w latach 2015-2040.

Po drugie, co jest do pewnego stopnia związane z punktem pierwszym, w nadchodzących dekadach na rynek pracy będzie wchodziło pokolenie Y, czyli ludzie wychowani po 1989 r. Jest jakaś szansa, choć nie wiem na ile duża, że będzie to pokolenie bardziej produktywne niż poprzednie pokolenia. Są to ludzie wychowani w warunkach wysokiej konkurencji, znający języki, bardziej otwarci na świat, i co najważniejsze – ludzie, którym rodzice mogli poświęcić więcej czasu i pieniędzy. Niektóre badania sugerują, że przy spadku dzietności negatywne efekty zmniejszającej się siły roboczej są niwelowane przez większą produktywność pokolenia, któremu rodzice mogli poświęcić więcej uwagi.

Po trzecie, spadek siły roboczej oznacza większy zasób kapitału na pracownika, co może oznaczać nie tylko wyższą produktywność, ale również wyższą jakość życia. Najbardziej oczywisty przykład to rynek nieruchomości – dzięki recesji demograficznej ilość powierzchni dostępnej na mieszkańca w naturalny sposób będzie się powiększała (a pod tym względem jesteśmy na razie w ogonie UE). Co więcej, niższa dynamika siły roboczej może oznaczać, że pracodawcy będą więcej inwestować w pracowników. Przypomnijmy, nieco przewrotnie, że większość historyków wskazuje, iż rozwój Europy miał swoje źródło m.in. w czarnej śmierci (epidemia Dżumy w 1384 r.), która przetrzebiła siłę roboczą i przez to rozerwała więzy feudalizmu oraz zmusiła posiadaczy ziemskich do poszukiwania innowacyjnych form produkcji.

Po czwarte, wchodzenie na rynek pracy pokolenia całkowicie objętego systemem składki zdefiniowanej, w którym emerytura jest generalnie dość niska, może w perspektywie nadchodzących dekad podnieść stopę oszczędności w Polsce. A to mogłoby podnieść nakłady inwestycyjne i zwiększyć dynamikę produktywności. Na razie gospodarstwa domowe oszczędzają bardzo mało, co wynika m.in. z faktu, że dużo oszczędzają firmy – mają wysokie marże, zatrzymują zyski i realizują mało inwestycji. Ale w dłuższej perspektywie, kiedy będą ujawniały się braki taniej siły roboczej, to się może zmienić.

Po piąte, rozwój technologii może znacząco przeobrazić nasze wyobrażenia o emeryturze. Przede wszystkim, zmniejszenie roli prac manualnych i zwiększenie roli prac umysłowych może pozwolić na istotne podwyższenie wieku emerytalnego, nawet do 75 lat. Ponadto, nie wykluczone, iż jakość życia gwałtownie wzrośnie w nadchodzących czterech, pięciu dekadach, nawet jeżeli nie będzie to widoczne w danych o PKB (o dylematach dotyczących przyszłości rozwoju pisałem w tym miejscu). Dzięki temu jakość życia na emeryturze będzie znacząco wyższa niż wynikałoby to z dzisiejszych projekcji.

Digitalizacja gospodarki sprawia, że coraz więcej usług jest oferowanych po zerowym koszcie krańcowym, co w pewnych okolicznościach może sprawiać, że korzyści z usługi znacząco przewyższają jej koszty. Weźmy na przykład mapy Google. Polski emeryt z nich korzystający nic nie płaci, ponieważ prawdopodobnie nie konsumuje żadnych reklam związanych z tą usługą. A jednocześnie odnosi korzyści. Wyobraźmy sobie, że społeczeństwa zmagające się z presją demograficzną, w coraz większym stopniu pozwalają korzystać emerytom z usług elektronicznych za darmo lub z dużymi zniżkami, chroniąc się przed konfliktami politycznymi. Wirtualne wydania gazet, usługi takie jak Spotify, usługi telekomunikacyjne i media – to wszystko można dostarczyć osobom starszym po zerowym koszcie. Oznacza to naturalnie redystrybucję dochodu, ale w sposób znacznie łatwiejszy niż poprzez system podatkowy.

Można sobie wyobrazić, że różne przełomowe technologie, których jednostkowa cena będzie minimalna, będą pojawiały się w innych dziedzinach ważnych dla jakości życia – szczególnie służbie zdrowia. Czy trudno wyobrazić sobie czujniki, które drastycznie zwiększą prewencyjne wykrywanie zagrożeń dla zdrowia i tym samym zwiększą wydajność leczenia? Choć jednocześnie łatwo sobie wyobrazić, jak dużym dylematem będzie pytanie, ile wydawać pieniędzy na przedłużenie życia np. o rok. Wszystkie te rozważania o roli technologii można nazwać futurystycznymi, ale nie łudźmy się, że prognozowanie na 50 lat w przód to coś więcej niż futuryzm.

Co sami możemy zrobić

Oprócz zmian, na które możemy liczyć, jest szansa, że jako społeczeństwo sami dokonamy reform, które pozwolą na złagodzenie kryzysu demograficznego. Są oczywiście dwa obszary zmian, które mogą kryzys demograficzny uczynić łagodniejszym: stymulowanie dzietności i zwiększenie imigracji.

Stymulowanie dzietności to najtrudniejsze zadanie, ponieważ nie ma tak naprawdę przekonujących dowodów na to, co tę dzietność obniża. Spadek dzietności dotknął niemal wszystkie kraje rozwinięte w latach 60. i 70., co powszechnie wiązano ze zmianami kulturowymi w obrębie rodziny, nazwanymi przez naukowców drugą transformacją demograficzną (pierwsza miała miejsce w XIX wieku). Później bardzo silny spadek dzietności dotknął wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej po transformacji systemowej, co z kolei wiązało się ze wzrostem niepewności co do zatrudnienia, większą odpowiedzialnością indywidualną, większym parciem na edukację itd.

Jednak oprócz tych ogólnych obserwacji trudno o bardzo precyzyjną diagnozę, a tym bardziej remedia. Czy dawać ludziom pieniądze i ulgi podatkowe za posiadanie dzieci? A może stymulować aktywność zawodową kobiet? Albo więcej inwestować w żłobki i przedszkola publiczne? Ograniczenia budżetowe sprawiają, że nie można wszystkich polityk realizować jednocześnie z pełną mocą.

Zwiększenie dotacji dla rodzin posiadających dzieci może zmniejszyć korzyści utracone przy posiadaniu dziecka i tym samym podnieść dzietność. Ale Węgry wydają na wspieranie rodzin ponad dwukrotnie więcej niż Polska, Czechy zaś o 80 proc. więcej, a oba kraje dzietność mają na podobnym poziomie co my. Wielka Brytania wydaje – uwaga! – trzykrotnie więcej niż Polska, a i tak dzietność ma na poziomie wyraźnie niższym od poziomu zastępowalności pokoleń (1,8 versus 2,1). Trzeba zatem bardzo uważać, by szlachetnemu działaniu wspierania rodzin nie towarzyszyło potężne marnotrawstwo pieniędzy. Można odnieść wrażenie, że polityka prorodzinna wciąż opiera się w większym stopniu na intuicji niż na rzetelnych analizach danych.

Z imigracją może być potencjalnie łatwiej. Tu bardziej potrzebne są zachęty regulacyjne niż grube miliardy, choć zasadne wydaje się pytanie, czy polska administracja jest w stanie takie efektywne regulacje wprowadzić w życie, a polskie społeczeństwo zaakceptować napływ mieszkańców z innych krajów.

Na katastrofę demograficzną nie jesteśmy skazani. Wisi nad nami ryzyko, ale nie jest ono chyba tak duże, jak głoszą pesymiści. A jednocześnie mamy szanse sami wprowadzić działania, które złagodzą recesję demograficzną. Efekty – lub ich brak – pokaże najbliższa dekada.

(infografika D. Gąszczyk)

(infografika D. Gąszczyk)

 

OF

 

(infografika Dariusz Gąszczyk)
(infografika D. Gąszczyk)
(infografika D. Gąszczyk)
(infografika D. Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi