Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Polacy nie wrócą, Ukraińców może być za mało

Zanim zaczniemy szukać poza Polską wykwalifikowanych pracowników warto sobie uświadomić, że oni już tu są, tylko często pracują poniżej swoich kompetencji: zbierają truskawki albo sprzątają. Te kompetencje należy poznać i udoskonalić – mówi dr hab. Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami UW.
Polacy nie wrócą, Ukraińców może być za mało

Paweł Kaczmarczyk (Fot. archiwum prywatne)

Obserwator Finansowy: Nawet milion Ukraińców mogą zatrudnić polscy pracodawcy w tym roku – ogłosił „Dziennik Gazeta Prawna” i określił Warszawę „Londynem Europy Wschodniej”. Czy faktycznie bez żadnych naszych starań wspomoże nas aż milion pracowników?

Paweł Kaczmarczyk: „Londyn Europy Wschodniej” jest chwytliwym określeniem, ale dla mnie trochę na wyrost. Podobnie jak „milion Ukraińców”. Wiemy, że w Polsce przebywa kilkadziesiąt tysięcy osób, które mają zezwolenie na pracę i że w zeszłym roku wydano prawie 800 tysięcy oświadczeń o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcom. Wiadomo też jednak, że z wielu powodów tylko 60-70 proc. tych oświadczeń jest rzeczywiście wykorzystywanych, co oznacza że faktyczna liczba Ukraińców korzystających z uproszczonej procedury jest niższa.

NBP szacuje, że grupa przyjeżdżających do Polski Ukraińców to właśnie milion osób, ale ponieważ pracują kilka miesięcy w roku, to stale przebywa ich około 500 tysięcy.

Z tą liczbą jestem skłonny się zgodzić. Zresztą nawet pół miliona osób to w skali polskiego rynku pracy bardzo dużo. Wystarczy powiedzieć, że jeśli chodzi o sezonowe zatrudnienie to Polska jest teraz jednym z liderów w Europie. I jak pan słusznie zauważył w ostatnich latach niemal nic nie musiała robić, aby tym liderem zostać.

Dlaczego Ukraińcy tak masowo do nas przyjeżdżają?

Bo jeszcze w 2006 roku ówczesny wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper postarał się o wprowadzenie systemu oświadczeń, które dopuszczały cudzoziemców z krajów byłego ZSRR do prac sezonowych w rolnictwie bez konieczności uciążliwego ubiegania się o pozwolenie na pracę. Cel był ewidentnie doraźny, ale do teraz większość Ukraińców korzysta z systemu oświadczeń. Okazał się on bardzo efektywny jeśli chodzi o napływ cudzoziemców poszukujących zatrudnienia, mniej efektywny jeśli chodzi o określenie ich faktycznej liczby, wskazanie sektorów w których pracują i kontrolę ewentualnych nadużyć.

Do zwiększenia liczby wyjazdów do Polski przyczynił się też pewnie konflikt zbrojny na wschodzie Ukrainy?

Tak. To niewątpliwie ważny katalizator, wskazują na to wszystkie dane po 2014 roku. Nie jest jednak tak, że do Polski przyjeżdżają wyłącznie osoby zagrożone konfliktem zbrojnym. O wiele ważniejszy wydaje się pogłębiający się kryzys gospodarczy, a ten dotyczy całego kraju. Z zachodniej części Ukrainy do Polski jest blisko, a zarobki u nas są cztery-pięć razy wyższe. Determinacja wyraźnie wzrosła. O ile przed 2014 rokiem do Polski docierały osoby, które miały już załatwioną pracę, to obecnie coraz więcej osób przyjeżdża „w ciemno” i dopiero na miejscu szuka zatrudnienia. W efekcie pojawiło się zjawisko bezprecedensowe – bezrobocie Ukraińców w Polsce.

Zgodnie ze stereotypem Ukraińcy znajdują pracę w rolnictwie i budownictwie, a Ukrainki jako pomoce domowe?

W znacznej mierze tak, ale dla mnie najciekawsza jest obecnie inna grupa – studenci. Bez wątpienia część z nich wykorzystuje studia w Polsce, by podejmować tutaj zatrudnienie. Mamy też jednak do czynienia z coraz większą liczbą młodych osób, które chcą poprawić kompetencje oraz umiejętności i zamiast studiów na Ukrainie wybierają Warszawę, Lublin albo Rzeszów. Kwestią otwartą jest ich przyszłość: czy pozostaną w Polsce, czy będą przemieszczać się jeszcze dalej, czy wrócą na Ukrainę, gdy polepszy się tam sytuacja.

Można oszacować dla ilu Ukraińców Polska jest krajem tranzytowym np. do Niemiec?

Niestety, nie wiemy. W dodatku sprawa jest o wiele bardziej złożona niż wskazywałoby na to proste porównywanie wynagrodzeń. Jedne z wyższych płac w Europie są właśnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii, a Ukraińców jest tam relatywnie niewielu. Są za to w Polsce, Włoszech i Hiszpanii.

Czynnikiem decydującym jest popyt na pracę w konkretnych sektorach, a te trzy ostatnie kraje mają wysoki popyt na pracę fizyczną w budownictwie oraz w rolnictwie oraz wysoki popyt na pracę w sektorze usług domowych. W przypadku Polski dochodzi do tego opieranie się na sieci powiązań migracyjnych, bo tradycja migracji między Ukrainą a Polską sięga początku lat 90.

Nadal jednak centrum życia imigrantów pozostaje Ukraina?

Tak. Dominuje model, w którym kilka miesięcy pracuje się w Polsce, a kilka spędza z rodziną na Ukrainie. Wyraźnie to widać, jeśli spojrzymy na migrujące kobiety. Do Polski trafiają te, których punktem orientacji życiowej pozostaje rodzina na Ukrainie, do Włoch i Hiszpanii wyjeżdżają te, które nie wykluczają pozostania tam na stałe.

W krajach Europy Południowej praca w sektorze usług domowych o wiele częściej wiąże się bowiem z opieką nad osobami starszymi i wymaga stałej obecności na miejscu, często też mieszkania w domu pracodawcy. Warto jednak podkreślić, że niezależnie od tego, że duża część obywateli Ukrainy pracuje w Polsce sezonowo, to wielu z nich rozpoczęło swoje „kariery migracyjne” jeszcze w latach 90., albo na początku tego stulecia.

Z badania, które zrealizował NBP wynika, że przeciętne miesięczne wynagrodzenie Ukraińców w Polsce to około 2000 zł, często „na czarno”. Opłaca nam się imigracja konserwująca nisko płatne stanowiska i pozwalająca nie zwiększać płac i wydajności?

Będziemy chcieli to zbadać, szczególnie w stosunku do polskiego rolnictwa. Można bowiem założyć, że gdyby nie Ukraińcy polscy rolnicy byliby zmuszeni do zmian w kierunku bardziej kapitałochłonnych metod produkcji.

Na razie jednak intuicja podpowiada, że nie byłoby to zjawisko masowe. Niełatwo bowiem zmechanizować prace ogrodnicze albo zbiór owoców. Tak samo ciężko zastąpić fizyczną pracę na budowie, albo usługi opiekuńcze. Nawet w bogatych i rozwiniętych krajach te zadania wykonują imigranci, bo miejscowi pracownicy nie chcą ich podejmować.

Ukraińcy też nie konkurują o pracę z Polakami?

W znacznej mierze nie, bo pojęcie konkurencji zakłada, że Polacy chociaż próbują podejmować pracę w tych samych sektorach, a tego nie widać. Oczywiście rozumiem, że pyta pan o tzw. race to the bottom, czyli rywalizację sprowadzającą stawki w dół do tego stopnia, że w pewnych branżach krajowi pracownicy są bez szans. Jeśli będzie to w ogóle w Polsce problemem, to raczej w dalszej niż bliższej przyszłości.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że krótkookresowe deficyty podaży pracy w niektórych sektorach są faktem. Po drugie, ze względu na demografię. W Polsce już teraz zmniejsza się liczba osób w wieku aktywności zawodowej, a w ciągu najbliższych pięciu – dziesięciu lat zmiany te będą dramatyczne. Ukraina zmaga się z jeszcze większymi problemami demograficznymi. Z roku na rok pracowników w Polsce będzie coraz mniej, ale i Ukraińców tu przyjeżdżających może ubywać. W takich warunkach trudno o równanie w dół płac i warunków zatrudnienia na masową skalę, choć rzecz jasna nie można wykluczyć negatywnych efektów sektorowych.

Zanim zaczniemy szukać wykwalifikowanych pracowników za granicą, warto sobie uświadomić, że oni już tu są – często pracują poniżej kwalifikacji i zajmują się zbiorem truskawek czy sprzątaniem.

Jak zatem walczyć o to, aby Ukraińcy u nas pozostali? Pewnie potrzebna jest polityka imigracyjna, ale jaka konkretnie?

Sformułowanie „walczyć o Ukraińców” wskazywałoby, że mamy prowadzić jakąś politykę rekrutacyjną, a w obecnej sytuacji politycznej w Europie wydaje się to mało realne. Niemniej Ukraińcy w Polsce są, masowo tu przyjeżdżają i trzeba z tej sytuacji skorzystać. Zwróciłbym uwagę na trzy aspekty.

Po pierwsze, trzeba lepiej rozpoznać szanse związane z obecnością w Polsce ukraińskich studentów. Stanowią oni nie tylko nadzieję na przetrwanie dla wielu polskich uczelni, ale w długim okresie to potencjalne źródło dobrze wykwalifikowanej i już częściowo zintegrowanej siły roboczej. Po drugie, zanim zaczniemy poszukiwać wykwalifikowanych pracowników poza granicami Polski warto sobie uświadomić, że oni już tu są – często pracują poniżej swoich kwalifikacji i zajmują się choćby zbiorem truskawek czy sprzątaniem. Należy tylko poznać i udoskonalić ich kompetencje (choć słowo „tylko” jest na wyrost, bo mało jest krajów na świecie, którym to się udało). Po trzecie wreszcie, warto zadbać o możliwość osiedlania się w Polsce, a nawet dochodzenia do obywatelstwa dla tych migrantów, którzy krążą między Polską a Ukrainą, także dla tych którzy korzystają dziś z procedury uproszczonej i uzyskują wizy na podstawie oświadczeń.

A rozwiązaniem problemu demograficznego nie są Polacy, którzy podobno mają wrócić do kraju po Brexicie?

Oceniam, że część tzw. migracji poakcesyjnej mogła wrócić około 2008 roku, ale wtedy akurat zdarzył się kryzys gospodarczy, który ich zatrzymał. Teraz są już mocno zakorzenieni w Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy też nie będą tak pozbawieni wyobraźni, aby niszczyć kilka swoich sektorów gospodarki uzależnionych od cudzoziemców. Na masowe powroty z Wysp w ogóle bym więc nie liczył.

Ponad 2 mln Polaków wytwarza PKB innych krajów, a transfery od nich odpowiadają za około 1 proc. polskiego PKB. Czy bilans emigracji z Polski jest pozytywny?

Niełatwo to porównywać, bo to pytanie o dwie różne logiki. Z punktu widzenia interesu publicznego lepiej jest oczywiście aby pracowali oni w Polsce, ale z punktu widzenia indywidualnego – porównania kosztów i korzyści dla migranta i jego rodziny – już niekoniecznie.

Nawet jednak z punktu widzenia tej pierwszej logiki to sprawa dyskusyjna, bo mogłoby się okazać, że gdyby 2 mln osób zostało w kraju to nie wypracowałoby odpowiednika tego 1 procenta PKB, który teraz transferują. Biorąc pod uwagę sytuację na rynku pracy w Polsce przed akcesją do UE koszt alternatywy odpływu za granicę nie musi być wcale wysoki.

Tak byłoby gdyby to brak pracy był głównym motywem wyjazdu z Polski. Był?

Nie, badania nie wskazują, by brak pracy był głównym motywem migracji. Emigracja po wejściu Polski do UE była raczej emigracją ludzi młodych, nieźle wykształconych, którzy mogli znaleźć zatrudnienie w Polsce, ale szukali lepszego za granicą. Teraz, po latach, ważny jest dla nich wysoki poziom bezpieczeństwa socjalnego – przekonanie, że nawet pracując poniżej swoich kwalifikacji na przysłowiowym zmywaku są w stanie utrzymać siebie i rodzinę, a w razie kryzysu gospodarczego mogą liczyć na pomoc państwa.

Zatem Polacy nie wrócą, Ukraińców może być za mało. Może wakaty w Polsce obejmą Wietnamczycy albo Chińczycy?

Nie. Po pierwsze skala ich napływu w porównaniu z Ukraińcami jest znacznie mniejsza, po drugie inny jest ich model uczestnictwa w rynku pracy. To głównie właściciele firm, albo osoby pracujące w gospodarce etnicznej – u innych Chińczyków i Wietnamczyków. Bardziej prawdopodobne jest to, że to Polacy w przyszłości będą znajdować zatrudnienie w ich sklepach, restauracjach czy centrach handlowych. Warto jednak uważnie przyglądać się obu tym grupom, nie tylko ze względu na wzorce aktywności zawodowej, ale i charakter ich integracji społecznej.

Rozmawiał Marek Pielach

Dr hab. Paweł Kaczmarczyk jest zastępcą dyrektora Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, adiunktem na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW (Zakład Demografii).

Paweł Kaczmarczyk (Fot. archiwum prywatne)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse