Dochodzenie do zdrowia będzie bolało

W UE inflacja rośnie, w Polsce maleje. Licząc rok do roku, spadła w październiku o 1,1 pkt. proc. Niestety, spadek inflacji związany jest z rosnącym bezrobociem i wyhamowaniem wzrostu płac. – Dopada nas efekt drugiej fali kryzysu  – uważa ekonomista Ryszard Petru. – Czekają nas trudne trzy kwartały.

Według najnowszych danych Eurostatu, biura statystycznego Unii Europejskiej,  inflacja w Europie liczona rok do roku wyniosła w październiku 0,5 proc. Była o 0,2 pkt. proc. wyższa niż we wrześniu. Ale w strefie euro nadal mamy deflację. Z tym że w październiku wynosiła ona już tylko 0,1 proc., podczas gdy jeszcze we wrześniu – 0,3 proc. Największy spadek cen nadal notują Islandia, gdzie wynosi on 2,8 proc., i Estonia – 2,1 proc. Wyraźne spowolnienie deflacji w Eurolandzie może wskazywać na to, że tamtejsi konsumenci powoli zaczynają wierzyć w poprawę sytuacji gospodarczej i nieśmiało powracają do zakupów.

Wzrost inflacji r/r do 0,5 proc. Europa zawdzięcza przede wszystkim naszej części regionu. Największą nadal ma Rumunia – 4,3 proc. i Węgry – 4,2 proc. W Polsce wzrost cen wyniósł 3,8 proc. i powoli spada. Potwierdzają to dane GUS, według których w październiku inflacja wynosiła u nas 3,1 proc. wobec 4,2 proc. przed rokiem.

Różnica w wysokości inflacji, podawanej przez Eurostat i GUS, polega na metodologii. GUS wzrost cen bada wskaźnikiem CPI, uwzględniającym zmianę cen towarów i usług konsumpcyjnych. Eurostat – wskaźnikiem HICP, który oprócz cen towarów i usług konsumpcyjnych bierze pod uwagę też wydatki rządów na cele mieszkaniowe, zdrowotne, rekreacyjne, kulturę i opiekę socjalną.

Niższą inflację w Polsce zawdzięczamy spadkowi cen transportu, paliw i łączności – m.in. na usługi internetowe. W ciągu dziesięciu miesięcy tego roku, w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego, spadła także cena odzieży i obuwia. A choć jeszcze tego nie widać w zestawieniu roku do roku, to w porównaniu z wrześniem mamy spadek cen na usługi związane z rekreacją i kulturą.

Dane te oznaczają, że Polacy coraz mniej wydają na przyjemności i rzeczy, które nie są im niezbędne. To efekt wzrostu bezrobocia – z 8,8 proc. w 2008 r. podniosło się po roku do 11 proc., a zgodnie z opinią ekonomistów w przyszłym roku może wynieść 13 proc.

Spadkowi inflacji sprzyja wyhamowania wzrostu płac. NBP spodziewa się znacznego spadku konsumpcji w 2010 r. Prognozuje, że inflacja wyniesie 1,5 proc., czyli spadnie jeszcze o ponad połowę.

Spodziewany spadek popytu krajowego w połączeniu z silnym złotym, który sprawia, że nasze towary za granicą są nieatrakcyjne, wpłynie na spadek produkcji. To z kolei zmusi firmy do ograniczania zatrudnienia i cięcia płac. Problemy przedsiębiorstw przełożą się także na wzrost złych długów w bankach.

Wszystkie te negatywne zjawiska to znany w ekonomii efekt drugiej fali, która uderza w gospodarki zwykle po roku od pierwszego załamania. Dlatego w opinii ekspertów przyszły rok będzie dla Polaków trudniejszy od obecnego. Lekkiego ożywienia oczekuje się w 2011 r. NBP szacuje, że wówczas znów zacznie rosnąć popyt i tym samym inflacja – do 2,1 procent.

B.T.

Druga fala kryzysu i drugie jego dno

Ryszard Petru

Główny ekonomista BRE Banku

W poprzednim spowolnieniu gospodarczym szczyt złych wskaźników przypadł na rok 2003, czyli na rok po tym, jak gospodarka polska osiągnęła drugi raz z rzędu najniższą dynamikę wzrostu od początku transformacji. W roku 2001 i 2002 tempo wzrostu gospodarczego wyniosło odpowiednio 1,2 proc. i 1,4 proc., podczas gdy w roku 2003 polska gospodarka wychodziła z okresu spowolnienia gospodarczego z dynamiką wzrostu 3,9 proc. Niemniej większość wskaźników opóźnionych zanotowała swe szczyty właśnie w roku 2003. To wtedy odsetek złych kredytów przedsiębiorstw w portfelach banków wzrósł z 25 proc. do 27 proc. Bezrobocie w 2003 r. wyniosło 20 proc., podczas gdy rok wcześniej 19,7 proc. Wyjątkiem jest liczba upadłości, która osiągnęła swój szczyt w 2002 roku i wyniosła 1863, podczas gdy rok później – 1798. Trzeba jednak pamiętać, że ogłoszenie upadłości jest dopiero początkiem całego procesu restrukturyzacji.

Celem tej wyliczanki jest zwrócenie uwagi na fakt, iż wraz z poprawą wskaźników makroekonomicznych i ogólnie lepszym samopoczuciem rynków finansowych czeka nas jeszcze kilka bardzo trudnych miesięcy. W większości opisanych przypadków możemy spodziewać się pogorszenia. Bezrobocie osiągnie najprawdopodobniej swój szczytowy poziom w roku 2010 – wtedy należy spodziewać się wyniku zbliżonego do 13 proc. Podobnie ze złymi kredytami przedsiębiorstw – należy szacować, że ich poziom wzrośnie do ok. 12 proc. właśnie w przyszłym roku.

Zauważmy, że spowolnienie gospodarcze, z którym mamy do czynienia obecnie, to głównie efekt załamania handlu. W czwartym kwartale zeszłego roku nastąpiło załamanie światowego handlu, skutkiem czego był spadek eksportu niemieckiego o 30 proc. To z kolei przełożyło się na spadek eksportu z Polski, Czech, Węgier i Słowacji o ponad 30 proc. Spadek eksportu automatycznie wywołał spadek produkcji przemysłowej, w Polsce w szczytowym momencie – o 15 proc. Spadek produkcji z pewnym opóźnieniem doprowadził do redukcji zatrudnienia (pierwszy kwartał tego roku). Spadek zatrudnienia szybko ograniczył również apetyty płacowe i w efekcie oba te czynniki wpłynęły na obniżenie się dynamiki popytu konsumpcyjnego. A to z kolei wymusiło na firmach kolejne dostosowanie, będące skutkiem malejącego popytu wewnętrznego. Tak więc obecny stan jest niczym innym, jak tylko wynikiem pogorszenia, jakie miało miejsce w poprzednich kwartałach.

Drugi istotny czynnik wpływający na perspektywę najbliższych kwartałów wiąże się z sektorem bankowym. O ile można śmiało powiedzieć, że sektor ten najgorsze ma już za sobą, a wyniki banków w roku 2009 będą prawdopodobnie tylko o 30 proc. gorsze niż w rekordowym 2008, o tyle wstrząs, jaki nastąpił na rynku płynności po upadku Lehman Brothers, na długo pozostanie w pamięci bankowców. Jednym z ważniejszych wskaźników oprócz kapitałów jest i będzie relacja kredytów do depozytów. W Polsce ta relacja nigdy nie była bardzo wysoka, najwyższy poziom – w wysokości 116 proc. – zanotowano w pierwszym kwartale 2009 roku (dla przypomnienia, w Islandii relacja ta osiągnęła poziom 400 proc.). Obecnie wskaźnik ten kształtuje się na poziomie ok. 112 proc., a luka depozytowa zmniejszyła się z 90 mld zł w szczycie do 70 mld obecnie.

Niemniej luka pozostaje luką, a niektóre banki już dziś oficjalnie przyznają, że będą dążyły do uzyskania relacji na poziomie poniżej 100 proc. Co oznacza, że w najbliższych kwartałach należy spodziewać się, że kredyt, szczególnie korporacyjny, będzie malał. Niestety, pochodną ujemnej dynamiki kredytów będzie (i już jest) spadek poziomu depozytów korporacyjnych. Depozyty w przedsiębiorstwach zejdą w dół też dlatego, że jest to substytut finansowania obrotowego, jak również źródło finansowania inwestycji. Negatywna dynamika kredytu korporacyjnego nie jest dobrą wiadomością na najbliższe miesiące. Tak więc jest to kolejny sygnał, że pomimo ogólnej poprawy sytuacji możemy odczuwać pogorszenie.

Trudno prognozować moment przełomu, kiedy zarówno wskaźniki opóźnione, jak i wyprzedzające będą wskazywały na poprawę. Przyjmując za punkt odniesienia historię Polski ostatnich 20 lat, należałoby oczekiwać, że opóźnienie, z jakim druga fala uderza w gospodarkę, wynosi około jednego roku. To oznaczałoby, że zarówno z punktu widzenia odczuć społecznych, jak i sektora przedsiębiorstw najbliższe trzy, cztery kwartały będą dość trudne. Ale i tak siła drugiej fali będzie znacznie słabsza niż w poprzednim spowolnieniu. Spodziewałbym się, że udział złych kredytów w portfelach banków będzie poniżej połowy poziomu z poprzedniego kryzysu, a liczba nominalna upadłości firm nie osiągnie jednej trzeciej. Podobnie w przypadku bezrobocia, które nie powinno w sposób znaczący przekroczyć poziomu 13 proc.

Drugą falę należy odróżnić od drugiego dna. Druga fala to nic innego, jak opóźniony efekt wydarzeń, które miały już miejsce w gospodarce. Natomiast osiągnięcie drugiego dna oznaczałoby, że gospodarka po ostatniej euforii wzrostu gospodarczego znów zanotuje pogorszenie wszelkich wskaźników, zarówno wyprzedzających, jak i opóźnionych.

Ryzyko drugiego dna w gospodarce światowej jest wysokie. Oczekuje się, że będzie efektem wycofania pakietów fiskalnych, stymulujących gospodarkę, rosnących kosztów dostosowań, w szczególności wzrostu podatków i rosnących kosztów obsługi długu, a także efektem wyższej globalnej inflacji. Innymi słowy, drugie dno będzie prawdopodobnie pochodną nadmiernej interwencji państwa w gospodarkę w ostatnim czasie, jak również formą dostosowania się gospodarki do nowych warunków.

A nowe warunki funkcjonowania gospodarki są istotnie inne niż przed kryzysem. Po pierwsze, skala dodatkowego impulsu w gospodarkach rozwiniętych wraz z kosztami ratowania systemów bankowych doprowadziła do znacznego wzrostu długu publicznego. Dług ten będzie mógł być zmniejszony poprzez wzrost opodatkowania gospodarki lub też poprzez podatek inflacyjny. W jednym i drugim przypadku odbędzie się to kosztem wydatków konsumpcyjnych i inwestycyjnych. Ten czynnik w sposób istotny obniży potencjał wzrostu gospodarczego.

Po drugie, wyjątkowo luźna polityka monetarna, połączona z presją na wzrost cen surowców wywołaną przez szybki rozwój krajów wschodzących, musi skończyć się znacznym wzrostem kosztów pieniądza. Moim zdaniem w perspektywie najbliższych dwóch lat grozi nam istotny wzrost inflacji, a tym samym rynkowych stóp procentowych, co także będzie czynnikiem istotnie zmniejszającym potencjał rozwoju gospodarczego.

I na koniec trzeba wspomnieć o tym, że obecny kryzys spowodował ograniczenie konsumpcji prywatnej Amerykanów. Co prawda konsumpcję prywatną  prezydent Barack Obama zastąpił konsumpcją państwową, ale wszystko wskazuje na to, że Amerykanie nie chcą i nie będą mogli w dłuższym okresie akceptować prawie dwukrotnego wzrostu długu publicznego. Tak czy inaczej podatki będą wyższe, stopy procentowe też, a konsumpcja prywatna niższa. A to wszystko razem oznacza, że gospodarka będzie musiała wyhamować. Jedyne, co jest trudne do przewidzenia, to moment, w którym to nastąpi.

Nie sądzę, aby Polskę czekało drugie dno. Drugiego dna należałoby się natomiast spodziewać w krajach rozwiniętych, szczególnie tych, które w okresie ostatniego kryzysu prowadziły wyjątkowo ekspansywną politykę fiskalną i monetarną. Natomiast we wszystkich krajach zarówno rozwiniętych, jak i rozwijających będą odczuwalne efekty drugiej fali. Zresztą już są. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ważne jest, aby właściwie definiować zachodzące zjawiska ekonomiczne, a nie wpadać w panikę, jak spada, i w euforię, jak rośnie.

Ryszard Petru

Obecnie dyr. BRE Banku ds. strategi i nadzoru właścicielskiego, gł. ekonomista banku, odpowiedzialny za badania makroekonomiczne.

W latach 2004 – 2008  główny ekonomista Banku BPH, odpowiedzialny za prowadzenie badań i analiz makroekonomicznych polskiej gospodarki dla obszaru skarbu, jak również dla całego banku.

W latach 2001-2004 ekonomista ds. Polski i Węgier w Banku Światowym, gdzie zajmował się zagadnieniami makroekonomicznymi, w szczególności reformą finansów publicznych, polityką regionalną i klimatem inwestycyjnym. Doradzał w zagadnieniach związanych z reformami emerytalnymi i finansami publicznymi w krajach regionu Europy Środkowo – Wschodniej i Azji Centralnej.

W latach 1997 – 2000 doradca Leszka Balcerowicza, wiceprezesa Rady Ministrów i ministra finansów. Zajmował się reformą emerytalną i tworzeniem nowego systemu emerytalnego. Pracował również nad reformą finansów publicznych.

Absolwent Szkoły Głównej Handlowej.


Tagi