Pomógł nam elastyczny rynek pracy

Ze względu na trudną sytuację na rynku pracy i jej niekorzystny wpływ na dynamikę wynagrodzeń miałem dość pesymistyczne oczekiwania, jeśli chodzi o tegoroczny wzrost konsumpcji. Jednak najnowsze dane GUS pokazują, że wcale nie musi być źle.

Obserwator Finansowy: W najnowszym raporcie Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN przewidujecie Państwo, że w tym roku polska gospodarka urośnie o 3,3 proc., to wyższa prognoza od tej, jaką daje wielu ekonomistów. Co się złoży na ten wzrost?

Prof. Krzysztof Bartosik: W zeszłym roku motorem wzrostu był eksport netto, dodatnią kontrybucję miała również konsumpcja. Jednak dynamika popytu wewnętrznego przez pierwsze trzy kwartały była ujemna. Niskie było także przez pierwsze trzy kwartały tempo wzrostu PKB. Jeszcze w trzecim kwartale gospodarka wzrosła o 1,8 proc., ale w czwartym – według najnowszych danych – miał miejsce skok o 3,3 procent. Jest to zasługą wzrostu popytu wewnętrznego, w tym większych nakładów na środki trwałe. Oczekujemy, że te pozytywne tendencje utrzymają się, mniejszą rolę może odegrać konsumpcja, która będzie troszeczkę niższa.

Niższa niż w zeszłym roku?

W zeszłym roku konsumpcja wzrosła o 2,3 proc., a z naszych szacunków wynika, że w tym roku ten wzrost będzie nieznacznie niższy – około 1,8 proc. w skali roku. Zakładamy również, że w dalszym ciągu we wzroście PKB istotna będzie kontrybucja eksportu netto oraz – w umiarkowanym stopniu – także inwestycje. Przy czym są tu pewne kontrowersyjne założenia, co do których można się spierać. Przede wszystkim taką kontrowersyjną sprawą jest wkład eksportu netto. Bo z jednej strony oczywista jest tendencja aprecjacyjna złotego, ale z drugiej strony widać dynamikę produkcji przemysłowej, która jest przede wszystkim wynikiem wzrostu tych sektorów, które najwięcej sprzedają za zagranicą. Zakładaliśmy, że tego typu czynniki zadziałają w całym tym roku.

Przyznam także, że najnowsze dane GUS każą się zastanawiać, czy dynamika konsumpcji w tym roku nie będzie jednak większa. To była pewna niespodzianka. Wynagrodzenia w marcu dość silnie wzrosły i w ślad za tym od razu mamy wzrost konsumpcji, o czym świadczy większa sprzedaż detaliczna.

W Stanach Zjednoczonych podobny wzrost konsumpcji w marcu wielu analityków przypisywało czynnikom o charakterze jednorazowym, między innymi końcowi ostrej zimy oraz bardzo wczesnej w tym roku Wielkanocy.

Jeśli spojrzymy na strukturę konsumpcji, to kilkunastoprocentowy wzrost sprzedaży artykułów trwałego użytku – takich jak meble czy sprzęt AGD – trudno przypisać Wielkanocy. Te dane pokazują raczej, że wzrósł optymizm konsumentów. To są to z reguły dobra kupowane na kredyt, a ludzie zaciągają kredyty wtedy, gdy spodziewają się, że z ich spłatą nie będą mieli problemów. Oczywiście możliwe są także inne interpretacje – na przykład, że konsumenci kupili więcej mieszkań, bo ceny nieruchomości spadły, a teraz do tych mieszkań potrzebują mebli i RTV. Ale nie sądzę, żeby tego typu interpretacja danych była uzasadniona. To co widać, to ujemną dynamikę wzrostu płac realnych przez dwa miesiące, a następnie w marcu ich wzrost o 2,1 proc. i od razu za tym idzie odbicie w sprzedaży detalicznej. W ogóle w polskiej gospodarce wyraźny jest silny związek między dynamiką realnych wynagrodzeń a dynamiką konsumpcji. Jeśli spojrzymy na ostatnie dwa lata, to wiele mówiąca jest symetria pomiędzy spadkiem dynamiki wynagrodzeń z 5,9 proc. na 2,1 proc. i spadkiem dynamiki konsumpcji z 5,9 proc. na 2,3 proc.

Ten marcowy wzrost dochodów i konsumpcji pozwala też sądzić, że poprawia się sytuacja na rynku pracy?

Ja miałem raczej pesymistyczne oczekiwania, jeśli chodzi o to, co w tym roku będzie z konsumpcją – ze względu na trudną sytuację na rynku pracy i jej niekorzystny wpływ na dynamikę wynagrodzeń. Uważałem, że będzie rosło bezrobocie, bo wiadomo, że zmiany na rynku pracy występują z pewnym opóźnieniem w stosunku do tego co się dzieje z PKB i z dynamiką produkcji. To widać było w ubiegłym roku, kiedy już od początku roku mieliśmy do czynienia ze spowolnieniem dynamiki wzrostu PKB, ze spadkiem produkcji przemysłowej, ale dane BAEL pokazywały wzrost zatrudnienia przez trzy kolejne kwartały – dopiero w czwartym kwartale nastąpił spadek zatrudnienia w skali całej gospodarki. Dlatego właśnie, z powodu tego opóźnienia, z jakim reaguje rynek pracy, sądziłem, że chociaż już w czwartym kwartale nastąpił wzrost PKB o 3,3 proc., to jednak bezrobocie nadal będzie rosło. Tymczasem okazuje się, że już w marcu nastąpił malutki spadek bezrobocia rejestrowanego z 13 proc. do 12,9 proc., choć spodziewaliśmy się, że tendencja wzrostowa bezrobocia utrzyma się i że efekt sezonowy zmniejszenia bezrobocia zacznie występować od drugiego kwartału.

Kiedy pisaliście w raporcie o bezrobociu rejestrowanym w wysokości 13 procent na koniec tego roku, te dane GUS nie były jeszcze znane. Może są trochę zbyt pesymistyczne?

Być może, choć jestem przeciwny takiemu podejściu, żeby reinterpretować prognozy, gdy tylko GUS opublikuje informacje o sytuacji społeczno-gospodarczej za ostatni miesiąc. Dane miesięczne są bowiem często deformowane przez czynniki o incydentalnym charakterze. W przypadku rynku pracy wiele ocen formułowano na podstawie badań dotyczących elastyczności zatrudnienia względem PKB w latach 90. Wynikało z nich, że w polskich warunkach PKB musi rosnąć w tempie około 5 proc., żeby spadało bezrobocie. Natomiast brak jest nowszych badań, które by nam powiedziały, czy coś się pod tym względem zmieniło w gospodarce po wejściu Polski do Unii Europejskiej – jak będzie reagował rynek pracy przy wzroście PKB o np. 3 proc.

I czy jest większa elastyczność zatrudnienia w stosunku do produkcji?

Są pewne symptomy, które pozwalają sądzić, że jest. To obecne tąpnięcie w zatrudnieniu nie było tak duże, jak w okresie poprzedniego spowolnienia w latach 2001-2002. Wydaje mi się, że pracodawcy wyciągnęli wnioski z tego, co się działo zaraz po wejściu do Unii Europejskiej, kiedy to część osób wyjechała i pojawiły się problemy z pozyskiwaniem pracowników wykwalifikowanych. Sądzę, że część pracodawców „zachomikowała” siłę roboczą, wychodząc z założenia, że jeśli teraz zwolnimy pracowników, a niedługo sytuacja się poprawi, to będziemy mieli trudności z pozyskiwaniem nowych. Ale to ma swoje plusy i minusy. Plusy są takie, że ci ludzie pracują, dostają wynagrodzenie, to podtrzymuje konsumpcję, są wpłaty do budżetu z tytułu podatków. Minusem jest przede wszystkim związany z cyklem koniunkturalnym spadek wydajności pracy. Nawiasem mówiąc, w tym kontekście można się też zastanawiać, skąd ten wzrost wynagrodzeń w marcu – być może jest on efektem wydłużenie czasu pracy w związku z większą liczbą zamówień.

Większa elastyczność polskiego rynku pracy uratowała nas w kryzysie przed jeszcze większym wzrostem bezrobocia?

Badania porównawcze nad Stanami Zjednoczonymi i Europą pokazują, że w Stanach na przyrost zatrudnienia pozwala znacznie niższe niż w Europie tempo wzrostu gospodarczego. To tłumaczono rozwiązaniami instytucjonalnymi, tym właśnie, że amerykański rynek pracy jest bardziej elastyczny niż w Europie kontynentalnej. Patrząc pod tym kątem na Polskę, warto zauważyć, że spadek zatrudnienia był w ostatnim roku czy półtora znacznie mniejszy niż oczekiwano. Można to interpretować właśnie w ten sposób, że rynek pracy stał się u nas bardziej elastyczny, niż był w latach 90. Elementem tej elastyczności był spadek dynamiki realnych wynagrodzeń, co ułatwiło dostosowania na rynku pracy. Do tej pory przywykło się sądzić, że polski rynek pracy jest sztywny, ale wiele wskazuje na to, że jest on jednak dosyć elastyczny.

Obok konsumpcji istotne znaczenie – jeśli chodzi o wpływ na wzrost PKB – przypisujecie Państwo w swym raporcie inwestycjom infrastrukturalnym.

Członek naszego zespołu, pani profesor Kotowicz-Jawor, która jest znakomitym ekspertem od tych spraw, podkreśla znaczenie zbliżającego się Euro 2012 i inwestycji finansowanych ze środków unijnych.

A na ile wzrost PKB będzie stymulowany wzrostem eksportu?

Początek roku był korzystny, jeśli chodzi o wzrost eksportu, i dalej korzystnie kształtuje się relacja eksportu w stosunku do importu. Sądzę, że to jest w całym roku do utrzymania, choć ożywienie u naszych najważniejszych partnerów handlowych jest kruche. Wiele niepewności wprowadza również sytuacja w Grecji. Jeśli chodzi o branże, to ruszyła elektronika, przemysł samochodowy, przemysł metalowy. Jeśli spojrzymy na to, gdzie największe były spadki produkcji, ale także spadki zatrudnienia, to widać, że najbardziej wrażliwe na kryzys były branże najbardziej zintegrowane z gospodarką światową. Przemysł samochodowy czy przemysł wytwarzający sprzęt RTV i AGD to są branże, w których jest bardzo dużo kapitału zagranicznego i to one pierwsze zareagowały na kryzys, ale także pierwsze z tego kryzysu wyjdą.

Czy z raportu można wysnuć ogólny wniosek, w którym miejscu kryzysu jesteśmy?

Sądzę, że mieliśmy sporo szczęścia i najgorsze mamy szczęśliwie już za sobą.

Rozmawiał: Ryszard Holzer

Gospodarka.maj2010


Tagi


Artykuły powiązane