Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Przekleństwo El Dorado

Odnajdywanie jasnych punktów na mapie gospodarczej Ameryki Łacińskiej coraz bardziej przypomina poszukiwanie mitycznego El Dorado. Niska odporność tej części świata na decyzje amerykańskiej Rezerwy Federalnej jeszcze przyspiesza spadek jej znaczenia gospodarczego.
Przekleństwo El Dorado

Rezerwa Federalna w USA zaczęła zacieśniać politykę monetarną z końcem grudnia 2015 r. Początkowo ograniczała się do podnoszenia stóp procentowych. Ich poziom wyjściowy (w przedziale od 0% do 0,25%) był bardzo niski, co czyniło pierwsze podwyżki mało odczuwalnymi dla inwestorów. Dlatego wiele gospodarek wschodzących w latach 2016 – 2017 nadal doświadczało stosunkowo dobrej koniunktury. Kiedy jednak kolejne podwyżki szły już w parze ze zwijaniem sumy bilansowej Fed, kraje silnie związane z gospodarką USA stanęły w obliczu poważnego odpływu kapitału. I raz jeszcze okazało się, że do najwrażliwszych obszarów gospodarczych należy Ameryka Łacińska.

Epicentrum niemal każdego kryzysu gospodarek wschodzących leżało właśnie w Ameryce Łacińskiej. Tak było w 1982 r. za sprawą wybuchu kryzysu zadłużeniowego, tak było też w roku 1994, kiedy to echa kryzysu peso meksykańskiego dotarły niemal do wszystkich zakamarków gospodarek wschodzących (złoty był wtedy chyba jedyną znaczącą walutą z tej grupy krajów, której udało się uchronić przed kryzysem).

Argentyna przed groźbą pogrzebania efektów reform

Czy tym razem będzie inaczej? Ostatnie doświadczenia Argentyny to ogromny spadek kursu peso do dolara, którego bezpośrednią przyczyną było podnoszenie stóp w USA. Inwestorzy, obawiając się niestabilnej gospodarki Argentyny (wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących), szybko zaczęli szukać bezpiecznego schronienia dla kapitału w USA, nakazując duży sceptycyzm w ocenie odporności Ameryki Łacińskiej na ewentualny wstrząs na rynkach finansowych. Gwałtowna wyprzedaż nie ograniczyła się tylko do peso argentyńskiego. Od końca kwietnia zarówno waluty Brazylii, jak i Meksyku straciły już ok. 10 procent. Niewiele wskazuje też na to, aby tym walutom udało się odrobić straty poniesione w ostatnich tygodniach.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego Ameryka Łacińska jest mnie j stabilna niż inne gospodarki wschodzące? Odpowiedź na to pytanie wychodzi poza sferę oddziaływania czynników krótkookresowych (jak np. wybory w danym kraju, czy pogorszenie się jakiegoś wskaźnika makroekonomicznego). Za niską odpowiedzialność Ameryki Łacińskiej na zawirowania na świecie odpowiada brak stabilnego systemu społeczno – gospodarczego, czego skutkiem ubocznym są ogromne dysproporcje w podziale bogactwa. Brak koherentności społecznej generuje deficyt zaufania do instytucji publicznych, czy państwa w ogóle. Dlatego tę część świata nadal cechuje wysoki poziom dolaryzacji, czyli proces wypierania walut krajowych przez dolara USA.

W opinii przeciętnego mieszkańca Ameryki Łacińskiej, jego waluta rodzima nigdy nie będzie tak stabilna jak dolar. Dlatego nawet stosunkowo nieduży wzrost wartości dolara (tak jak to obecnie ma miejsce) generuje tendencje wśród mieszkańców do chomikowania waluty amerykańskiej, co w efekcie potęguje spadek wartości rodzimego pieniądza.

Ponadto wspomnienie hiperinflacji z lat 80. ubiegłego stulecia, która przewinęła się przez Brazylię, Argentynę i Boliwię nadal jest stosunkowo świeże. W konsekwencji często to podmioty krajowe generują odpływ kapitału do Stanów Zjednoczonych.

Chcąc wskazać optymistyczne przykłady jasnych punktów na mapie gospodarczej Ameryki Łacińskiej, ekonomiści często podają dyżurny przykład – Chile, nazywane czasem Szwajcarią regionu. Jeśli muszą pokazać inny kraj wymieniają Urugwaj. Wśród nowicjuszy w systematycznym progresie gospodarczym wymieniane są zaś Peru i Kolumbia, która została właśnie zaproszona do OECD.

Poprawa notowań wymienionych krajów nie zmieni jednak ogólnej oceny całego obszaru gospodarczego. Ich łączne PKB stanowi niespełna 17 proc. całego regionu.

Inwestorów interesują zaś przede wszystkim trzy kraje, których łączne PKB stanowi prawie 75 proc. PKB całego regionu: a więc już wspomniane Brazylia, Meksyk i Argentyna. Słaba kondycja gospodarcza tych trzech kolosów rzutuje na cały opisywany tutaj region. Szybki spadek znaczenia gospodarczego Ameryki Łacińskiej można zilustrować na dwa sposoby: za sprawą przyrostu, mierzonego parytetem siły nabywczej, PKB per capita oraz zestawienia dynamiki wzrostu z innymi obszarami gospodarczymi. Taka analiza porównawcza pozwoli nam lepiej zrozumieć przyczyny niskiej odporności tej części świata na decyzje najważniejszego banku centralnego na świecie. Należy pamiętać, że liczba ludności opisywanego regionu (w przeciwieństwie np. do Europy Środkowej i Wschodniej) rośnie bardzo szybko, co negatywnie przekłada się na bogactwo mierzone za pomocą PKB per capita.

W tych danych widać, że Ameryka Łacińska nie potrafi podnieść się po kryzysie z lat 80. W 1980 r. PKB per capita mieszkańca Ameryki Łacińskiej stanowiło 37 proc. PKB per capita Stanów Zjednoczonych. Ten okres określa się wręcz mianem straconej dekady. Niestety, na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza nie udało się odrobić utraconego dystansu. PKB per capita mierzone parytetem siły nabywczej dla całej Ameryki Łacińskiej (łącznie z krajami basenu Morza Karaibskiego) obecnie stanowi niespełna 27 proc. tego wskaźnika wyliczanego dla Stanów Zjednoczonych.

W przypadku trzech największych krajów wskaźnik ten zaledwie uległ podwojeniu (średnio). Dla porównania, w Polsce ten sam wskaźnik zwiększył się prawie o 325 proc. Żadna z gospodarek Ameryki Łacińskiej nie zdołała nawet zbliżyć się do polskiego wyniku. W Peru PKB per capita wzrósł o ponad 254 proc., w Chile o 220 proc.

 

Niski wzrost w krajach Ameryki Łacińskiej ma jeszcze inne konsekwencje, a mianowicie spadek jej wkładu w globalnym PKB. Obecnie wynosi on już tylko 7,2 proc. 20 lat temu było to prawie 10 procent. Na początku lat 80.  12 proc.

Ten trend spadkowy kontrastuje ze wzrostem udziału azjatyckich krajów wschodzących. W 1980 r. wynosił on niespełna 9 proc. i wzrósł do prawie 38 proc. Oczywiście wszystko za sprawą Chin, gdzie PKB per capita już w 2016 r. przeskoczyło PKB per capita największego kraju Ameryki Łacińskiej, Brazylii. Według prognoz, wschodząca Azja około roku 2025 „pobije” Amerykę Południową. Innymi słowy -jedynie Afryka będzie biedniejsza od Ameryki Łacińskiej.

Na pytanie –  dlaczego tak się dzieje – słynny ekonomista Francis Fukuyama próbował odpowiedzieć już dekadę temu, a wiele z wyciągniętych przez niego wniosków nadal jest niestety aktualnych: szalejąca korupcja, niski poziom szkolnictwa i będąca jego pochodną niska innowacyjność trapią tę część świata do dziś i stanowią poważną przeszkodę w zmniejszaniu dystansu do reszty świata.

Swoistego rodzaju dywergencja gospodarcza zachodząca w Ameryce Płd. rzuca się jeszcze bardziej w oczy, gdy zestawimy ją z tym, co działo się i dzieje się na starym kontynencie. Może nie wszyscy są zachwyceni – zwłaszcza w Europie Środkowej – tempem konwergencji realnej, ale na pewno do takiej konwergencji dochodzi. Może dlatego, rozmawiając z ekonomistami z Ameryki Łacińskiej wyczuwa się nutkę zazdrości.

Z USA za płotem

Nie można powiedzieć, że bogate kraje półkuli zachodniej, zwłaszcza USA, nie czynią nic w kierunku zmniejszenia międzyregionalnych dysproporcji gospodarczych. Sęk w tym, że omawiana pomoc wydaje się być warunkowa. Najlepszym przykładem takich zachowań jest przydzielanie wsparcia finansowego w ramach uruchomionej w marcu 2009 r. elastycznej linii kredytowej MFW. Mają do niej dostęp jedyne trzy kraje – Meksyk, Kolumbia i Polska. Dobór krajów zawsze generował zainteresowanie obserwatorów. Narodowy Bank Belgii wydał w ubiegłym roku bardzo ciekawe opracowanie poświęcone firmowanej przez MFW linii kredytowej.

Lektura dokumentu wskazuje, że za wyborem tych państw nie zawsze kryły się czynniki natury czysto ekonomicznej. Mówiąc w największym skrócie: nie jest obojętny stosunek aplikującego do Stanów Zjednoczonych. Wiele krajów Ameryki Łacińskiej nie może zaś pochwalić się wzorowymi relacjami z potężnym sąsiadem z północy. Niektóre z nich flirtowały do niedawna, albo nadal to robią, zarówno z Chinami jak i populizmem.

Elementem wspierania sąsiedzkich gospodarek miał być także handlowy pakt Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (NAFTA) z 1994 roku, u którego podstaw leżała europejska idea integracji i wolnego handlu w ramach jednego obszaru geograficznego. Obejmuje zasięgiem USA, Kanadę, Meksyk i Chile. Członkostwo pozwoliło Meksykowi zdobyć wiele inwestycji od bogatego sąsiada z północy, ale nie pozwoliło przezwyciężyć problem niskiego wzrostu gospodarczego. Stosunek meksykańskiego PKB per capita do amerykańskiego odpowiednika, od 1995 r. (a więc od wybuchu kryzysu peso meksykańskiego) utrzymuje się na poziomie 1/3.

Mimo to prezydent Trump chce renegocjacji porozumienia, między innymi wprowadzenia ceł na samochody wyprodukowane w Meksyku (które produkują amerykańskie koncerny w zbudowanych tam fabrykach). Meksyk i Kanada sprzeciwiają się nowym propozycjom, w efekcie czego aktualny stan rzeczy bardziej wskazuje na wojnę handlową niż na możliwość szybkiego podpisania porozumienia zadowalającego wszystkie strony. Tym bardziej, że temat negocjacji wychodzi daleko poza sektor samochodowy. Wachlarz spornych tematów jest naprawdę szeroki: od stali (i produktów pochodnych) aż do żywności (mięso czy owoce). A ponieważ Meksyk i Kanada grożą odwetem, paleta produktów poszerza się z każdym dniem.

Znany wenezuelski pisarz i dyplomata Francisco Herrera Luque odnosił się jeszcze na początku lat 80. ubiegłego wieku (a więc kiedy jego ojczyzna była jednym z najbogatszych krajów Ameryki Łacińskiej) do tego, co leży u podstaw wielu kłopotów jego kraju i całej Ameryki Łacińskiej. Z charakterystycznym dla siebie sarkazmem twierdził, że wielu z jego rodaków nie zaniechało jeszcze poszukiwań legendarnego El Dorado.

Niemal wszystkie ekspedycje w poszukiwaniu El Dorado wyruszały z wenezuelskiego portu Coro i prowadziły w głąb dzisiejszej Wenezueli. Poszukiwanie mitycznej krainy złotem stojącej stało się przekleństwem dla Wenezueli. Mimo posiadania największych rezerw ropy naftowej na świecie PKB per capita Wenezuelczyka osiągnie w tym roku poziom sprzed 30 lat.

Opinia Francisco Herrery Luque’a może dla wielu wydawać się krzywdząca. Analizując jednak chociażby cały czas wysoką zależność tej części świata od surowców naturalnych, być może jego komentarz nie był całkowicie bezpodstawny. Szukanie jasnych punktów na mapie gospodarczej tego regionu świata zaczyna coraz bardziej przypominać poszukiwanie mitycznego El Dorado.

Otwarta licencja


Tagi