Regulacje nadmierne i wybrakowane uderzają w młodych

Rozszerzenie zwolnienia pracodawcy z opłacania składek na ubezpieczenie społeczne od umów cywilnoprawnych na wszystkie osoby do 26. roku życia może być sposobem walki z dominacją insiderów, czyli osób już obecnych na rynku pracy. Przedsiębiorstwa będą ponosić mniejszy koszt zatrudnienia młodych na miejsce starszych – pisze Anna Patrycja Czepiel w pracy wyróżnionej w konkursie OF.
Regulacje nadmierne i wybrakowane uderzają w młodych

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Kamila ma 22 lata, kończy studia licencjackie i chce zrobić rok przerwy, zanim rozpocznie studia magisterskie. Pozwoliłoby to jej bardziej skupić się na pracy zawodowej i rozwijaniu pasji artystycznych. Tracąc status studenta, musi jednak liczyć się ze spadkiem dochodów. Zatrudniona na umowę cywilnoprawną za 1000 zł brutto, będzie otrzymywać nie 856 zł, a 730 zł netto miesięcznie.

Kamila być może nawet zostanie zwolniona, bo składki będzie musiał płacić także pracodawca, co niekoniecznie musi się mu podobać. Powodem rozterki dziewczyny są przepisy, które mówią, że tylko w przypadku uczniów i studentów od umów cywilnoprawnych nie są pobierane składki na ubezpieczenie społeczne. Tak jakby oczywista utrata prawa do stypendium socjalnego i naukowego nie była wystarczającą finansową „karą” za dobrowolną rezygnację z dalszych studiów.

Mimo, że Kamila wie, iż rok przerwy byłby dla niej lepszy, to ze względu na sytuację materialną rozważa kontynuację studiów od razu po obronieniu pracy licencjackiej. Ubolewa nad tym, że państwo niesłusznie dyskryminuje te młode osoby, które nie studiują, dając im na samym początku mniejsze szanse na znalezienie pracy.

My się Unii nie boimy

24–letni Tomek rozpoczyna właśnie kolejny bezpłatny staż w dużej, osiągającej wysokie przychody firmie. Poprzednia praktyka, za którą nie dostał ani złotówki, trwała 8 miesięcy. Wykonywane zadania okazały się być poniżej wykształcenia Tomka, a chłopak często musiał zostawać po godzinach.

Tomek niedawno przeczytał o czymś, co zapaliło w nim iskierkę nadziei, że ta patologiczna sytuacja, która jest udziałem także wielu jego znajomych, niebawem odejdzie do przeszłości. Unia Europejska przyjęła tak zwane „Ramy jakości dla staży”. Według UE staż ma rozpoczynać się zawarciem pisemnej umowy, która określi zadania stażysty i czasowy wymiar jego pracy. Mniejsze będzie więc ryzyko, że staż będzie polegał na parzeniu kawy i wymuszał zostawanie po godzinach. Poza tym praktyka miałaby trwać najwyżej sześć miesięcy.

Radość Tomka szybko jednak zgasła. Dowiedział się, że polski rząd nie zamierza wprowadzić nowych unijnych przepisów. Chłopak dziwił się, że rząd nie dostrzegł w nich potencjału – przecież bezpłatne staże, na których młodzi ludzie kserują dokumenty i parzą kawę, to poważny problem na rynku pracy. Zrozumiał jednak, jak myślą urzędnicy: to przecież tylko nieobowiązkowe zalecenie, a nie dyrektywa. Skoro nie trzeba wdrażać tych przepisów, to po co to robić. Ważniejsza jest dyrektywa o zielonej energii i walka z projektem unijnego zakazu wędzenia mięsa. Temat staży jest mniej emocjonujący niż akcje ekologów i protesty wędliniarzy.

Niewesoło jest także u Michała, kolegi Tomka: po studiach zarejestrował się on w urzędzie pracy, lecz kilka firm odmówiło przyjęcia go na staż, który byłby opłacany przez urząd. Jak twierdzi Michał, podobno przedsiębiorstwa odmawiają dlatego, że zgodnie z przepisami o aktywizacji zawodowej nie mogą takiego stażysty zwolnić przed czasem, nawet jeżeli okazałby się on kompletnym fajtłapą i bumelantem. Po prostu zmarnowałyby na taką osobę cenny czas potrzebny na jej przeszkolenie.

Trzeba zdrowia do zdrowia

Agata ma 21 lat i choruje na cukrzycę typu 1. Żyje dzięki insulinie dostarczanej z zewnątrz. Na szczęście dzięki postępowi w medycynie jej życie nie różni się zbytnio od życia rówieśników. Agata ma na przykład pompę insulinową – urządzenie, które bardzo ułatwia radzenie sobie z tą chorobą. Do pompy potrzebne są specjalne wkłucia, które są refundowane przez państwo.

Aby zdobyć bezpłatny sprzęt, Agata musi się jednak sporo namęczyć. W 2013 roku zlecenie na wkłucia wypisywał jej lekarz pierwszego kontaktu. W rozporządzeniu wydanym na rok 2014 urzędnicy Ministerstwa Zdrowia przez nieuwagę pominęli jednak lekarza internistę. Zgodnie z literą prawa Agata musi więc iść albo do diabetologa, albo do… pediatry. Na wizytę u diabetologa trzeba jednak czekać kilka miesięcy, a znana ze swojej antypatii do pacjentów lekarka na pewno nie zgodzi się wypisać dokumentu poza zaplanowaną wizytą. Pediatra nie może za to przyjmować osób dorosłych.

Dziewczyna dzwoni do Ministerstwa Zdrowia, które już trzy miesiące wcześniej obiecało naprawić błąd w rozporządzeniu. „Rozumiem, że chodzi o dopisanie kilku słów, ale procedura nowelizacji rozporządzenia z reguły trwa długo” – odpowiada jej urzędniczka. Agata wyczytuje, że kontynuowane zlecenie może wypisać pielęgniarka. Idzie więc do poradni diabetologicznej i prosi o pomoc pielęgniarkę. Pokazuje jej wydruk rozporządzenia. „Ja nie jestem przeszkolona, aby wypisywać takie dokumenty i nie zamierzam iść na takie szkolenie. To są jakieś nowe wymysły ministra zdrowia” – słyszy Agata od pielęgniarki, która nie ukrywa, że na terenie tej poradni polskie prawo po prostu nie obowiązuje.

Na szczęście udaje się zdobyć podpis pielęgniarki rodzinnej i otrzymać wkłucia w aptece. Przez długą walkę o odpowiedni dokument dziewczyna traci jednak dużo czasu, który miała poświęcić na naukę.

Tydzień później Agata ma nowy problem. Przed wyjazdem na stypendium Erasmus do Francji chce zdobyć zapas pasków do glukometru i insuliny. Lekarz rodzinny nie może wypisać recepty, ponieważ w dokumentacji Agaty brakuje zaświadczenia z poradni diabetologicznej, że jest ona chora na cukrzycę. Dziewczyna jedzie więc do poradni, jednak okazuje się, że jej lekarka jest na tygodniowym urlopie i wraca dzień po planowanym wyjeździe Agaty na stypendium. Inna lekarka, która ma właśnie dyżur w poradni, krzyczy na płaczącą dziewczynę: „Ja pani tego zaświadczenia nie wypiszę!”. Agata informuje o tym dyrektorkę poradni rodzinnej. Dyrektorka rozumie sytuację, ale nie jest w stanie pomóc – lekarze nie mogą wypisać jej recepty bez zaświadczenia od diabetologa, bo boją się kontroli NFZ. Agata musi więc kupić leki z pełną odpłatnością. Zamiast 150 zł płaci 800 zł, co jest dużym obciążeniem dla jej nisko zarabiających rodziców.

Te z życia wzięte historie mogą się wydawać nieco przydługie, lecz ich rozwlekłość wynika ze stopnia, w jakim państwowe przepisy – bądź też ich brak – komplikują życie młodym ludziom, którzy bez względu na to, jaką podejmą decyzję co do dalszej nauki czy pracy i bez względu na utrudnienia wynikające ze stanu zdrowia nie chcą być dyskryminowani przez prawo. Zwłaszcza na początku swojego dorosłego życia, kiedy nadchodzi pora na znalezienie pierwszej pracy i usamodzielnienie się. Aby tych komplikacji nie było, trzeba zlikwidować regulacje w obszarach, w których są one nadmierne i wprowadzić odpowiednie przepisy tam, gdzie ich brak. Ale po kolei.

Skutki uboczne uprzywilejowania

Historia 22–letniej studentki, która z powodów finansowych de facto nie może swobodnie podjąć decyzji o przerwie w nauce, pokazuje, że wspomniana dyskryminacja jest faktem. Przepis zwalniający ze składek na ubezpieczenie społeczne od umów cywilnoprawnych jedynie tych młodych, którzy się uczą, jest jednym z wielu przykładów prawa wprowadzanego bez wczucia się w sytuację osoby, która może zostać przez przepis niesłusznie poszkodowana.

Prawodawcy pewnego dnia pomyśleli prawdopodobnie tak: „uprzywilejujemy studentów”, nie myśląc o tym, że skazują ponad milion młodych osób, które nie zdecydują się na studia, na gorsze szanse na rozpoczęcie kariery zawodowej (dla przykładu, studiów nie rozpoczęło ok. 150 tys. osób z rocznika 1994; w każdym roku liczbę osób w wieku 18–26 lat, które nie poszły na studia bądź je ukończyły, można oszacować na ok. 2 mln). Rok 2005, kiedy wprowadzony został podział studiów na licencjackie i magisterskie – dzięki czemu wykształcenie wyższe można zdobyć już w wieku 22 lat po obronie licencjatu – stwarzał dobrą okazję do rozszerzenia wspomnianego przywileju na wszystkie osoby do 26. roku życia, lecz nie zostało to uczynione.

Zwolnienie wszystkich osób do 26. roku życia z kosztownych składek na ubezpieczenie społeczne – zarówno po stronie zatrudnionego, jak i pracodawcy – zapewniłoby równe szanse na rynku pracy wszystkim młodym ludziom, kończąc z obecnym zjawiskiem uprzywilejowania studentów. Wówczas ci, którzy w ogóle zrezygnowali ze studiów, postanowili zakończyć naukę na licencjacie, zdecydowali się na „gap year” bądź są świeżo upieczonymi absolwentami studiów magisterskich, chętniej podejmowaliby pracę, wiedząc, że więcej pieniędzy zostanie w ich kieszeniach. Natomiast pracodawcy, zwolnieni z pozapłacowych kosztów pracy, z większą chęcią podejmowaliby ryzyko zatrudnienia młodej osoby z niewielkim jeszcze doświadczeniem.

Insiderzy i outsiderzy

Taka zmiana jest szczególnie ważna ze względu na problem bezrobocia młodych, które w Polsce – według GUS – wyniosło w I kwartale 2014 r. 27,2 proc.. OECD (2013) zbadała, że w wielu krajach, w tym w Polsce, od czasu pojawienia się kryzysu stopa bezrobocia wysoko wykwalifikowanych osób w wieku 25–64 lat, a zwłaszcza tych (niezależnie od poziomu kwalifikacji) w wieku 55–64 lat malała. W tym samym czasie rósł odsetek bezrobotnych w wieku do 24 lat włącznie.

Światowy kryzys gospodarczy jest zbyt płytkim wyjaśnieniem tego problemu. Jak piszą Assar LindbeckDennis J. Snower w pracy „Insiders versus Outsiders” (str. 165), rynek pracy dzieli się na tych, którzy są na nim od dłuższego czasu obecni (insiders) i na tych, którzy dopiero na niego wchodzą (outsiders). Insiderzy wywalczyli korzystne dla nich regulacje rynku pracy (np. w Polsce – długi okres wypowiedzenia). Przywileje te – a także duży koszt przeszkolenia outsidera – sprawiają, że zastąpienie insidera przez osobę młodą, która dopiero wchodzi na rynek pracy, jest dla firm bardzo drogie.

Jak argumentują Lindbeck i Snower, „polityka państwa może wyrównywać szanse outsiderów i insiderów na rynku pracy i dzięki temu zwiększać zarówno jego efektywność, jak i sprawiedliwość” (str. 184 tej samej pracy). Zatem rozszerzenie zwolnienia pracodawcy z opłacania składek na ubezpieczenie społeczne od umów cywilnoprawnych na wszystkie osoby do 26. roku życia może być sposobem walki z dominacją insiderów. Po wprowadzeniu takiej zmiany przedsiębiorstwa będą ponosić mniejszy koszt zatrudnienia młodych na miejsce starszych.

Studia dla papierka

Kolejnym argumentem za rozszerzeniem tego zwolnienia na wszystkie młode osoby jest fakt, że obecna sytuacja zachęca do pozostawania na studiach głównie dla przywileju w postaci wyższego, niepomniejszonego o składki dochodu z umowy cywilnoprawnej i większej szansy na zatrudnienie. Takie rozwiązanie w skali mikro ogranicza młodej osobie swobodę wyboru innego pomysłu na życie niż studiowanie, a w skali makro przyczynia się do powstawania zjawiska „nadprodukcji absolwentów”: studiowania spowodowanego bardziej społeczną presją niż naukową pasją.

Nadprodukcja ta jest jedną z przyczyn bezrobocia młodych: w 2001 r. bez pracy było 69,4 tys. absolwentów uczelni wyższych, a w 2011 r. 212,8 tys.. Ten dynamiczny wzrost w dużej mierze stanowi konsekwencję właśnie napływu młodych magistrów: albo ich kwalifikacje nie były zgodne z oczekiwaniami pracodawców, albo podczas rozmowy rekrutacyjnej okazało się, iż absolwent wcale nie jest oczytanym pasjonatem, ale studiował tylko „dla papierka”.

Studia dla studiowania, staże dla staży

Inną kwestię, na której szersze omówienie brakuje już tutaj miejsca, stanowi potrzeba takiej liberalizacji kodeksu pracy, która spowodowałyby, że młodzi ludzie częściej niż na podstawie umów cywilnoprawnych byliby zatrudniani na umowy o pracę, gwarantujące m.in. zwolnienie chorobowe czy urlop macierzyński i ojcowski.

Historia Tomka i Michała, których początek kariery zawodowej oraz usamodzielnienie się zostały utrudnione przez brak wystarczających regulacji dotyczących staży, dowodzi, że w Polsce często politycy i urzędnicy nie tworzą nowego, potrzebnego prawa, twierdząc bądź udając, że wszystko jest w porządku. Być może nie analizują, jak zaradzić m.in. masowemu zjawisku przyjmowania młodych na bezpłatne staże, a może dostrzegają te problemy, ale mimo tego nie uważają ich za kluczowe dla sytuacji społecznej i ekonomicznej kraju.

Przyjęte przez Radę Unii Europejskiej w marcu 2014 r. zalecenie „Ramy jakości dla staży” stanowi przykład dobrej unijnej legislacji, w przeciwieństwie do niektórych niekorzystnych czy wręcz absurdalnych wspólnotowych regulacji. Dokument ten zawiera pakiet rozwiązań, które rzeczywiście mogłyby pomóc młodym ludziom. A spośród nich pomocy potrzebują zwłaszcza Polacy.

Z przeprowadzonych w 2013 r. badań Eurobarometru wynika, że Polska miała najwyższy odsetek absolwentów staży, którzy twierdzili, że podczas praktyk nie nauczyli się niczego przydatnego w zawodzie (21 proc.) i którzy uważali, że staż nie będzie pomocny w znalezieniu stałej pracy (43 proc.). Za to historie młodych ludzi opisane na portalu „Nie robię tego za darmo” pokazują skalę sytuacji, w której młody człowiek ma nadzieję jedynie na bezpłatny staż, w ramach którego często pracuje po godzinach.

Wdrożenie przez Polskę obowiązku zawierania przez firmę umowy ze stażystą znacznie poprawiłoby sytuację młodych na rynku pracy. W umowie jasno określone zostałyby zadania praktykanta, co wykluczałoby zajmowanie się przysłowiowym parzeniem kawy. Przedsiębiorstwo musiałoby także określić wymiar pracy i dni wolne. Zatem zmalałoby zjawisko stażowania z nadgodzinami.

Wprowadzenie tej dobrej unijnej regulacji Polska odłożyła jednak na czas nieokreślony, mimo że trudna sytuacja stażystów jest widoczna gołym okiem. Polscy politycy i urzędnicy wykazują się krótkowzrocznością, zajmując się innymi, mniej istotnymi aspektami unijnej polityki – jak walka o korzystne dla Polski regulacje dotyczące klimatu czy wędlin – i nie widząc przy tym, że zostało wydane europejskie prawo, które polepszyłoby sytuację młodych ludzi na rynku pracy w obliczu dotychczasowego braku krajowych przepisów, które zabezpieczałyby praktykantów. Młodym pomogłaby także zmiana zasad odbywania staży z urzędu pracy: jeżeli firmy miałyby możliwość rezygnacji z obijającego się stażysty, to chętniej niż dzisiaj zgadzałyby się na przyjmowanie młodych na staż opłacany z Funduszu Pracy. Niestety do tej pory nikt o tym nie pomyślał.

Strata zdrowia i pieniędzy

Historia Agaty pokazuje natomiast, że przez nadmierne regulacje w dziedzinie służby zdrowia młoda osoba może stracić nie tylko czas, który poświęciłaby na naukę czy rozwijanie pasji, ale także duże pieniądze. Medyczna biurokracja, z której słynie Narodowy Fundusz Zdrowia (i która notabene dotyka zarówno młodych, jak i starszych), w teorii ma zapobiegać nieuprawnionemu wydawaniu państwowych środków.

Nałożony rozporządzeniem ministra zdrowia z 6 maja 2008 r. absurdalny obowiązek posiadania zaświadczenia o leczeniu choroby w poradni specjalistycznej takiej roli wcale jednak nie spełnia.

Po pierwsze, prawo zabrania bycia zapisanym w ramach NFZ do więcej niż jednej przychodni podstawowej opieki zdrowotnej. Jeżeli byłoby inaczej, obowiązek przynoszenia zaświadczenia miałby sens: poradnia specjalistyczna mogłaby wydać dokument tylko dla jednej przychodni POZ, ponieważ gdyby wydała go dla dwóch, pacjent mógłby brać recepty na podwójną dawkę refundowanych leków (po jednej recepcie w każdej przychodni), aby część z nich odsprzedawać po wyższej cenie na czarnym rynku.

Po drugie, zaświadczenie, na którym wypisane jest dawkowanie danego refundowanego leku, ma być podstawą do skontrolowania przez NFZ, czy lekarz nie wypisuje recepty na większą dawkę leku niż widniejąca na zaświadczeniu. W praktyce jednak lekarze POZ przepisują zazwyczaj tyle leków, ile potrzebuje pacjent. Zresztą przypadki odsprzedawania leków na czarnym rynku są bardzo rzadkie, a zatem przejawiająca się w biurokracji nieufność NFZ do pacjentów jest nieuzasadniona.

W przypadku cukrzycy ruch w szarej strefie był bardziej nasilony, choć nadal stosunkowo rzadki, gdy apteki mogły sprzedawać leki i paski testowe po 1 grosz. Ponadto brak zaświadczenia nie powinien oznaczać nieuprawnionego wypisania recepty przez lekarza POZ, ponieważ ma on wgląd do historii choroby pacjenta i wie, że jest on chory na np. cukrzycę. Trudno wyobrazić sobie, że ktoś mógłby kłamać, mówiąc lekarzowi, że ma cukrzycę i potrzebuje refundowanej insuliny – w dodatku oszustwo zaraz wyszłoby na jaw, ponieważ w archiwum danych pacjenta nie znajdowałaby się informacja o tym, że w przeszłości wypisano mu receptę na insulinę.

Drugi problem Agaty to nieumyślne pominięcie przez urzędników lekarza internisty na liście uprawnionych do wypisywania zleceń na wkłucia dla diabetyków w wieku 18–26 lat. Tutaj znowu można wspomnieć o niewczuwaniu się prawodawców w sytuację osoby korzystającej z przepisów. Nieuwzględnienie lekarza wspomnianej specjalizacji zostało zgłoszone ministrowi zdrowia przez Towarzystwo Pomocy Dzieciom i Młodzieży z Cukrzycą. W lutym 2014 r. resort zdrowia obiecał naprawić błąd „przy najbliższej nowelizacji rozporządzenia”. Do czerwca do nowelizacji jeszcze nie doszło. Gdyby jednak urzędnicy mieli dobrą praktykę wczuwania się w sytuację obywateli, rozporządzenie zostałoby poprawione jeszcze w tym samym dniu – wszak chodzi o dopisanie kilku wyrazów. Urzędnik mógłby wyobrazić sobie młodą osobę z cukrzycą, która z powodu błędu w rozporządzeniu nie może uzyskać zlecenia na niezbędny sprzęt.

Niestety przez bezsensowną medyczną biurokrację Agata musiała poświęcić kilkanaście godzin na załatwianie spraw związanych ze zleceniem na wkłucia i z zaświadczeniem z poradni. Na pewno nie można tu mówić o równości szans osób zdrowych i mających problemy zdrowotne, ponieważ w tym samym czasie koleżanki i koledzy Agaty ze studiów mogli przygotować się do kolokwium, wziąć udział w spotkaniu koła naukowego czy zająć się szukaniem pierwszej pracy lub stażu.

Gdyby to ode mnie zależało

Kończąc, można stwierdzić, że nadmierne regulacje w jednych dziedzinach bądź ich brak w innych obszarach prowadzą do patologii w życiu społecznym i gospodarczym. W mojej opinii te patologie, które są związane z rynkiem pracy i służbą zdrowia, są szkodliwe szczególnie dla ludzi młodych, ponieważ tracą oni możliwości dobrego startu w przyszłość i usamodzielnienia się. Wspomniane patologie spowodowane nadmiarem bądź brakiem regulacji uzupełnia częsta obojętność polityków i urzędników na problemy społeczne i potrzebę wprowadzenia takiego prawa, które pomogłoby tym problemom zaradzić.

Gdyby to ode mnie zależało, rozszerzyłabym zwolnienie ze składek na ubezpieczenie społeczne od umów cywilnoprawnych na wszystkie osoby do 26. roku życia. To sprawi, że szanse młodych niestudiujących osób wyrównają się wobec studentów, a decyzja o przerwie w studiach nie będzie wiązała się z osiąganiem niższych dochodów.

Gdyby to ode mnie zależało, wprowadziłabym do polskiego prawa unijne „Ramy jakości dla staży”, dodając przy tym wymóg wypłacania stażyście choćby symbolicznego, kilkusetzłotowego miesięcznego wynagrodzenia. Dzięki tym zmianom ograniczone zostanie zjawisko bezpłatnych praktyk, nadgodzin na stażach oraz wykonywania przez stażystów zadań niemających nic wspólnego z ich wykształceniem.

Gdyby to ode mnie zależało, pozwoliłabym firmom zwalniać stażystów opłacanych przez urząd pracy. Wyeliminuje to częstą praktykę odmawiania przez firmy zatrudniania takich praktykantów.

Gdyby to ode mnie zależało, zlikwidowałabym absurdalne przepisy dotyczące służby zdrowia, m.in. obowiązek przynoszenia do poradni podstawowej opieki zdrowotnej zaświadczenia z poradni specjalistycznej o chorowaniu na jakąś chorobę, ponieważ niemożność uzyskania takiego zaświadczenia zmusza pacjenta do kupowania leków refundowanych po pełnej, dużo wyższej cenie.

Gdyby to ode mnie zależało, przyspieszyłabym procedurę poprawiania błędów w rozporządzeniach do maksymalnie tygodnia, ponieważ w innym przypadku może ucierpieć zdrowie i życie osób, które są ofiarami błędu.

Jedyne, czego nie mogłabym wprowadzić ustawowo, to empatia – a w Polsce politykom i urzędnikom umiejętności wczuwania się w sytuację zwykłego obywatela bardzo brakuje i to ona powinna być podstawą tworzenia dobrego prawa. Może jednak warto spróbować? Może obowiązkowym elementem procedury tworzenia prawa powinno być odgrywanie przez urzędników scen na podstawie przepisów, które wymyślili?

Autorka jest studentką III roku stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim; współtwórczynią serwisu internetowego Prawdometr Europejski, oceniającego prawdomówność wypowiedzi polityków. Praca Anny Patrycji Czepiel został wyróżniona w tegorocznej edycji konkursu Obserwatora Finansowego: „Gdyby to zależało ode mnie, to…”

 

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi