Rynek pracy wciąż należy do pracodawcy

Najnowsze informacje Głównego Urzędu Statystycznego potwierdzają to, co już wiemy o naszej gospodarce. Na rynku pracy widać poprawę - choć zatrudnienie wciąż spada, to dynamika spadku maleje. W grudniu przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach wyniosło 3652,4 zł, czyli aż o 6,5 proc. więcej, licząc rok do roku. A średnia pensja w całym 2009 r. przekroczyła 3,2 tys. złotych.
Rynek pracy wciąż należy do pracodawcy

Według GUS przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw w grudniu 2009 r. zmalało w skali roku o 1,8 proc., do 5,25 mln osób. W całym 2009 r. nastąpił spadek zatrudnienia w przedsiębiorstwach o 1,2 proc. wobec ubiegłorocznego wzrostu o 4,8 proc.

Takich danych spodziewała się większość ekonomistów. Podobnie jak informacji o wzroście płac, ale w tym przypadku dane GUS okazały się znacznie lepsze niż prognozy analityków.

 W grudniu przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach wyniosło 3652,4 zł, czyli aż o 6,5 proc. więcej, licząc rok do roku, dla porównania w listopadzie było to 2,3 proc. GUS wyliczył, że w skali miesiąca średnia pensja wzrosła o 7,3 proc. W tym czasie inflacja wyniosła 3,5 proc., co oznacza  realny wzrost płac o 3,8 proc. W całym 2009 roku przeciętne wynagrodzenie też szybciej rosło niż ceny, bo o 4,4 proc.

Analitycy zwracają uwagę, że tak dobre dane mogą się nie powtórzyć w styczniu, gdyż grudzień 2008 r. był specyficzny. Kryzys sprawił, że przedsiębiorcy mocno cięli wysokość świątecznych premii. Ponadto gros z nich wypłaciło grudniowe pobory swoim pracownikom dopiero w styczniu, bowiem wtedy weszły w życie obniżone stawki PIT. Stąd taki duży statystyczny wzrost płac liczony grudzień do grudnia.

 Choć na świecie i w Polsce gospodarka wyraźnie się odradza, trudno o hurraoptymizm. Perspektywy są wciąż niejasne. W wielu krajach bezrobocie jest bardzo wysokie, w USA wynosi ok. 10 proc., w Hiszpanii ponad 19 proc., w Polsce ponad 11 proc. Nic dziwnego, skoro w ostatnim roku w wyniku krachu finansowego w zniknęły miliony miejsc pracy na całym świecie. Ekonomiści ostrzegają, nie tylko w Polsce, ale w wielu innych państwach, że w tym roku może wystąpić zjawisko tzw. ożywienia gospodarczego, ale bez wzrostu zatrudnienia. Mimo, że firmy przestają zwalniać, to jednak niewiele wskazuje, aby w najbliższym czasie zamierzały przyjmować wielu nowych pracowników. Innymi słowy: wyraźny wzrost zatrudnienia jest mało prawdopodobny.

 W USA o takim scenariuszu mówi na przykład Don Kohn, wiceprezes amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Według niego wzrost zatrudnienia w największej gospodarce świata w tym roku będzie w najlepszym razie powolny.

 Zjawisko to jest znane od dawna, wielokrotnie już występowało po okresach recesji. I tym razem globalny kryzys zdusił popyt konsumpcyjny. Przedsiębiorstwa, aby przetrwać, musiały poprawić swoją rentowność. Ruszyła więc lawina restrukturyzacji firm, poprzez m.in. ostrą redukcję zatrudnienia. Ale jak wiemy, każdy kij ma dwa końce: wydatki konsumenckie zależą w dużej mierze od wskaźnika zatrudnienia, póki więc rynek pracy będzie kuleć, popyt pozostanie słaby.

– Zatrudnienie jest najważniejszym czynnikiem, jeśli chodzi o skłonność do zakupów – powiedział PAP główny analityk BRE Banku Ernest Pytlarczyk. – Nawet nie poziom bezrobocia, tylko właśnie zatrudnienia. To jest ważniejsze niż dochody, jakie mamy do dyspozycji, bo konsumpcja jest często kształtowana przez perspektywy. Dopiero gdy ludzie zaczną z optymizmem myśleć o przyszłości i nie będą się już bać, że stracą pracę, a nowej szybko nie znajdą, popyt zacznie rosnąć. A wtedy firmy znowu zaczną rozglądać się za nowymi pracownikami, by sprostać rosnącym zamówieniom. Wielu ekonomistów nie przewiduje, aby stało się to jeszcze w tym roku, choć część prognozuje lekką poprawę na rynku pracy. Nadejście lepszych czasów w dużej mierze uzależniają od sytuacji w globalnej gospodarce, a ta wciąż pozostaje zagadką.

 Widoczna od kilku miesięcy poprawa koniunktury znajdzie z czasem odbicie w statystykach polskiego rynku pracy, ale nawet najwięksi optymiści nie przewidują gwałtownej zmiany na lepsze. Ale powstrzymanie dynamiki spadku zatrudnienia już jest krokiem w dobrą stronę.

Z wielu ankiet przeprowadzanych wśród przedsiębiorców wynika, że polskie firmy coraz rzadziej tną zatrudnienie lub płace, za to chętnie myślą o nowych inwestycjach. Wprawdzie nie należy spodziewać się, że firmy zaczną od razu zatrudniać nowych pracowników, bo najpierw zechcą podnosić wydajność pracy i poprawić swoją konkurencyjność na rynku.

Analitycy, ankietowani przez agencje ISB, są zgodni w ocenie tendencji na rynku pracy – przewidują kilkumiesięczną stabilizację, która powinna poprzedzić systematyczną poprawę  wraz z coraz silniejszym globalnym odbiciem.

A skoro tak, to znaczy, że rynek pracy w tym roku wciąż będzie należeć do pracodawców.

 

Opinia

Marek Zuber, główny ekonomista Dexus Partners

Ekonomiści przestrzegają, że świat czeka okres ożywienia gospodarczego bez wzrostu zatrudnienia. To smutna wiadomość nie tylko dla  bezrobotnych.

Rzeczywiście, istnieje spore prawdopodobieństwo spełnienia się takiego scenariusza. W krajach wysoko rozwiniętych, na przykład w Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy Wielkiej Brytanii, przez najbliższych kilka lat możemy obserwować niewielki wzrost gospodarczy 1-2 proc. Przyczyną takiego stanu rzeczy może być presja inflacyjna. Rządy i banki centralne wpompowały w gospodarkę miliardy dolarów, by uratować ją przed skutkami kryzysu. Gros z tych pieniędzy trafiło do banków. One tam nadal są. Banki coraz śmielej zaczynają pożyczać pieniądze, a ich klienci z większym optymizmem ponownie zaciągają pożyczki.

Gdy akcja kredytowa zacznie się rozkręcać, inflacja o sobie przypomni. Banki centralne będą podnosić stopy procentowe. A to przyhamuje wzrost gospodarczy i spadek bezrobocia. Niestety, okres trudności na rynku pracy może być dłuższy niż się dziś niektórym wydaje. Taką cenę płaci świat za walkę z kryzysem. Ale nie jest to koszt wygórowany. Alternatywą mógł być spadek PKB na przykład USA nie o 6,5 proc., ale o około 15 proc. Nie wiemy jakby wyglądał świat, gdyby nie pakiety pomocowe. Ceną społeczną walki z inflacją będzie utrzymujące się na wysokim poziomie bezrobocie.

Polska z ponad 11 proc. bezrobociem na tle wielu państw Unii Europejskiej, na przykład Hiszpanii z blisko 20 proc. ludzi szukających pracy, wygląda chyba nie najgorzej.

Na razie nie mamy o co drzeć szat. Obecny poziom bezrobocia w Polsce w porównaniu do apogeum z lat 2001-2002 jest umiarkowany. To już nie jest 20 procent, ale o blisko połowę mniej. Nic na szczęście nie wskazuje, by bezrobocie w tym roku wzrosło bardziej niż do 12-13 proc., i to tylko na chwilę. Sądzę, że szczytowy poziom osiągnie w marcu–kwietniu. Potem już będzie lepiej. W Polsce przyjmuje się, że więcej miejsc pracy powstaje niż upada, gdy PKB rośnie o co najmniej 3,5-4 proc. Niewykluczone, że pod koniec roku wzrost sięgnie ponad 3 proc.

Ten optymistyczny scenariusz zakłada wzrost popytu wewnętrznego czy eksportu?

Raczej przychylam się do opinii, że konsumpcja w Polsce wyhamuje w drugim półroczu, ale w tym czasie eksport wzrośnie. W Europie będzie większe zapotrzebowanie na dobre jakościowo i nadal tańsze produkty, takie jak nasze. Pamiętajmy, że polskie przedsiębiorstwa otrzymują olbrzymią pomoc finansową z Unii Europejskiej. Z pewnością część firm zdecyduje się na inwestycje, aby móc się rozwijać. Będą tworzyć nowe miejsca pracy. Wyjątkowo dobrze nie będzie w tym roku na rynku pracy, ale daleki byłbym od czarnowidztwa.


Tagi


Artykuły powiązane

Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Fala uchodźcza wywołana atakiem Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. przybrała rozmiary niespotykane w Europie od czasu II wojny światowej, a jej główny impet zaabsorbowany został przez Polskę.
Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy