Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

Ryzyko międzynarodowej koordynacji nie ustało

Międzynarodowa koordynacja polityki makroekonomicznej znów - po 30 latach przerwy - znajduje się w programie działania polityków. Powód jest zrozumiały: w większości krajów tempo wzrostu jest nadal anemiczne, częste są też obawy przed nieuchronną podwyżką stóp przez Rezerwę Federalną. Niestety, wciąż utrzymują się w mocy powody, dla których koordynacja ta została zawieszona.
Ryzyko międzynarodowej koordynacji nie ustało

Okres największego rozkwitu międzynarodowej koordynacji polityki makroekonomicznej – od 1978 do 1987 roku – zaczął się od szczytu G-7 w Bonn w 1978 roku i obejmował zawarte w 1985 r. Porozumienie z Hotelu Plaza. Trwały jednak wątpliwości co do korzyści z takiej współpracy. Niemcy na przykład żałowali, że podczas szczytu w Bonn zgodzili się na udział w ekspansji fiskalnej, ponieważ w nękanych inflacją późnych latach 90. uznanie za cel reflacji okazało się złym wyborem. Z kolei gdy, Porozumienie z Hotelu Plaza doprowadziło do obniżenia kursu przewartościowanego dolara, Japończykom przyszło żałować, że dopuścili do aprecjacji jena.

Co więcej, udział krajów wschodzących w nadzorze nad gospodarką globalną nie nadążał za coraz ważniejszą rolą zarówno ich gospodarki, jak i ich walut.

Starania o odnowienie koordynacji międzynarodowej zaczęły się pojawiać w reakcji na kryzys finansowy z 2008 roku. Gdy G-20 zastąpiła G-7 w roli czołowego ugrupowania ekonomicznego w skali globalnej, duże kraje wschodzące zyskały większą reprezentację. Na szczycie w Londynie w kwietniu 2009 roku przywódcy G-20 zgodzili się na skoordynowaną politykę ekspansywną. Następnie, w 2010 roku w Seulu, uzgodniono, że kraje wschodzące otrzymają w Międzynarodowym Funduszu Walutowym kwoty udziałów, które byłyby bardziej współmierne z ich gospodarczą wagą. Nawiasem mówiąc to wstyd, ale Kongres USA nie przyjął jeszcze stosownej ustawy.

W pojawiających się od tego czasu wezwaniach do koordynacji użalano się na wybuch „wojen walutowych”, zwanych także konkurencyjną dewaluację – czyli starym zjawiskiem, przypominającym dewaluacje typu „wet za wet”, jakich dokonywano w latach 30. XX wieku. Podobnie jak wówczas, także i teraz pojawiają się obawy, że jeśli wszystkie kraje będą dążyć do deprecjacji swojej waluty w celu pobudzenia eksportu, żadnemu się to nie uda.

Obawy te znajdują odzwierciedlenie na przykład w skargach na interwencje Chin i innych krajów wschodzących na rynkach walutowych w celu zapobieżenia aprecjacji waluty. Z kolei sukcesywne rundy poluzowania ilościowego – stosowane przez amerykańską Rezerwę Federalną w latach 2009-2014, przez Bank Japonii od 2013 r., a przez Europejski Bank Centralny od bieżącego roku – przyniosły skutek w postaci deprecjacji (odpowiednio) dolara, jena oraz euro.

Najnowszy zestaw wezwań do koordynacji wynika z obaw – wyrażanych na przykład przez Raghurama Rajana, gubernatora Rezerwowego Banku Indii – że Fed, podnosząc stopy procentowe, nie uwzględni w stopniu wystarczającym szkodliwego wpływu tego posunięcia na gospodarkę krajów wschodzących.

Stany Zjednoczone przywodziły niektórym międzynarodowym próbom zajęcia się konkurencyjną dewaluacją, w tym porozumieniem ministrów G-7 w lutym 2013 roku w celu wstrzymania się od interwencji walutowych oraz zawartą w listopadzie 2015 roku umową dodatkową do traktatu Partnerstwa Transpacyficznego, która dotyczy manipulacji walutowych. Krytycy tej umowy agitują na rzecz silniejszego porozumienia, wspartego groźbą sankcji handlowych.

Odkrywcze wyniki daje próba zastosowania teorii gier do interpretacji różnych wezwań do koordynacji – choć nie są to wyniki, jakie zakładali twórcy tej teorii. Gracze często nie myślą o tym, że grają w tę samą grę. Na przykład gdy Stany Zjednoczone nalegają, by Niemcy zastosowali stymulację fiskalną – a robiły to w Bonn w 1978 r., w Londynie w roku 2009 i na szczycie G-20 w Brisbane w 2014 roku – to mają na myśli „grę ruchową”, w której stymulacja fiskalna ma korzystny „uboczny wpływ” na ich partnerów handlowych. Gospodarka globalna miałaby się lepiej, gdyby główne kraje – z których każdy ze strachu przed pogorszeniem bilansu handlowego boi się uruchomić swoją stymulację fiskalną – zgodziły się działać razem, żeby wyciągnąć ja z recesji i nadać jej przyspieszenie.

Niemcy natomiast sądzą, że grają w „grę w dyscyplinę”. Uważają, że deficyt budżetowy powoduje wprawdzie uboczny wpływ na sąsiadów, ale jest to wpływ ujemny, na przykład w postaci pojawienia się pokusy nadużycia operacji ratunkowych. Ich pomysł na wspólną równowagę stanowi zawarty w 2013 roku w Unii Europejskiej „pakt fiskalny”, w którym członkowie strefy euro ponownie uzgodnili, że będą trzymać się zasad ograniczania deficytu budżetowego.

Najnowszy przykład tego „dialogu głuchych” mieliśmy w Europie od stycznia do lipca 2015 roku. Rząd Grecji oraz jej partnerzy ze strefy euro miesiącami tkwili przy szachownicy, przy czym jedna strona sądziła, że jest to gra w warcaby, a druga – że w szachy.

Gdy chodzi o politykę pieniężną, zróżnicowanie interpretacji nie jest wcale mniejsze. Niektórzy są przekonani, że ekspansja monetarna w jednym kraju powoduje – dzięki efektowi kursowemu – zmianę bilansu handlowego na niekorzyść partnerów. Inni natomiast uważają, że większe wydatki wyrównują wszelkie niekorzystne dla bilansu handlowego efekty uboczne. Niektórzy dowodzą, że problem stanowi konkurencyjna dewaluacja albo zbyt niskie stopy procentowe. Inni utrzymują, że prawdziwy problem to przewartościowane waluty lub zbyt wysokie stopy procentowe.

Niektórzy wierzą, że sposób pokonania na dobre konkurencyjnej dewaluacji stanowi zafiksowanie kursów wymiany, tak jak to w 1944 roku zrobili architekci porozumienia z Bretton Woods. Inni, w tym niektórzy z obecnych polityków amerykańskich, lansują rozwiązanie odwrotne: porozumienie skierowane przeciwko próbom wywierania jakiegokolwiek wpływu na stopy procentowe.

Regularne spotkania czynników oficjalnych rzeczywiście mogą być pożyteczne. Konsultacje mogą zredukować niespodzianki. Wymiana poglądów może pomóc zmniejszyć różnice w pojmowaniu spraw. Niektóre wezwania do koordynacji międzynarodowej są jednak mniej użyteczne, zwłaszcza gdy mają na celu zrzucenie winy na cudzoziemców – po to, by odwrócić uwagę od ograniczeń i sporów krajowych.

Weźmy pod uwagę posunięcia brazylijskich funkcjonariuszy państwowych, którzy w 2010 roku ukuli zwrot „wojny walutowe”. Ich kraj miał zbyt duży deficyt budżetowy, co powodowało przegrzanie gospodarki. Popyt prywatny zaczynał być w ten czy inny sposób wypychany – jeśli nie poprzez aprecjację waluty, to przez wyższe stopy procentowe. Za wzmocnienie reala przedstawiciele państwa obwiniali jednak USA i inne kraje. Z kolei uporczywe starania amerykańskich polityków o włączenie do porozumień handlowych zakazu manipulowania kursem mogą oznaczać próbę zrobienia z Azjatów kozłów ofiarnych za stagnację dochodów realnych amerykańskich pracowników.

Funkcjonariuszom państwowym należałoby radzić, żeby zanim zaczną pouczać innych, co mają robić, poprawili własne rozwiązania. Inaczej wezwania do koordynacji międzynarodowej mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.

© Project Syndicate, 2015

www.project-syndicate.org

 


Tagi